[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale wygląda, że od tamtych czasów dobrze dawałeś sobie radę.Portier powiedział mi, że teraz jesteś dok­ torem Crowtherem.Kiedy to nastąpiło?- Parę lat temu.Robiłem pewne badania, tak się złoży­ ło, że dobrze wypadły i to wszystko.- Uśmiechnął się.- A wiesz, jestem teraz żonaty.Mam swoją małą dziew­czynkę.Musisz któregoś wieczoru przyjść do nas na kolację i poznać się z moją żoną.- Miło mi będzie - odparł Shane.Wstał z miejsca i podszedł do gabloty z eksponatami.Oglądając je odezwał się:- Czy spotykasz się z kimś ze starej paczki? Crowther potrząsnął głową.- Zaraz po powrocie do domu odwiedziłem Charlesa Grahama.Było to tak ciężkie przeżycie, że już nigdy nie próbowałem go powtórzyć.- Wiem, co chcesz przez to powiedzieć - stwierdził Shane.- Złożyłem mu wizytę dziś rano.A co z pozostały­ mi dwoma? Czy w ogóle się z nimi spotykasz?- Nie na gruncie towarzyskim, jeśli to masz na myśli -rzekł Crowther.- Na Reggiego Steele'a natknąłem się pewnego dnia na mieście.Zaprosił mnie na drinka, ale śpieszyłem się.- Roześmiał się głośno.- Prawdę powiedziawszy, niezbyt mi na tym spotkaniu zależało.- Dlaczego? - zapytał z nagłym zainteresowaniem Shane.- Stara historia - odparł Crowther.- Ktoś, kogo znałeś w wojsku, staje się innym człowiekiem, gdy z niego wy­ chodzi.Shane popatrzył na niego dziwnym wzrokiem.- Czy to, co tam się wydarzyło, ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie?Crowther zdziwił się.- Korea? - zapytał.- Dzięki Bogu, te wspomnienia już się zacierają.- A na temat świątyni i pułkownika Li? Crowther znów przytknął zapałkę do główki swej fajki.- Początkowo miewałem złe sny, ale niedługo.To za­dziwiające, jak szybko natura pomaga nam zapominać o rzeczach naprawdę nieprzyjemnych.Shane potrząsnął głową i odparł z przekonaniem:- Ja nie potrafię zapomnieć.Nocami rozmyślam o Li, o jego przeklętej kulawej stopie, o Simonie Faulknerze i tym, co mu zrobili.- Wrócił na fotel, a gdy usiadł, wpatrzył się płonącym wzrokiem prosto w oczy Crowthera.- A przede wszystkim nie potrafię zapomnieć, że ktoś powiedział Li to, czego ten chciał się dowiedzieć.-Uśmiechnął się dziwacznie.- Nigdy nie odkryliśmy, kto to był.Przez moment Crowther przyglądał mu się z obojętną miną, a potem roześmiał się cicho.- Nie, nie odkryliśmy, prawda?Znów nastąpiło pełne treści milczenie i wreszcie Shane powiedział:- Wiem, że to nie byłem ja i że nie mógł być to Graham, bo w tym czasie leżał nieprzytomny w mojej celi.Crowther ostrożnie położył fajkę na biurku i odchylił się na oparcie fotela.- Czy sugerujesz, że to byłem ja, Shane? Czy przyje­chałeś po to, aby po tylu latach to wykryć?Shane nadal uparcie patrzył mu w oczy.- A byłeś? - spytał.Nagle pokój wypełniła wibrująca cisza.Dwaj mężczy­ źni siedzieli naprzeciw siebie, gotowi popełnić coś strasz­ liwego, aż wreszcie Crowther roześmiał się krótko, schy­ lił i roz-sznurował prawy pantofel.Zdjął skarpetkę i pod­ niósł stopę tak, by Shane mógł ją dobrze obejrzeć.Nie miał palców u nóg, tylko jedną pofałdowaną bliznę przez całą szerokość.- Przyjrzyj się dokładnie - powiedział Crowther.Shane pochylił się do niego z twarzą bez wyrazu.- Jak to się stało?Crowther zaczął naciągać skarpetkę.- Mówiąc o marszu na północ w kolumnie jeńców nie powiedziałem ci, że popędzono nas aż do Chin.Trwało to prawie pięć miesięcy.Owego roku zima była ostra.Więk­ szość z nas poumierała.Ja miałem szczęście.Jedyne, co mi się stało, to odmrożenie palców u nóg.Gdy zaczęła się gangrena, pozostało mi tylko jedno.Odciąłem je scy­ zorykiem.- Dokończył sznurować pantofel i wstał z miejsca.Kiedy okrążał biurko, lekko utykał.- Jeśli to byłem ja, to nie na wiele mi się to zdało, prawda? - zapy­ tał.Shane wstał i wyciągnął dłoń.- I ja tak rzeczywiście uważam.jeśli to byłeś ty.Podszedł do drzwi, a gdy je otwierał, Crowther się odezwał:- Człowieku, na litość boską, daj temu spokój.Ta sprawa jest już martwa i pogrzebana.Co dobrego wynik­ nie z tego, że ktoś się teraz dowie?Shane odwrócił się powoli z dziwacznym uśmiechem na twarzy.- Jesteś już trzecią osobą, która to powiedziała -za­ uważył.- Zaczynam się zastanawiać, czemu wszyscy tak się tym niepokoją.Crowther opuścił ręce beznadziejnym gestem, a w jego oczach pojawiło się coś na kształt rozpaczy.Jeszcze przez chwilę patrzyli na siebie, a potem Shane odszedł cicho zamknąwszy drzwi, za którymi pozostał człowiek o twarzy pełnej nagłego zmęczenia.* * *6Joe Wilby mieszkał przy Gower Street, w jednym z sypiących się domów z tarasami, blisko centrum miasta, w dzielnicy slumsów, przeznaczonej do wyburzenia.Nu­ mer piętnaście wyglądał, jakby miał się w każdej chwili zawalić, a drzwi od frontu były zabite deskami.Wąskim przejściem z boku domu Shane przedostał się na tylne podwórze, zasypane pustymi puszkami i odpad­ kami wszelkiego rodzaju.W oknie z tyłu domu świeciło światło, więc wszedł po czterech kamiennych schodach i zastukał.Usłyszał zbliżające się kroki, a drzwi uchyliły się na parę cali.- Kto tam? - zapytał kobiecy głos.- Szukam Joego Wilby'ego - powiedział Shane.Jestem jego starym przyjacielem.Rozległ się brzęk łańcucha i drzwi otworzyły się.- To lepiej niech pan wejdzie - zaproponowała i cofnęła się do wnętrza mrocznym korytarzem.Shane zamknął drzwi i poszedł za nią.Zmarszczył nos i zadrżał z niesmaku, gdy doleciały go zapachy kuchenne zmieszane z odorem moczu.Kobieta otworzyła kolejne drzwi, zapaliła światło i poprowadziła go do pokoju na końcu korytarza.Był w miarę czysty, na podłodze leżał dywan, a podwójne łóżko ustawiono pod przeciwległą ścianą.Odwróciła się twarzą do niego.Duża, masywnie zbudowana, zbliżała się do czterdziestki, ale była bliska zupełnego zaniedbania.Pomimo to na swój gruby, prostacki sposób była jeszcze przystojna.Nagle uśmiech­ nęła się z zainteresowaniem.- Jestem Bella, żona Joego - wyjaśniła.- Nie ma go w tej chwili.Czy ja mogę czymś panu służyć?Bez żadnej wątpliwości w tonie jej głosu zabrzmiało zaproszenie.Uśmiechnął się.- Nazywam się Shane - powiedział - Martin Shane.Byłem w Korei z pani mężem.Właśnie przejeżdżałem przez miasto i pomyślałem sobie, że może go odszukam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.