[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy jeszcze nikt nie słyszał o panu Fordzie.Poprowadziła ich przez dziedziniec i między małe domki.Kiedy przechodziła, wszystkie twarze rozpromieniały się uśmiechem.- Ci ludzie ściągnęli do niej z całego kraju - szepnęła Paula do Boba.- Chorzy, zniechęceni, załamani na duchu, tchnęła w nich nowe życie.- Zawracanie głowy - powiedziała pani doktor, która usłyszała słowa dziewczyny.- Okazałam im po prostu trochę serca.Dzisiejszy świat jest taki twardy i bezwzględny.Okazać komuś przyjaźń i zrozumienie, to już bardzo wiele.W drzwiach jednego z domków zobaczyli Martina Thorna pogrążonego w rozmowie z Philem Maydorfem Trzęsionką.Nawet Maydorf złagodniał, zamieniając kilka słów z panią doktor.Kiedy wreszcie, z ociąganiem, zbierali się do odjazdu, doktor Whitcomb odprowadziła ich aż do bramy.- Proszę odwiedzać mnie częściej - zapraszała.- Chciałbym bardzo - powiedział Bob, biorąc w obie ręce jej mocną, spracowaną dłoń.- Wie pani, zaczynam dostrzegać piękno pustyni.- Pustynia jest stara, znużona i mądra - uśmiechnęła się pani doktor.- W tym też jest piękno, jeżeli się umie je dostrzec.A nie każdy to potrafi.U mnie drzwi stoją zawsze otworem.Pamiętaj o tym, chłopcze.Paula Wendell zręcznie zawróciła; przez jakiś czas jechali w milczeniu.- Czuję się tak, jakbym odwiedził moją własną ciotkę - zauważył Bob.- Czekałem, że mi na pożegnanie da piernika.- To wspaniała kobieta, nikt nie może o tym lepiej wiedzieć niż ja.W jej oknie zobaczyłam pierwsze światło na pustyni, a blasku, jaki ujrzałam w jej oczach, nigdy nie zapomnę.Nie wszyscy wspaniali ludzie mieszkają we wspaniałych miastach.Jechali dalej wśród nagiej, upalnej, suchej pustyni; delikatna mgiełka snuła się na odległych wydmach i zboczach górskich.Bob Eden uprzytomnił sobie, co go sprowadziło w te strony, i powiedział:- Ani razu mnie pani nie zapytała, co tutaj robię.- Świadomie nie pytałam - odpowiedziała dziewczyna.- Wiedziałam, że wkrótce pan odczuje, że my tu wszyscy na pustyni jesteśmy przyjaciółmi, i sam mi opowie.- Chciałbym, i na pewno to zrobię pewnego dnia.Na razie jednak nie mogę.Ale wracając do pani opowiadania o pierwszej wizycie na rancho Maddena: odniosła pani wrażenie, że coś tam jest nie tak, jak być powinno.- Tak.- Mogę tylko powiedzieć, że prawdopodobnie wrażenie pani było słuszne.A ten stary brodacz, którego pani wówczas widziała.jak pani myśli? Czy są jakieś szanse, żeby go pani znowu zobaczyła?- Chyba tylko przypadkiem.- Jeżeliby tak było, to czy zechciałaby pani zaraz mnie o tym zawiadomić? A może to zbyt śmiała prośba?- Ależ bynajmniej, najchętniej zawiadomię pana - powiedziała.- Niewykluczone jednak, że ten starzec jest w tej chwili w Arizonie na przykład.Kiedy go widziałam, poruszał się bardzo żwawo.- Tym bardziej należy go odszukać - rzekł Eden.- To wcale nie brak zaufania do pani, broń Boże.Bardzo bym chciał móc wszystko pani powiedzieć, tylko że to nie jest moja osobista tajemnica.- Doskonale rozumiem - skinęła głową - i wcale nie nalegam.- Pani jest coraz cudowniejsza! - rzekł Bob.Czas mijał szybko i oto auto zatrzymało się przed bramą rancha Maddena.Bob wysiadł.Stał jeszcze przy wozie, patrząc dziewczynie w oczy, pełne spokoju i łagodne, troszkę podobne do oczu doktor Whitcomb.- A więc na razie do widzenia! - powiedziała Paula Wendell.Przewidywania Boba co do nudnej niedzieli całkowicie się sprawdziły.O czwartej nie mógł już wytrzymać.Obezwładniający upał trochę zelżał.Powiał lekki wietrzyk.Za zgodą Maddena, który dalej był zdenerwowany i w złym nastroju, wziął mały samochód i pospieszył rozerwać się w Eldorado.Niewiele ciekawego tu zobaczył.Właściciel hotelu „Na Skraju Pustyni” siedział w oknie, przerzucając z chmurną miną grubą niedzielną gazetę.Main Street była rozprażona i pusta.Zaparkowawszy wóz przed hotelem, młody człowiek udał się do redakcji Holleya.Dziennikarz wyszedł mu na spotkanie ze słowami:- Witaj, miły gościu! Miałem nadzieję, że przyjedzie pan dzisiaj.Głucho i pusto w takie niedzielne popołudnie na tej pustyni.Aha, jest tu do pana depesza!Eden wziął z jego rąk żółtą kopertę i rozdarł niecierpliwie.Telegram był od ojca.„Nic z tego nie rozumiem i jestem bardzo niespokojny.Na razie stosuję się do twoich wskazówek.Ufam wam obu, ale przypominam, że będzie to dla mnie kłopotliwe, jeżeli transakcja zostanie zerwana.Jordanowie niecierpliwie czekają rezultatu, a Wiktor grozi wyjazdem do was lada chwila.Czekam dalszych wiadomości”.- No, jeszcze tego brakowało! - powiedział Bob.- Czego mianowicie? - spytał Holley.- Żeby zjawił się tu Wiktor.To syn tej damy, co sprzedaje perły.Niczego nam nie brakuje do szczęścia, tylko przyjazdu tego półgłówka.- A co nowego na rancho? - spytał redaktor siadając i zapraszając gestem Edena.- Wiele - odparł Bob.- Pierwszy dramat: przegrałem czterdzieści siedem dolarów! - I tu opowiedział redaktorowi historię pokera.- Następnie widziano, jak Thorn zakopywał puszkę po arszeniku.Wreszcie Charlie znalazł w pokoju sekretarza ten rewolwer, który znikł ze ściany w salonie, i stwierdził, że w magazynku brakuje dwóch kul.- Co pan mówi? - gwizdnął przeciągle Holley.- Mam wrażenie, że pański przyjaciel, Charlie, zanim stąd wyjedzie, wsadzi Thorna za kratki.- Niewykluczone - zgodził się Eden - ale do tego jeszcze długa droga.Trudno skazać kogoś za morderstwo nie mając ciała ofiary [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.