[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Moja krew musiała wyjść mu na dobre.– Popatrzył na zegarek.– W tej chwili Jagal obsadza konsolę.Możesz zluzować ją za dwie godziny.Nie dając nam dojść do słowa, odwrócił się do Margu-erity i zapytał z udawaną wielkodusznością:–Czy tyle czasu wystarczy, by pacjent wypoczął i odzyskał formę? Proszę nie zawracać sobie głowy odpowiedzią.Musi wystarczyć.Patrząc na mnie, powtórzył:–Dwie godziny.Władczo złapał Margueritę za rękę i wyprowadził ją z izby chorych.Zachowywał się tak, jakby była jego własnością.Marguerita obejrzała się przez ramię, ale poszła z nim bez słowa sprzeciwu, bez chwili wahania.Zostałem sam, tylko z gniewem palącym mi wnętrzności.Korek na fali Pod drwiącym okiem Fuchsa odsłużyłem ośmiogodzinną wachtę na mostku.Marguerita się nie pokazała.Powinienem zjeść obfitszy posiłek; byłem wściekle głodny, o czym świadczyło burczenie w pustym żołądku.Krzepki Azjata o beznamiętnej twarzy zastąpił mnie pod koniec zmiany.Chciałem zejść z mostka i znaleźć kambuz, ale Fuchs zawołał:–Zaczekaj, Humphries.Zamarłem.Minął mnie i przecisnął się przez właz.–Za mną – powiedział, nie odwracając głowy.Zaprowadził mnie do swojej kwatery pełnej książek i wygodnych mebli.Łóżko było schludnie zasłane.Zastanowiłem się, gdzie jest Marguerita.–Jak się czujesz? – zapytał.–Jestem głodny.Pokiwał głową, podszedł do biurka i zagadał do inter-komu w azjatyckim języku, który mógł, lecz nie musiał być japońskim.–Siadaj.– Wskazał jedno z chromowanych, wyściełanych skórą krzeseł przed biurkiem.Sam usadowił się w poskrzypującym fotelu po drugiej stronie.–Zamówiłem kolację.Będzie za chwilę.–Dziękuję.–Nie chcę, żebyś umarł z głodu na moim statku – powiedział z cieniem złośliwego uśmiechu.–Gdzie jest Marguerita? Cień uśmiechu zniknął.–Gdzie jest Marguerita, sir – poprawił.–Sir.–Tak lepiej.U siebie, odpoczywa.– Chciałem zapytać, gdzie jest jej kwatera, ale Fuchs mnie uprzedził.Wskazał kciukiem przez ramię.–Jej kabina przylega do mojej.To najwygodniejsze pomieszczenie na statku, poza moim, rzecz jasna.W ten sposób mogę ją mieć na oku.Paru członków załogi już ostrzy sobie zęby na młodą damę… przy czym nie wszyscy są mężczyznami.–Więc pan ją chroni.–To prawda.Nikt nie ośmieli się tknąć ją palcem, dopóki będą wiedzieć, że ona jest moja.–Pańska? Jak to rozumieć? – Spostrzegłem, jak twarz mu pochmurnieje, więc szybko dodałem: – Sir.Drzwi rozsunęły się i jeden z Azjatów przyniósł wielką tacę zastawioną parującymi talerzami.Kolację Fuchsa postawił na biurku, a potem opuścił nóżki tacy, przemieniając ją w stolik dla mnie.W duchu pokręciłem głową, zdumiony sprzecznościami, jakie tu widziałem.Fuchs utrzymywał żelazną dyscyplinę, sobie jednak pozwalał na… luksusy, tylko takie słowo przyszło mi na myśl.Lubił życie w wygodzie, choć nie rozciągał tego samego na resztę załogi.Powiodłem wzrokiem po książkach na półkach: filozofia, historia, poezja, powieści starych mistrzów, takich jak Cervantes, Kipling, London i Steinbeck.Wiele tytułów było w nieznanych mi językach.–Pochwalasz taki wybór? – zapytał trochę wyzywająco.Pokiwałem głową, ale powiedziałem:–Wolę bardziej współczesnych pisarzy, kapitanie.Parsknął z lekceważeniem.–Chyba możemy darować sobie ceremonie, gdy jesteśmy sami.Nie musisz zwracać się do mnie tak formalnie.Ale pilnuj się w obecności innych.–Dziękuję.Chrząknął, jakby zakłopotany tym drobnym ustępstwem.Wyciągnął małą fiolkę z szuflady, wytrząsnął na dłoń parę maleńkich żółtych pigułek i wrzucił je do ust.Znów się zastanowiłem, czy jest narkomanem.Próbowałem przeczytać tytuł na grzbiecie starej książki, która leżała na jego biurku.Skórzana oprawa była spękana i złuszczona.–Raj utracony – powiedział.– John Milton.–Nigdy tego nie czytałem – przyznałem.–Niewielu czytało.Opadło mnie zakłopotanie.Przetrząsnąłem pamięć i zapytałem:–Czy to nie stamtąd pochodzi cytat: „Lepiej być władcą w piekle niż sługą w Niebiosach?” Fuchs skrzywił się.–Wszyscy go znają.Ja wolę to:Witaj mi, grozo, witaj, świecie piekieł; A ty, najgłębsza z piekielnych otchłani, Przyjmij nowego pana, gdyż przybywa, Przynosząc umysł, którego nie zmienią Czas ni siedziba.Umysł jest dla siebie Siedzibą, może sam w sobie przemienić Piekło w Niebosa, a Niebiosa w piekło.Recytował z taki żarem, z taką pasją, że dosłownie odjęło mi mowę.Nie wiedziałem, co powiedzieć.–Mogę ci pożyczyć, jeśli chcesz.–Co?–Książkę.Mogę ci ją pożyczyć.Brwi musiały mi podjechać do połowy czoła.Fuchs zaśmiał się gardłowo.–Dziwi cię taka wspaniałomyślność? Dziwi cię, że jestem rad, bo mam na pokładzie kogoś, z kim mogę porozmawiać o filozofii czy poezji?–Szczerze mówiąc, tak, kapitanie.Myślałem, że nie chce pan mieć do czynienia z synem Martina Humphriesa.–Ach, zapominasz, że w twoich żyłach płynie moja krew.To zmienia postać rzeczy.Na lepsze.Nie miałem na to odpowiedzi.Zacząłem:–Marguerita…–Dajmy jej spokój – warknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|