[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znaczy wiecie, wyrzutami, że z wielkiego człowieka zrobiłem kanibala albo że ludzie nie ufają już Kościołowi i boją się dawać na tacę, by nie dofinansowywać przemytów żywej żywności do krajów trzeciego świata.O tak, w ten sposób – odbierając rozum i przyspieszając rytm serca – Wszechmogący okazał mi miłosierdzie.Niniejszym, korzystając z okazji, bardzo mu dziękuję.Mimo wszystko…***Gdy wróciliśmy, okazało się, że gdzieś wcięło Robala.Znając jego niechęć do spacerów, zaraz zaniepokoiłem się, czy aby nie wyciął jakiegoś głupiego numeru, za który musieliby go… bo ja wiem, sprzątnąć, uciszyć, zapakować w betonowe buty? Wszystko to brzmi tak cholernie filmowo, sztucznie, a ja naprawdę wtedy wydygałem.Tak po ludzku, życiowo.Na szczęście ksiądz – siedzący właśnie w kuchni, jak zwykle w kłębach papierosowego dymu – szybko mi wyjaśnił, o co chodzi.–Twój przyjaciel zgłosił się do nas z paroma konstruktywnymi uwagami i uznaliśmy, że może się przydać.Właśnie szykuje ci pracę.–Mi? – Przezornie cofnąłem się o krok, myśląc tylko o tym, jak szybko można biegać w spodniach z krokiem po kolana.I czy jest szansa, że wielka, włochata łapa nie wrócił jeszcze na stanowisko za drzwiami.– Ale kiedy ja naprawdę niewiele potrafię.–Nie będziemy naciskać ani prosić o niemożliwe, ale bardzo w ciebie wierzę, Remigiuszu.Wszyscy w ciebie wierzymy.Tanie gadanie, powiecie.Łatwo się dałem podpuścić.Ale z drugiej strony pamiętajcie, że facet uchodzący za fachowca pochwalił mnie w towarzystwie kobiety mojego życia.Co miałem zrobić? Powiedzieć, że się boję? No litości!–Potrzebujemy, byście z kolegą dorobili nam kilka listów – powiedział ksiądz, gdy w końcu skinąłem głową.– Nie tylko papieskich.Muszą być wiarygodne jak te do książki.To dlatego wciąż nas trzymali, pomyślałem.Zaraz jednak przypomniałem sobie, że Robal sam zgłosił się do nich z uwagami.Czyli chodziło im wyłącznie o mnie i mój talent do fałszerstw? Nie ma co, rosłem we własnych oczach.Był tylko jeden problem.Nie najlepiej o mnie świadczy, że dopiero w tym momencie o tym pomyślałem, ale sami rozumiecie – nie nadążałem już ze składaniem wszystkich puzzli tej zwariowanej układanki.I tak dobrze, że w ogóle pokojarzyłem.Jakbyście mieli wątpliwości, znowu szło o Patrycję.–Masz coś przeciwko? – zapytałem otwarcie, patrząc jej w oczy.–Czemu miałabym mieć?Wzruszyłem ramionami.–No bo wiesz, to, co mówiłaś o prawdzie i takich tam.Uważam, że to wszystko ma sens i może rzeczywiście…–Wystarczy mi, że sama wiem, co jest czym – odparła, wchodząc mi w zdanie.– Znam prawdę, bo jestem w oku tego cyklonu.I bardzo ciekawi mnie, jak się to wszystko potoczy.Jak to nazywali moi wykładowcy? Ambiwalencja? Nic dziwnego, że tak trudno zrozumieć kobiety.To tak, jakbyś jednocześnie chciał stać na dwóch przeciwnych biegunach.Tkwić w pudełku i poza nim.Być i nie być…Odwróciłem się w stronę obłoku dymu wokół głowy księdza.Uśmiechnął się do mnie.Ksiądz znaczy, nie obłok.–Będę potrzebował próbek pisma tych dodatkowych osób – zapowiedziałem.– Im więcej, tym lepie…Coś z hukiem upadło na podłogę tuż obok nas.Stos papierowych teczek.–Tyle chyba wystarczy, nie? – Ulizany okularnik, który przyniósł to wszystko, wyszczerzył się w głupim uśmiechu.– W środku masz listy, zdjęcia i nawet biografie ludzi, których pismo będziesz podrabiał.Pochyliłem się i zajrzałem do pierwszej teczki, próbując jednocześnie zapanować nad drżeniem rąk.Słowo daję, że przez ten huk, brzmiący jak wystrzał, dostałem nielekkiej telepawy.–Wygląda, że w porządku – stwierdziłem.– Na kiedy ma to być?–No widzisz! – Ksiądz uśmiechnął się.– I takie podejście to ja rozumiem.Masz trzy dni na całość.***ok, za dużo o mnie, za mało o tym, co się działo.Więc teraz dla odmiany opiszę wam monitory.A raczej co na nich wyświetlano [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|