[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem jechała w deszczu na spotkanie ze zmartwychwstałym byłym ćpunem, który na dodatek zamierzał wyśpiewywać hymny pochwalne na cześć Davida Lindholma.Nie chcę.Wracam do domu, pomyślała.Zrobiłaby to, gdyby w tym momencie nie wyrósł przed nią Vårtunahemmet.– Musimy tam iść? – zapytał Kalle, kiedy parkowała między starym volvo a pokrzywioną brzozą.Westchnęła głęboko.– Przykro mi, że was tu zaciągnęłam.Postaram się to załatwić tak szybko, jak to będzie możliwe.Czytała o tym miejscu w sieci.Kiedyś był to kemping ze schroniskiem, zostałwykupiony przez jakiś Kościół i zamieniony w dom dla młodych narkomanów.Na zboczu opadającym do brzegu stało kilka budynków.W większym, po lewej, była zapewne sala zebrań, w niewielkich drewnianych domkach z werandami mieszkali pensjonariusze, czy może raczej powinna powiedzieć: pacjenci?– Wracajmy do domu – marudziła Ellen.– Tak, ale nie w tej chwili – powiedziała Annika trochę zbyt surowo i za głośno.–Obiecałam jednemu panu, że go odwiedzę, dlatego tu przyjechaliśmy.Chodźcie!Wysiadła, osłaniając głowę starym numerem „Kvällspressen”, otworzyła tylne drzwi, wyciągnęła dzieci i całą trójką ruszyli biegiem do wejścia.Do schodów dotarli przemoczeni.Drzwi spuchły od wilgoci i żeby je otworzyć, musieli się niemal na nich położyć.W końcu drzwi ustąpiły, dzieci się poprzewracały i nagle wszyscy znaleźli się w stołówce.Annika pomogła im wstać i otrzepać się z wody.U jej stóp natychmiast powstała kałuża.– Ale jesteśmy mokrzy – powiedziała Ellen, mrugając, żeby się pozbyć z oczu spływającej z grzywki wody.W dużej sali było sześć osób.Kalle przywarł do matki, pociągnął ją za rękaw kurtki.– Cześć – powiedziała Annika, unosząc rękę.Czterech młodych chłopaków siedziało przy stoliku pod oknem.Grali w pokera, w wersji Texas Hold’em.Wszyscy wpatrywali się w nią uważnie, rozdający karty zastygł w bezruchu.Annika rozejrzała się niepewnie.Umeblowanie było skromne, drewniane krzesła i stół kuchenny z plastikowym blatem.Na podłodze żółte linoleum, ściany pokryte wieloma warstwami farby.Odgarnęła włosy z twarzy.Na ladzie leżało ciasto, obok była płytka do podgrzewania kawy.Nieco w głębi stałmężczyzna w średnim wieku, za nim dwóch młodych chłopców.– To narkomani? – wyszeptał Kalle.– Aha – odpowiedział Annika.– Wszyscy – dodała.– Są niebezpieczni?– Nie, nie sądzę.Teraz są już zdrowi.Mężczyzna w średnim wieku ruszył w ich stronę.– Co za pogoda – powiedział.– Witam.To ja jestem Timmo.Jego fiński akcent był bardzo wyraźny.On sam sprawiał wrażenie łagodnego, kiedy szedł zgarbiony, widać było początki łysiny i gdzieniegdzie rzadkie jasne włosy.Annika zdobyła się na wymuszony uśmiech.– Cieszę się, że zechciał się pan od razu ze mną spotkać.– Drobiazg.Miło nam, kiedy czasem ktoś do nas zajrzy – powiedział mężczyzna.– To nasza jadalnia, zbieramy się tu na posiłki, czasem też spędzamy tu razem czas.Wejdziemy do biura? Uważajcie, żebyście sobie nie poobcinali palców.Ostatnie zdanie skierował do chłopców, którzy najwyraźniej uczyli się obsługiwać kuchennego robota.– Nasze stowarzyszenie kupiło to miejsce jakieś cztery lata temu – powiedział, przeciskając się wąskim korytarzem.Pod ścianami stały zgrzewki napojów i pięćdziesięciokilogramowe worki ryżu jaśminowego.– Prowadzę ośrodek od samego początku.Procent remisji wśród naszych chłopców jest bardzo niski.– powiedział.Słowo„chłopców” wymówił z wyraźnym fińskim akcentem.– Tędy, proszę – dodał po chwili.Otworzył drzwi, dając Annice do zrozumienia, że ma wejść do znajdującego się w głębi korytarza pokoju.Dzieci szły za nią, deptały jej po piętach.– Mamo – powiedział Kalle i znów pociągnął ją za rękaw.– Zapomniałem gameboya.Został w samochodzie.Myślisz, że ćpuny go zabiorą?– Nigdy nie można mieć pewności – powiedział Koivisto, nachylając się nad nim.–Nie powinno się zostawiać cennych rzeczy w samochodzie.Okazja czyni złodzieja.Kalle był bliski płaczu.– Dzisiaj nie ma tu żadnych złodziei – próbowała go uspokoić Annika.– Strasznie pada.Złodzieje też nie lubią moknąć.Timmo Koivisto przytaknął.– To prawda.Przy złej pogodzie liczba przestępstw spada.Podczas ostrych zim niemal nie dochodzi do gwałtów.Przestępcy seksualni też nie lubią, jak im marzną pupy.Boże, po co ja wzięłam dzieci, pomyślała Annika.Na jej twarzy znów pojawił się wymuszony uśmiech.– Załatwmy to, co mamy do załatwienia.Nie chcę pana zatrzymywać dłużej niż to konieczne.– Ach, mam wolne całe popołudnie – odparł mężczyzna uprzejmie.W biurze było tylko jedno krzesło dla gości.Annika usiadła, dzieci wzięła na kolana.Koivisto usiadł po drugiej stronie biurka.– Mam do pani jedną prośbę.Proszę nie pisać nic, co by umożliwiło zidentyfikowanie naszych klientów.Nie wszyscy byli zadowoleni, kiedy powiedziałem, że odwiedzi nas dziennikarka z „Kvällspressen”.Ale osobiście bardzo się cieszę, że chcecie napisać o naszej działalności.Annika czuła, jak drętwieją jej nogi, jakby krew przestała do nich docierać.Była coraz bardziej zdesperowana.– Przepraszam, ale mam wrażenie, że zaszło nieporozumienie.Wasza działalność na pewno jest bardzo interesująca, ale tak naprawdę to chciałam z panem porozmawiać o Davidzie Lindholmie.Piszę o nim artykuł.Timmo Koivisto uniósł dłoń i skinął głową.– Tak, wiem.Chciałem tylko powiedzieć, że ten ośrodek jest najważniejszą rzeczą w moim życiu.Móc służyć Jezusowi i pomagać braciom w nieszczęściu.to nadaje sens mojej życiowej wędrówce.I to właśnie David Lindholm naprowadził mnie na właściwą drogę.Annika zdjęła dzieci z kolan i postawiła obok siebie, wyjęła z torby długopis i notes i nachyliła się nad nim.– Nie wiedziałam, że David był człowiekiem religijnym.– Nie wiem, czy był [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|