[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Próbki gleby z mokradeł miały niską zawartość żelaza.Oznaczało to, że w miejscu, gdzie znaleziono zwłoki, w ziemię wsiąkło bardzo mało krwi.Z przeciętych tętnic wytrysłoby jej tyle, że zawartość żelaza w glebie wystrzeliłaby w górę jak rakieta.- W takim razie zabito ją gdzie indziej.- A rany głowy?- Albo nie były śmiertelne, albo powstały, gdy już nie żyła.Mackenzie zamilkł, ale domyślałem się, o czym myśli.To, co przeszła Sally Palmer, czekało teraz Lyn Metcalf.I nawet jeśli jeszcze żyła, była to tylko kwestia czasu.Chyba, że zdarzyłby się cud.Scarsdaie trochę złagodniał.- Niektórzy z was pytają zapewne, co takiego te biedaczki zrobiły, żeby zasłużyć sobie na taki los.Co takiego zrobiliśmy my wszyscy? - Rozłożył ręce.- Być może nie zrobiliśmy nic.Być może rację mają ci, którzy twierdzą że naszym wszechświatem nie kieruje żadna mądrość, że wszechświat ten powstał bez żadnego powodu.Zrobił dramatyczną pauzę.Zastanawiałem się, czy nie gra pod kamery.- A może nie dostrzegliśmy go dlatego, że zaślepiła nas nasza własna arogancja? Wielu z was nie było w kościele od lat.Jesteście zbyt zajęci, żeby przyjść tu i porozmawiać z Bogiem.Nie znałem ani Sally Palmer, ani Lyn Metcalf.Ich życie nie krzyżowało się z życiem kościoła.Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że obydwie są tragicznymi ofiarami.Ale ofiarami czego?Scarsdaie pochylił się do przodu i wyciągnął szyję.- Wszyscy, każdy z nas powinien zajrzeć do własnego serca.Chrystus powiedział: „Ile zasiejecie, tyle zbierzecie".I właśnie dzisiaj nadeszła pora zebrać owoce.Owoce nie tylko duchowej plagi, która nawiedziła naszą społeczność, ale i tego, że przymykaliśmy na nią oko.Zło nie zniknie tylko dlatego, że przestaniemy je dostrzegać.Tak więc gdzie powinniśmy szukać winy?Powiódł wokoło kościstym palcem.- W nas samych.To my dopuściliśmy do tego, że pełza wśród nas ten szatański wąż.My, nikt inny.Dlatego teraz musimy modlić się do Boga o siłę, żeby go stąd wypędzić!Zapadła cisza, bo ludzie próbowali to przetrawić.Ale Scarsdaie nie dał im czasu.Zadarł podbródek, zamknął oczy i błysnęły flesze aparatów fotograficznych, rzucając ruchome cienie na jego twarz.- Módlmy się.Przed kościołem nie było zwykłej po mszy kotłowaniny.Na skwerze stała pękata policyjna przyczepa i jej absurdalna obecność działała odstraszająco.Mimo wysiłków dziennikarzy, reporterów i kamerzystów, niewielu ludzi chciało udzielić wywiadu.Sprawa była wciąż zbyt świeża, zbyt prywatna.Oglądanie reportażu z tragedii, która dotknęła inne miasteczko, to jedno.Aktywne w niej uczestniczenie to drugie.Tak więc natarczywe pytania dziennikarzy odbijały się jak groch od kamiennego muru taktownego, acz upartego milczenia.Nie licząc paru wyjątków, Manham odwróciło się plecami do świata zewnętrznego.To zaskakujące, ale jednym z tych wyjątków był pastor Scarsdale.Nie należał do osób, które szukają rozgłosu, ale tym razem najwyraźniej uznał, że może skumać się z diabłem.Sądząc po tonie jego kazania, najpewniej uważał, że to co się stało, jest ostatecznym potwierdzeniem jego powołania.W jego gniewnych oczach nieszczęście to udowodniło, że miał rację, dlatego ze wszystkich sił zaciskał sękate pałce, żeby okazja nie wyślizgnęła mu się z rąk.Patrzyliśmy z Henrym, jak stojąc przed kościołem, wygłasza kolejne kazanie do łaknących sensacji dziennikarzy i jak kłębią się za nim podekscytowane dzieci, które tratując zwiędłe kwiaty na pomniku Męczennicy, robiły wszystko, żeby znaleźć się w kadrze.Jeśli nie słowa, to na pewno jego głos dochodził aż pod kasztanowiec, gdzie przystanęliśmy.Zobaczyłem go tam zaraz po wyjściu z kościoła.Na powitanie posłał mi krzywy uśmiech.- Nie mogłeś wejść? - spytałem.- Nawet nie próbowałem.Chciałem okazać szacunek zmarłej, ale podbijać bębenek Scarsdale'owi? Słuchać, jak kipi jadem i żółcią? Po moim trupie.Co mówił? Że to kara boża za nasze grzechy? Że to nasza wina?- Coś w tym stylu.Henry pogardliwie prychnął.- Tylko tego nam potrzeba.Zaproszenia do paranoi.Stojąc za Scarsdale'em, który wciąż prowadził tę zaimprowizowaną konferencję prasową zauważyłem, że trzódka jego zatwardziałych zwolenników bardzo się powiększyła.Do Lee i Majory Goodchildów, Judith Sutton, jej syna Ruperta i im podobnych dołączyli nowi, nawróceni jego płomiennym kazaniem, ci, których noga nie postała w kościele od wielu lat.Gdy wielebny podniósł głos, żeby wbić coś do głowy filmującym go reporterom, patrzyli na niego z niemą aprobatą w oczach.Henry pokręcił głową.- Spójrz na niego - mruknął z odrazą.- Jest w swoim żywiole.Sługa boży? Ha! To dla niego okazja, żeby powiedzieć: „A nie mówiłem?"- Ma trochę racji.Henry obrzucił mnie sceptycznym spojrzeniem.- Nie mów tylko, że ciebie też nawrócił.- Nie on.Ten, kto za tym stoi, musi pochodzić stąd.To ktoś, kto dobrze zna okolicę.I nas.- W takim razie, niech nam Bóg dopomoże, bo jeśli Scarsdale postawi na swoim, będzie dużo gorzej.- To znaczy?- Widziałeś „Czarownice z Salem" Millera?- Tylko w telewizji.- Jeśli to potrwa dłużej, polowanie na czarownice, które opisuje Miller, to betka w porównaniu z tym, co rozpęta się tutaj, w Manham.Myślałem, że żartuje, ale powiedział to zupełnie poważnie.- Nie wychylaj się, David.Nawet bez Scarsdale'a, już niedługo ludzie zaczną oskarżać sąsiadów i wskazywać ich palcami.Uważaj i trzymaj się od tego z daleka.- Chyba nie mówisz tego poważnie?- Nie? Mieszkam tu dłużej niż ty.Dobrze wiem, jacy są nasi kochani przyjaciele i sąsiedzi.Już teraz ostrzą noże.- Przesadzasz.- Naprawdę?Patrzył na wielebnego, który powiedziawszy to, co miał do powiedzenia, ruszył w stronę kościoła.Co bardziej natrętni reporterzy chcieli pobiec za nim, ale wtedy do akcji wkroczył Rupert Sutton, który szeroko rozłożywszy ręce, zagrodził im drogę niczym wielka góra mięsa.Nikt nie miał ochoty z nim dyskutować.Henry posłał mi znaczące spojrzenie.- Coś takiego wydobywa ze wszystkich to, co najgorsze.Manham to małe miasteczko.A małe miasteczka rodzą małe umysły.Może to tylko czarnowidztwo, ale na twoim miejscu bym uważał.Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, upewniając się, czy zrozumiałem, a potem spojrzał ponad moim ramieniem.- Hmm, to twoja znajoma?Odwróciłem się i zobaczyłem młodą, pulchną, ciemnowłosą kobietę, która się do mnie uśmiechała.Czasami ją widywałem, ale nie pamiętałem jej nazwiska.Dopiero gdy się trochę przesunęła, wyjrzała zza niej Jenny.W przeciwieństwie do koleżanki, miała kwaśną minę.Nie zważając na jej rozpaczliwe spojrzenia, ta pulchna podeszła krok bliżej.- Cześć.Jestem Tina.- Bardzo mi miło - odparłem, zastanawiając się, co jest grane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|