[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maszyna wygrała wówczas wyścig na wyspie Man i zajęła piąte miejsce w mistrzostwach świata.Była ulubionym środkiem transportu Hawke’a i nadawała się doskonale do poruszania po wąskich i czasem zakorkowanych drogach na wyspie.Bywało na nich niebezpiecznie.Rdzenni mieszkańcy Bermudów, głównie nastoletni, jeździli z niedbałą nonszalancją.Siedzieli krzywo na motocyklach, jak kobieta w damskim siodle, i trzymali kierownicę jedną ręką.Ryzykowali jak szaleńcy na drogach zbudowanych dla koni i wozów, wyprzedzali w ciemno na zakrętach i pędzili na złamanie karku.Hawke wiele razy ledwo uniknął wypadku z ich winy.W duchu nazywał ich buntownikami bez powodu.Przejechał przez wąski most obrotowy, przeznaczony pierwotnie dla starego bermudzkiego pociągu kursującego na wyspę Saint George, i zredukował szybko biegi, wsłuchując się z zachwytem w basowy odgłos wydechu nortona.Drzewa królewskiej poinciany po obu stronach drogi tworzyły tunel, zapach żyznego czarnoziemu i rozkwitających nocą kwiatów niemal nieznośnie wypełniał rozszerzone nozdrza Hawke’a.Masywna żelazna brama posiadłości Marsów zbliżała się szybko z prawej strony, zahamował więc ostro.Pierwszy raz składał Dianie wizytę i był bardzo ciekaw, jak wygląda jej dom.Vincent Astor zbudował legendarną rezydencję, nazywaną Shadowsland w latach trzydziestych XX wieku.Hawke słyszał, że jest ogromna i ciągnie się wzdłuż gęsto zadrzewionego parku, który biegnie równolegle do starych, wąskich torów kolejowych.Czytał, że w złotych łatach Astor miał tam wielkie akwarium z wodą morską i własny pociąg, kolejkę nazywaną Szkarłatnym Posłańcem, która jeździła wokół posiadłości.Hawke pochylił się na motocyklu, dodał gazu i wpadł na szczyt wzniesienia.Kiedy oba koła oderwały się od ziemi, po raz pierwszy zobaczył wyraźnie Shadowsland.Posiadłość ciągnęła się wzdłuż wybrzeża, księżycowe cienie nadawały białym budynkom magiczny odcień łagodnego błękitu.Rezydencja składała się z kilku połączonych ze sobą białych domów z białymi dachami.W kompleksie królowały wszystkie możliwe rodzaje „bermudzkiego dachu”.Hawke zauważył dachy czterospadowe, fantazyjne dwuspadowe na wzór holenderskich, dachy z podwyższonymi gzymsami i strome gładkie.Obrazu dopełniały kominy i wieże.Musiał przyznać, że to architektoniczne cudo.Uśmiechnął się, gdy z rykiem podjechał do krytego portyku.Przypuszczał, że to główne wejście.Wyłączył silnik, zsiadł z motocykla i otrzepał z kurzu białą kurtkę oficerską.Na tę okazję włożył galowy mundur Królewskiej Marynarki Wojennej numer 2, do noszenia na oficjalnych przyjęciach, z białą kamizelką, baretkami i trzema złotymi paskami na rękawach, oznaczającymi stopień komandora.Zdjął kask, poprawił cienki, czarny satynowy krawat i przyjrzał się z zachwytem Shadowsland.Ten „dom”, do którego zaprosił go Ambrose, wyglądał raczej jak baśniowe miasteczko, przycupnięte na nadmorskim urwisku.W otwartych drzwiach pojawił się Ambrose Congreve, oświetlony żółtym światłem z wnętrza rezydencji.Prezentował się wspaniale w świetnie skrojonym czarnym smokingu i lśniących półbutach.Wciąż używał hebanowej laski ze złotą rączką.Hawke posmutniał na ten widok, ale uśmiech na twarzy Ambrose’a i fajka w kąciku jego ust wskazywały, że wszystko w porządku.Hawke wyjął kluczyk ze stacyjki motocykla i przekazał maszynę młodemu uśmiechniętemu Bermudczykowi w białej marynarce, który obiecał, że nie ucieknie na nortonie.Popatrzył, jak młody mężczyzna odprowadza motor, i odwrócił się do swojego starego przyjaciela, legendy Scotland Yardu.- Cześć, stary wiarusie - powiedział.- Widzę, że wciąż chodzisz z laseczką!Ambrose mocno utykał.Wiele miesięcy wcześniej był bestialsko torturowany przez dwóch arabskich fanatyków w amazońskiej dżungli.Łamali mu systematycznie kości prawej stopy, kolana i łydki.Lekarze w londyńskim Szpitalu Króla Edwarda VII, którzy wymienili mu kolano, uważali początkowo, że nogi nie da się uratować.Ale jak można się było spodziewać, twardy gliniarz ze Scotland YaHu nie poddał się.Po miesiącach bolesnej terapii i czułej opieki Diany, która podtrzymywała go na duchu, opuścił szpital na dobre.Wprawdzie o lasce, ale na własnych nogach.Hawke wyciągnął rękę, ale Ambrose ruszył naprzód i objął go.Stali przez chwilę w milczeniu i ściskali się mocno szczęśliwi, że znów są razem.Hawke, który zwykle się nie rozklejał, z najwyższym trudem powstrzymywał łzy napływające mu do oczu.- Alex - odezwał się w końcu Congreve, poklepał Hawke’a po ramieniu i cofnął się, żeby mu się przyjrzeć.- Dobrze cię znowu widzieć.Świetnie wyglądasz.- Ty też - zdołał w końcu wychrypieć Hawke, gdy razem wchodzili do domu.- Gdzie są wszyscy?- Diana zaraz zejdzie.Jest na górze, robi się na bóstwo.Chodźmy na taras, zażyjemy jakiejś trucizny.Czego się napijesz?- Poproszę o rum.Gosling, jeśli masz.Hawke poszedł wolno za Congreve’em długim, oświetlonym pochodniami korytarzem z łukowym sklepieniem.Korytarz prowadził na taras z białego marmuru, skąd rozciągał się widok na morze skąpane w blasku księżyca.Wydawało się, że wszędzie kręcą się faceci w białych marynarkach z błyszczącymi mosiężnymi guzikami i w czarnych lśniących półbutach.Congreve z pewnością wylądował w luksusowym otoczeniu na nieco wyższym poziomie niż jego uroczy domek w Hampstead Heath.- Mam.Na pewno nie chcesz mrocznego sztormu? - zapytał Ambrose.- Nigdy o tym nie słyszałem.- Naprawdę? To ulubiony napój Bermudczyków, narodowy trunek.Rum, oczywiście ciemny, z napojem imbirowym.Hawke skinął głową.- Desmond - powiedział Ambrose do sympatycznego starszego gościa, który krążył w pobliżu - dwa mroczne sztormy, kiedy będziesz miał chwilę.Nie za dużo lodu.Jesteśmy na miejscu! Piękny wieczór, prawda?Przystanęli przy rzeźbionej balustradzie z wapienia otaczającej dolną część tarasu, półkoliste patio bezpośrednio nad morzem.Hawke zauważył, że nie ma wiatru i ocean jest gładki aż po horyzont.W szklanej tafli wody odbijał się księżyc w pełni, jego blask miał piękną, niemal neonowoniebieską barwę.Na kotwicy stał kuter rybacki, tak nieruchomy, jakby był przyspawany do morza.Pojawił się Desmond ze srebrną tacą i każdy z mężczyzn wziął zimną szklankę.Hawke wypił łyk.- Pozwól, że wzniosę toast.Za zdrowie.I za spokój [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.