[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Styliann skinął głową.– Nic nie przejdzie z tyłu – rzekł krótko.Wysoko na niebie, obrona szczeliny została wzmocniona.Hirad doliczył się teraz około siedemdziesięciu Kaan lecących w niewielkich odstępach.Ich okrzyki rozbrzmiewały nad równiną.Ten odgłos był tak niesamowity, że prawie zadrżał.Szorstkie skrzeknięcia i ściszone ryki były zupełnie obce jego uszom.Poruszył ramionami, czując, jak włosy jeżą mu się na karku.Mimowolnie spojrzał do tyłu i wtedy je zobaczył.Początkowo były tylko grupą ciemnych punktów, wysoko na niebie, nadlatujących od strony leśnej doliny, którą szli poprzedniego dnia.Jednak w miarę jak się zbliżały, zobaczył ich sylwetki, długie, wąskie i szybkie.Było ich ponad dwadzieścia i leciały w jednej, klinowej formacji prosto na szczelinę.Okrzyki Kaan stały się bardziej niecierpliwe i połowa obrońców bramy wyrwała się z szyku, tworząc grupy pięciu czy sześciu smoków i lecąc na spotkanie wroga.Dopiero głos Jathy sprawił, że zdał sobie sprawę, iż wszyscy zatrzymali się i patrzyli.– Iść – pospieszył Jatha.– Ostrożnie – chciał pobiec, ale nagła zmiana na niebie przykuła jego uwagę.Hirad podążył za jego wzrokiem ku atakującym smokom.Jeden oderwał się od grupy i zanurkował w dół, nad równinę, kierując się prosto na nich.– Krucy, miecze w dłoń i zapomnijcie o zaklęciach.Musimy uciekać.Protektorzy tak samo, uwierzcie mi albo gińcie – wskazał na nadlatujący kształt.Był tuż-tuż.– Hirad! – Jatha szarpnął go za ramię.Głos miał drżący, a jego ludzie byli wyraźnie poruszeni.Hirad spojrzał na niego.Mężczyzna rozcapierzył szeroko palce dłoni, a potem rozłożył ramiona.– Iść – powtórzył gest.Wykrzyknął rozkaz do swych ludzi i ci natychmiast rozbiegli się w różnych kierunkach, znikając w trawie.Hirad zrozumiał.– Krucy! – wrzasnął.– Linia! trzy metry odstępu.Za mną! – nie czekając, by sprawdzić, czy Styliann posłuchał, Hirad popędził przez trawę, słysząc po bokach Ilkara i Bezimiennego.Zerkając na lewo i prawo, dostrzegał ich sylwetki, ale nie widział reszty drużyny, biegł, potykając się i walcząc z gęstą i wysoką trawą utrudniającą każdy krok.Pędzili na oślep.Wszystko zależało od szczęścia.Przedzierając się przez giętkie łodygi, wyobrażał sobie, jak smok zniża lot, śmiejąc się z ich żałosnej próby ucieczki i wybierając pierwsze ofiary.Nie mieli szans.W każdej chwili mógł zionąć ogniem i zamienić wszystkich w kupkę popiołu unoszącego się na wietrze.Czuł gniew na Sha-Kaana, że pozostawił ich bez ochrony i wykrzyczał w myślach jego imię, domagając się pomocy, błagając o ratunek.Potknął się i niemal upadł.Zdusił krzyk i z przerażeniem zdał sobie sprawę, że jego koszmar stał się rzeczywistością.W Taranspike śnił o tym, jak ucieka przez popękaną ziemię, zmierzając donikąd, ale efekt miał być taki sam.Zostanie schwytany, bezradny, a ogień oddzieli skórę od jego kości.Fala gorąca wraz z czerwonym blaskiem płomieni pochłaniających trawę rozlała się po równinie na prawo od niego.Nikt nie krzyknął, ale przecież nie zdążyłby.Hirad przyspieszył, modląc się, by nie był to Jatha.Trzask ogarniętej ogniem trawy rozbrzmiał w powietrzu, a ku niebu uniosła się chmura gęstego dymu.Z szarych kłębów wyłonił się mierzący ponad dwadzieścia metrów smok i wzleciał w górę, przygotowując się do kolejnego ataku.Smukłe, błękitne ciało z łatwością pruło powietrze, a skrzydła uderzały ze straszliwą gracją.Jego czarny cień przesuwał się po ziemi, a potężne skrzydła, niczym żagle, nabierały powietrza i odpychały je na boki, powodując hałas podobny do wichru szalejącego pośród budynków.Hirada ogarnęła mrożąca krew w żyłach pewność, że następnym razem smok przyleci po nich.Biegł dalej, zgarbiony, z ramionami uniesionymi, jakby chciał ochronić twarz.Nie więcej niż kilkanaście kroków przed nim teren opadał gwałtownie.To była ich jedyna szansa.– Krucy! – ryknął, próbując przekrzyczeć huk płomieni, wrzaski ludzi i okrzyki ponad stu smoków.– Prosto przed nami stok! Na dół! Trzymajcie się nisko!Czuł, że za nimi smok zawraca.Pobiegł do przodu i z ostatnim krokiem dał nura, tak by stoczyć się na dół.Spadał, wirując, czując, jak ziemia, trawa i żwir lecą mu do oczu.Stok był bardziej stromy, niż oczekiwał i z trudem kontrolował szybkość.Nad głową rozbłysł mu wielki wybuch płomieni, podpalając trawę na szczycie pagórka i wzniecając kolejny pożar pochłaniający wszystko dokoła.Fala gorąca spłynęła po stoku, a ogromny cień smoka przesunął się nad nim.Hirad rozłożył ręce, by zahamować upadek, uderzył o ziemię u stóp wzgórza i zatrzymał się prawie na Bezimiennym.W powietrzu unosił się tuman kurzu, a ślad jego upadku znaczyła bruzda w ziemi i połamana trawa.Pomogli sobie nawzajem wstać.Ilkar leżał kilka kroków dalej, kręcąc głową i próbując usiąść.Wokół i ponad nimi kłębił się dym.Kwaśny zapach spalenizny drażnił ich nozdrza, a trzask płomieni był niepokojąco blisko.– Krucy! – zawołał Hirad.– Krzyczcie, jeśli mnie słyszycie.Do mnie.Denser i Erienne krzyknęli, że nic im nie jest.Thraun pojawił się tuż obok Hirada i skinął tylko głową.– Ocena sytuacji? – zapytał Hirad.– Dym na niebie nas zasłoni, ale jeżeli tu zostaniemy, spłoniemy – zastanowił się Bezimienny.– Musimy przedostać się na drugą stronę tego stoku.Wiatr wieje głównie ze wschodu na zachód, więc proponuję iść na wschód.Pojawili się Denser i Erienne.Ciemny Mag obejmował kobietę w talii.Krew ciekła jej ze skaleczonego podbródka.– Zejście niekoniecznie wskazane dla kobiety w ciąży – powiedziała.Niepokój na twarzy Hirada musiał być widoczny, bo uśmiechnęła się szybko.– Ale potrzeba czegoś więcej niż tarzania w trawie, by zranić dziecko magów.– To dobrze – odparł Hirad.– Chodźcie, odsuńmy się od ognia.Zakryjcie usta, jeśli macie czym.Biegnąc, wyciągnął z kieszeni kawałek materiału i zawiązał sobie wokół twarzy.Duszący dym wypełniający niebo nad nimi zaczynał kłębić się w zagłębieniu, gdzie się ukryli, lecz stał się znacznie mniej dokuczliwy.Ogień płonął po obu stronach, przesuwał się po stoku za nimi i na prawo wzdłuż rynnowatej dolinki.Skręcając nieco pod górę, w kierunku ich podróży, Hirad wytężał słuch w poszukiwaniu atakującego smoka albo oznak życia ze strony reszty rozproszonej drużyny.Nie słyszał jednak nikogo.Zaniepokojony tą nagłą ciszą, niemal odruchowo dobył miecza, odwracając się do Bezimiennego, by kazać mu zrobić to samo.Usłyszał szelest w trawie i zdążył krzyknąć do Ilkara, by rzucił Pancerz-Ochrony, kiedy krótka strzała wbiła się w lewy bark Thrauna.– Tarcza gotowa – zawołał Ilkar.– Krucy, uważajcie na boki.Denser, chyba bardziej przyda się twoje ostrze.Thraun, trzymasz się? – druga strzała odbiła się od tarczy, potem trzecia.– Lekka rana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.