[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał zabrać Jabithę z góry i wrócić do Obi-Wana, i jeszcze pogodzić się z tym, co odkrył na swój temat.To jednak musi zaczekać.Jedi, na którym ciąży odpowiedzialność, powinien odsunąć na bok sprawy osobiste i wypełniać dalej swój obowiązek, choćby miało go to wiele kosztować.Wejście do ruin było zupełnie ciemne.Pył przesypywał się przez zdruzgotane kamienne nadproże.Otarł go z oczu i wszedł w mrok.Wyminął gruz i znalazł się w długim, ciemnym korytarzu.Jego zmysły wyostrzyły się w cudowny sposób, wrażliwsze i bardziej przenikliwe niż kiedykolwiek.Pomimo mroku korytarz nie krył tajemnic.Był to po prostu hol w resztkach zburzonego pałacu.Na końcu korytarza ujrzał nagle samego siebie, skręcającego w prawo.A kiedy rzeczywiście dotarł do końca korytarza i skręcił w prawo, ujrzał kolejny korytarz, o wiele szerszy.Jego sklepienie podtrzymywało gruz i odłamki skalne, które przysypały ruinę pałacu.Korytarz prowadził do komnaty, w której Anakin i Obi-Wan po raz pierwszy spotkali Magistra.Jabitha już tu była; dzieliła ich niewielka odległość.Podszedł do niej pewnym krokiem, mimo że myśli kołowały mu w głowie bolesnym wirem.Sklepienie zadrżało, wydając głos jak umierający bantha.Jęki i zgrzyt kamienia o kamień odbijały się echem od rozgałęziających się korytarzy.Gdzieś bardzo blisko rozległ się huk; runął strop, blokując drogę wyjścia.Po chwili wszystko się zapadło.Podmuch powietrza i pyłu owionął ich jak przedostatni oddech umierającego pałacu.Anakin przekroczył pnącza, pełznące po spękanej podłodze.Nowe pnącza.Sekot wciąż tu był, wciąż wyszukiwał sobie drogę poprzez strzaskane szyby i pustkę.Wciąż było tu życie, prawie jak głos ich statku, cicho szemrzący w myśli, pogrążony w dramacie śmierci Ke Daiva.Przez chwilę sądził, że widzi Vergere, jak lśniąca zjawa w oddali.Zaczął podejrzewać, że Jedi umarła na Zonamie, pozostawiając swojego ducha, by go prowadził.ROZDZIAŁ 56Chcąc przygotować na górze miejsce do lądowania statku wydobywczego, Tarkin polecił, aby cały rój robotów-myśliwców zajął się wszystkimi pozostałymi statkami w tym obszarze.Sam pozostawał na wysokiej orbicie z Sienarem u boku i z satysfakcją obserwował, jak myśliwce nękają przestarzały YT-1150 i drugi sekotański statek.- Poświęcimy jeden, żeby zdobyć drugi - zdecydował.- Uważajcie na większy statek Sekot - polecił Sienar, choć nie był wcale pewien, czy Tarkin posłucha głosu rozsądku.- On może być wyjątkowy.- Sir - zwrócił uwagę kapitan - tracimy większość myśliwców w zamieszkanych rejonach doliny na północy.Ich siły obronne są bezlitosne i chyba niezniszczalne.I jeszcze.- Cicho! - krzyknął Tarkin.- Myślę, że przeceniacie tych dzikusów.Gdy tylko skończymy naszą misję, załatwimy ich głównymi siłami.Koniec z delikatnością.Jeśli się nie poddadzą, zmieciemy wszystko z powierzchni planety.ROZDZIAŁ 57Anakin stał obok Jabithy, żeby nad nią czuwać.Powietrze w komnacie było ciężkie od kurzu, który przesączał się ze świetlika w suficie, przywiewany tu z innych korytarzy, gdy tylko gdzieś zapadło się kolejne sklepienie.Pnącza na podłodze powoli kierowały się w stronę Jabithy i otaczały ją kręgiem.Sam Sekot chronił córkę swojego Magistra.Z powodów, których Anakin na razie nie potrafił rozszyfrować, postać przed nim traktowała dzieci Magistra jak własne siostry i braci.- Jesteś uczniem Jedi - odezwała się zjawa.Anakin skinął głową.- A twój mistrz jest gdzie indziej, walcząc z nowym najeźdźcą.- Wyczuwam go tam - szepnął Anakin.- Bardzo chciałbym poznać sekrety Jedi.Czego możesz mnie nauczyć?- Kim jesteś? - spytał Anakin.Podobnie jak Obi-Wan, uważał teraz, że tajemnice bardzo go irytują.- Sam nie wiem dokładnie.Nie jestem bardzo stary, ale moje wspomnienia sięgają miliardów obrotów planety.Jakaś część mnie pamięta czasy, kiedy wir na niebie dopiero się tworzył.Anakin pomyślał o informacji od Vergere, zawartej w nasionach.- Ty jesteś umysłem, który wyczuwałem? - zapytał.- Tym głosem, który słyszałem zza głosów nasion?- To moje dzieci - odparło widmo.- To komórki mojego ciała.- Naprawdę jesteś Sekot? - Nawet w tych okolicznościach Anakin nie potrafił ukryć zdumienia i zachwytu w głosie.- Próbowałem być Magistrem, ale już nie mogę.Rozpaczam po nim.To on pierwszy mnie poznał.Magister miał właśnie ujawnić moją obecność swojemu ludowi, gdy zjawili się Przybysze z Dali.Nigdy nie widziałem istot podobnych do nich.Lud Magistra był łagodny.- Możesz zobaczyć całą planetę? Co jeszcze dzieje się na zewnątrz?- Widzę wszystko i wszędzie, gdzie sięgają moje pnącza.Tu jestem niemal ślepy.Pogrzebali mnie.Nigdy nie znałem takiego cierpienia.Magister kazał mi ich palić, tak jak oni palili nas.Pomogłem mu stworzyć broń, ale nie wiem, w co wierzyć.- Dlaczego? - Anakin ukląkł obok Jabithy.Pnącza otoczyły ich, z szelestem przesuwając się po podłodze.- Powiedział mi, że jestem Potęgą siłą życia.Myślał, że sięgam wszędzie.To nieprawda.Jestem tylko tutaj.Widział to, co chciał widzieć, mówił, co mam mu szeptać do ucha.Twierdził, że we wszechświecie nie ma zła, tylko dobro.Nie wiedziałem, jak bardzo się myli, dopóki nie umarł.Wtedy sięgnąłem do broni, którą stworzyłem, i zacząłem zabijać.Magister powiedziałby, że dobrze zrobiłem, aleja wiedziałem, że tak nie jest.Anakin westchnął boleśnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.