[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiedział, co miała na myśli, a pytanie o to zmieniłoby charakter ich wzajemnego stosunku.Nie zależało mu na tym specjalnie, gdyż osiągnął to, czego chciał: zwalił dziwny i tajemniczy mur, który czynił wszystko trudnym i niemożliwym od samego początku.Nie pocałował jej bynajmniej siłą, wbrew woli, chociaż zaczęło się w taki sposób.Ona pocałowała go także: więcej niż z ochotą — rozpustnie, z raptowną, dziką deprawacją.Zdawał sobie sprawę, że przynajmniej przez chwilę panował nad nią zupełnie, całkowicie.Teraz była już znowu wolna.Rzekła swoim dawnym tonem:— Spodziewam się, że pan zostanie tutaj.Gdyby pan wysilił się, mógłby pan prawdopodobnie uciec.Ale nie sądzę, aby to przyniosło panu wiele pożytku.Zastrzeli pana pierwszy lepszy człowiek: — czarny lub biały — który pana zobaczy.Inni będą przypuszczali, że pan zbiegł.Nie jest pan już ich własnością; jest panmoją.— Musieli nas widzieć idących tutaj.— Nie wydaje mi się, aby ktokolwiek był w domu.Mac Tavish pojechał szukać pomocy.Inni chowają się w trzcinie cukrowej, obserwując tłum.Dom nie jest łatwy do obrony.Jest zbyt duży i otoczony drzewami.Mają zamiar wystrzelać wszystkich, którzy wyjdą na otwartą przestrzeń — w stronę domu.— Przypuszczam, że nikt nie zatroszczył się o to, czy zostanę upieczony żywcem.— Tylko Mac Tavish.Ale jego nie ma.Inni są zatwardziali.Nastąpiła chwila milczenia, a potem rzekła zupełnie bezceremonialnie:Potrzebuję pana.— Czy dlatego zostawiła pani dla mnie list? Ale nie chwycił jej w pułapkę.Powiedziała:— Zostawiłam list, bo tego wymagało dobre wychowanie.— Nie przypuszczała pani, że pójdę za panią?— Nie przypuszczałam.Dlaczego miałabym przypuszczać?Wiedział, że i tym razem nie może naciskać, o ile chce utrzymać przewagę.Pomimo nagłego uścisku, byli jeszcze za bardzo sobie obcy.Było to tak, jak gdyby część ich istoty znajdowała się już w intymnych stosunkach, ale reszta była daleka, obca i nawet wroga.Doznawał dawnego uczucia wyzwania, które go podniecało, ściskało za gardło.— Zamknę drzwi na klucz i zatrzymam go, aby upewnić się, że pan nie wyjdzie.i aby uniemożliwić wejście innym.Powiem, że wzięłam klucz, aby nikt nie wchodził do mego pokoju — rzekła.— Czy to pani pokój?— Nie, mój pokój został zburzony.Wszyscy byli tutaj.Ta sama banda, która pali chaty.— Głos jej stwardniał: ten sam głos, który upajał Toma śpiewem, dochodzącym z przeciwległej strony domu.— Nie przyjdą tu już więcej.albo stracą wielu ludzi.Teraz już idę.Przyjdę znowu.Otworzyła drzwi.— Przykro mi, że nie ma światła.Ale to byłoby zbyt niebezpieczne.Roześmiał się i rzekł bezczelnie: — Dlaczego pani przypuszcza, że nie będę próbował uciec?Nie mógł zobaczyć, czy uśmiecha się czy nie, ale w głowie jej zadźwięczała jak gdyby nuta humoru:— Gdyby pan uciekł, to by znaczyło, że nie jest pan takim mężczyzną, za jakiego pana uważam, a ja zostałabym wystrychnięta na dudka.— Nie chciałbym być sprawcą tego.Wydało się, że słowa te przyjęła z pogardą jako banalne, naiwne i pospolite, gdyż nie powiedziała już nic więcej, a tylko wyszła, zamykając za sobą drzwi.Prawie niezwłocznie usłyszał odgłos klucza, obracającego się w zamku.Usiadł na łóżku myśląc: „Ona ma rację.Nie odejdę.Nie odejdę, zanim przygoda nie zostanie doprowadzona do końca".Zdawał sobie znowu sprawę z jeszcze większą pewnością niż przedtem, że nie mógłby odejść, póki to, co istnieje między nimi, nie zostanie rozegrane; w przeciwnym razie poczucie nienasycenia nękałoby go przez resztę życia.Myśl o śmierci nie dręczyła go już, gdyż ta sprawa była pilniejsza, głębsza, aniżeli lęk przed śmiercią.Gotów był grać, stawiając życie jako stawkę.Na dworze płomienie palących się chat zaczęły nieco dogasać, chociaż bicie w tam-tamy oraz dzikie okrzyki i wrzaski trwały w dalszym ciągu.Potem nagle rozległa się salwa karabinowa — z tuzin wystrzałów, połączonych w jedną całość, a potem trzy czy cztery oddzielne strzały.W odległości trzech lub czterech mil na południe Hektor Mac Tavish posuwał się na mule po piaszczystej drodze, trzymając się ciągle w cieniu drzew.Nie lubi! mułów, ale w całej okolicy nie pozostał ani jeden koń.Wszystkie dobre konie zabrała dawno kawaleria konfede-racka, a stare i nędzne szkapy, które pozostały na miejscu, zostały wykradzione i posłane w dół rzeki do Nowego Orleanu — gdzie je sprzedali, za co się tylko dało, ludzie z Północy, którzy przyszli w ślad za armią Unii.Jadąc tak w cieniu drogą na kościstym, szarym mule— doznawał mdlącego uczucia na dnie żołądka na myśl o swoich własnych koniach.Był bowiem człowiekiem, który posiadałkonie nie na pokaz ani dla robienia zakładów, ale ponieważ kochał je z czułością prawie taką samą, jaką darzył w życiu dwie czy trzy kobiety, które miały szczęście zdobyć jego względy.Każdy koń posiadał dla niego swój charakter i osobowość.Był więc taki Aldebran, czarny ogier.To był rumak, który —ilekroć się poruszał — sprowadzał obrazy sztandarów, zbroi i muzyki.Była Kitty — mała, kasztanowata klacz, płochliwa i melodramatyczna, która zmyślała bajki, jak przemądrzałe dziecko.Gdy się jechało na niej, nie czuło się nudy, ponieważ stwarzała sobie przeszkody, które napawały ją strachem.Bezwładna belka stawała się smokiem; zwisający hiszpański mech nad głową — zwojami więzów, a fruwający skrawek papieru— czymś, od czego cały jej gładki tułów przenikało drżenie.A Regina, czarna klacz rozpłodowa, taka łagodna i macierzyńska, rodząca jedno źrebię za drugim, nie sprawiała nikomu kłopotu —zawsze łagodna, ocierająca się pyskiem o szyję, aby dostać kawałek cukru.Jadąc uśmiechał się na jej wspomnienie, gdyż czuł nieomal miękki pysk przy swoim policzku.Teraz odeszły na zawsze wraz ze wszystkimi innymi.Aldebran, czarny ogier, poszedł z samym generałem Beauregardem, co przynajmniej było honorową karierą; mała Kitty odeszła z luizjańską kawalerią.Co stało sięz Reginą i jej miękkim pyskiem nie wiedział, gdyż została wykradziona przez Jankesów, a który Jankes wie, jak należy obchodzić się z koniem? Na myśl o niej czuł ucisk w gardle.Nienawidził tych ludzi, którzy przyszli do Nowego Orleanu nie dlatego, że byli okrutni, ale ponieważ byli nieuczciwi i bez honoru.Czuł w sercu pogardę człowieka żyjącego z ziemi, dla tego, kto posiada sklep — pogardę tak starą jak świat.Byłoby do zniesienia zostać pokonanym przez przyzwoitego i honorowego wroga, ale nie przez takiego, godnego pogardy, jak ten generałJankesów, który mieszkał teraz wraz z żoną w wielkim domu Mac Tavishów.Miał jeszcze inne, bardziej osobiste powody do nienawidzenia tej nowoangielskiej armii, która grabiła Nowy Orlean [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.