[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz mimo to cywilizacja jednak nadeszła wraz ze wszystkimi jej koszmarami.Kawakita wyobraził sobie dzień, kiedy to się stało: istota, będąca ongiś Whittleseyem, kryjąca się w dżungli, widząca ogień spadający z nieba, wypalający tepui, zabijający Kothoga, obracający w popiół bezcenne rośliny.Tylko jemu udało się zbiec.I tylko on wiedział, gdzie po zagładzie dżungli może znaleźć życiodajne włókna.Wiedział, ponieważ sam je tam wysłał.A może Whittleseya już tam nie było, kiedy tepui stanęło w ogniu.Może Kothoga i tym razem nie byli w stanie kontrolować istoty, którą stworzyli.Możliwe, że Whitdesey w swym nowym, żałosno-przeraźliwym stanie opracował własny plan i nie przewidywał w nim służenia Indianom w charakterze krwawego anioła zemsty.Może chciał po prostu wrócić do domu.Tak czy inaczej opuścił Kothoga, a ci niebawem zostali unicestwieni przez bezlitosną machinę postępu.Kawakita w znacznej mierze nie zwracał uwagi na szczegóły antropologiczne.Interesowała go potęga zawarta w roślinie oraz możliwość jej ujarzmienia.Zanim będziesz w stanie kontrolować istotę, musisz nauczyć się kontrolować źródło.I właśnie dlatego – pomyślał Kawakita – odniosę sukces tam, gdzie Kothoga się nie udało.Kontrolował źródło.Tylko on wiedział, jak wyhodować tę wymagającą i delikatną lilię bagienną pochodzącą z samego serca amazońskiej dżungli.Tylko on znał właściwe pH wody, właściwą temperaturę, właściwe oświetlenie, właściwą dawkę odżywek.Tylko on wiedział, jak zaszczepić roślinę reowirusem.Będą od niego uzależnieni.A on, za sprawą genetycznej manipulacji dokonanej za pomocą surowicy królika, zdoła oczyścić wirusa, wydobyć całą jego podstawową moc i zreorganizuje go, równocześnie usuwając większość niezbyt przyjemnych skutków ubocznych.Tak mu się przynajmniej wydawało.Miał nadzieję, że zdoła tego dokonać.To były epokowe odkrycia.Wszystkim wiadomo, że wirusy wprowadzają do komórek swoich ofiar własne DNA.Zwykle owo DNA w takich sytuacjach wydaje zarażonym komórkom polecenie wytworzenia kolejnych wirusów.Tak właśnie dzieje się ze wszystkimi wirusami znanymi człowiekowi, począwszy od grypy, a skończywszy na AIDS.Ten wirus był inny.Wprowadzał do komórek ofiary cały garnitur genów, gadzich genów.Starożytnych gadzich genów, liczących sobie sześćdziesiąt pięć milionów lat odnajdywanych obecnie u pewnych gekonów i kilku innych gatunków.Zawierał on w sobie również zapożyczone geny naczelnych, bez wątpienia ludzkie, pozyskane w ciągu tego długiego, bądź co bądź, okresu.Wirus, który kradnie genom swego nosiciela i wprowadza go do kolejnych swoich ofiar.Genom ten, zamiast wytwarzać kolejne wirusy, przetwarzał ofiarę.Zmieniał jej wygląd fizyczny, krok po kroku dokonywał gruntownej transformacji ofiary w krwiożercze monstrum.Wirusy wydawały maszynerii ciała polecenia dokonania zmian w strukturze kostnej, układzie gruczołów dokrewnych, kończynach, skórze, włosach oraz organach wewnętrznych.Całkowicie zmieniały one zachowanie, wagę, szybkość i inteligencję ofiary.Wyostrzały jej powonienie i słuch w sposób wręcz niewyobrażalny, lecz osłabiały równocześnie wzrok, jak również głos.Dawały jej olbrzymią siłę, rozmiary i szybkość, pozostawiając jej prawie nietknięty cudowny, hominidalny mózg.Krótko mówiąc, narkotyk – wirus – przekształcał ludzką ofiarę w przerażającą maszynę do zabijania.Nie, słowo „ofiara" nie całkiem pasowało do osoby zarażonej tym wirusem.Lepszym określeniem byłby chyba symbiont.Zarażenie wirusem traktowane było jako przywilej.Dar.Podarunek od Grega Kawakity.To było piękne.Tak, to było naprawdę wspaniałe.Możliwości inżynierii genetycznej wydawały się nieograniczone.Kawakita miał już kilka pomysłów na wprowadzenie usprawnień.Nowe genomy, które reowirus mógł wprowadzać do organizmu żywiciela.Genomy zarówno ludzkie, jak i zwierzęce.Kawakita kontrolował, które geny i komu miały zostać podane.Kontrolował to, czym miał stać się dany żywiciel.W przeciwieństwie do prymitywnych, przesądnych i ciemnych Kothoga panował nad samą przemianą – dzięki nauce.Ciekawym efektem ubocznym zażywania rośliny było porównywalne do narkotycznego odurzenie: czysty, mocny odlot bez „spadów", który towarzyszył zażywaniu wielu innych tego typu środków.Być może właśnie ta właściwość sprawiła, że ktoś kiedyś sięgnął po tę roślinę po raz pierwszy, a potem zaczął ją hodować.Kawakicie ów efekt uboczny zapewnił stały dopływ gotówki na dokonywanie jego badań.Początkowo nie chciał sprzedawać narkotyku, lecz potrzeby finansowe okazały się silniejsze i uczyniły ów proceder niezbędnym dla jego dalszych prac.Uśmiechnął się na myśl o tym, jakie to było proste.Wśród osób tworzących elitarny klub wybrańców zażywających ten narkotyk nadano mu nazwę „Szkliwo".Rynek był chłonny i Kawakita mógł sprzedawać tyle towaru, ile zdołał wyprodukować.Szkoda, że rozchodził się on szybciej, niż Kawakita nadążał z produkcją.Zapadła noc.Kawakita zdjął okulary przeciwsłoneczne i odetchnął powietrzem przesyconym bogatą mieszanką woni magazynu, subtelnym aromatem włókien, zapachem wody, kurzu i substancji poddawanych procesom chemicznym, łączącymi się w jedno z odorem zgnilizny, dwutlenku siarki i całą masą innych woni.Przewlekłe alergie, na które cierpiał, przeszły mu, jak ręką odjął.To chyba zasługa tutejszego powietrza.Nigdzie nie jest tak czyste jak na Long Island – pomyślał, krzywiąc się.Zdjął przyciasne buty i z zadowoleniem podkulił palce.Dokonał najbardziej zdumiewającego kroku naprzód w dziedzinie genetyki od czasu odkrycia podwójnej spirali DNA.Za te wybitne osiągnięcia bez wątpienia przyznano by mu Nagrodę Nobla.Gdyby wybrał tę właśnie drogę.Na co komu jednak Nagroda Nobla, skoro w perspektywie jest do zdobycia cały świat?Znów rozległo się pukanie do drzwi.This file was created with BookDesigner programbookdesigner@the-ebook [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|