[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli zdołamy produkować ścienne ekrany na miarę potrzeb rynku, przedsięwzięcie przyniesie ogromne zyski.Młodszy mężczyzna wzruszył ramionami.–Produkcja cienkich paneli nie stanowi problemu.Dajcie nam surowce, a zrobimy ekrany wielkości Ayers Rock, jeśli takie będzie życzenie.Paul roześmiał się.–Póki co przekątna trzech metrów powinna wystarczyć.Dyrektor zachował powagę.–Możemy to zrobić.Ale chciałbym panu coś pokazać… – Poprowadził Paula do aparatury, która trochę przypominała przerośniętą suszarkę.Paul zajrzał przez grubą, przyciemnioną szybę.Zobaczył szereg kropel stopionego metalu wielkości pięści, rozgrzanych do czerwoności, wiszących nieważko we wnętrzu pieca podgrzewanego przez skupione promienie słoneczne.Ostrożnie dotknął szkła czubkami palców.Było lekko ciepłe.–Próżnia jest doskonałym izolatorem – powiedział młodszy mężczyzna z prawie niezauważalnym australijskim akcentem.– Wystarczy otworzyć piec na kosmos, a nie trzeba się martwić o wymianę ciepła.Mimo wszystko, pomyślał Paul, tu jest cholernie gorąco.Czuł zapach gorąca, jak w odlewni czy stalowni.Potem zdał sobie sprawę, że wyobraźnia płata mu figla; mózg kojarzył wrażenia wzrokowe ze wspomnieniami dotyczącymi hut i wielkich pieców.Ale niezależnie od przyczyny, paciorki potu spływały mu po żebrach.Dyrektor emanował młodzieńczą rześkością.Pot nie plamił jego lekkiego brązowego kombinezonu.–Skupiając energię słoneczną – wyjaśniał – możemy osiągać temperatury bliskie teoretycznej wartości granicznej ciała doskonale czarnego – ponad pięć tysięcy kelwinów.Paul już to wiedział, ale udał, że jest pod wrażeniem.–Jestem zaskoczony, że te krople są takie małe.Zawsze wyobrażałem sobie wielką kulę rozgrzanego do czerwoności metalu wiszącą w komorze próżniowej.Młody człowiek uśmiechnął się wyrozumiale i poprawił okulary.–Obsługa gromady małych kulek jest znacznie łatwiejsza.Możemy szybciej je obracać, spłaszczać na arkusze.–Jak wprawiacie je w ruch?–Za pomocą pól magnetycznych.Dodajemy do stopionej mieszaniny trochę żelaza i obracamy kulki, spłaszczamy je, łączymy.To proste i nie wymaga dużych nakładów energii.–Do produkowania arkuszy używacie siły odśrodkowej.Młody pokiwał głową i okulary znów zsunęły mu się z nosa.–Potem odcinamy dopływ ciepła i odgazowujemy arkusze w próżni.W ten sposób, gdy stop twardnieje, pozbywamy się zanieczyszczeń.–Wszystkich?Dyrektor uśmiechnął się kątem ust.–W wystarczającym stopniu.Chodźmy, pokażę panu.Odepchnął się nogą od ściany pieca i przemknął obok trzech pracowników pochylonych nad urządzeniem, którego Paul nie rozpoznał.Smukła Azjatka sięgała do środka przez otwartą klapkę, podczas gdy dwaj mężczyźni mruczeli cicho, z irytacją.Paul nie rozumiał słów, ale znał ten ton: coś nawaliło i kombinowali, jak usunąć usterkę.–Tutaj jest produkt końcowy – powiedział młody dyrektor, zatrzymując się przed długim stołem.Wsunął nogi w pętle w podłodze i ze sterty przypiętej do stołu rzepami, wyciągnął arkusz metalu o powierzchni może tysiąca centymetrów kwadratowych.Paul wziął w ręce cienką, lśniącą płytkę.Z łatwością zgiął ją prawie na pół.–Ma większą wytrzymałość na rozciąganie niż najlepsze stopy stali wytwarzane na Ziemi – oznajmił dyrektor z dumą – a waży o połowę mniej.Tym razem Paul nie musiał udawać, że informacja zrobiła na nim duże wrażenie.–Spodoba się w Detroit – powiedział.– Z takiego stopu można wyprodukować samochód o połowę lżejszy niż konkurencyjne modele, więc jego ergonomia będzie dwa razy większa niż w przypadku wszelkich innych pojazdów.–I bezpieczniejszy, ponieważ ten stop jest wytrzymalszy od wszelkich innych obecnie dostępnych materiałów.–Dobrze.– Paul uśmiechnął się z niekłamaną satysfakcją.– Cholernie dobrze.–Ale jest problem.Uśmiech Paula zgasł.–Koszty?Mężczyzna pokiwał głową.–Kiedy wliczyć koszt wyniesienia surowca na orbitę, stop staje się dziesięciokrotnie droższy od tych powstających na Ziemi.Paul rozejrzał się po zakładzie.Wszystko tu jest, pomyślał.Mamy w zasięgu ręki nowy ośrodek przemysłowy.Prawie.Możemy zarobić miliardy.Jeśli…Odwrócił się do przejętego dyrektora.–Przypuśćmy, że dostarczyłbym surowce dwadzieścia razy taniej niż obecnie.Oczy młodego człowieka rozszerzyły się za szkłami bez oprawek.–Dwadzieścia razy taniej? Jak?–Z Księżyca.Dyrektor zrobił taką minę, jakby Paul właśnie zaproponował mu brygadę krasnoludków do pomocy.–Jasne.Z Księżyca.–Mówię poważnie.–Wiem, panie Stavenger.Każdy wie, że dąży pan do uruchomienia operacji wydobywczej w Bazie Księżycowej.Ale to potrwa lata, w najlepszym wypadku.Paul uśmiechnął się nieznacznie.–Nie tak dawno temu ludzie mówili, że długie lata dzielą nas od produkcji w zerowej grawitacji.–No tak, może, ale…Powstrzymując go podniesioną ręka, Paul dokończył:–Produkcja na orbicie jest pomysłem ekonomicznie chybionym, jeśli trzeba sprowadzać surowce z Ziemi.Obaj to wiemy.Ale jeśli uda się dostarczać surowce z Księżyca, koszty spadną co najmniej dwudziestokrotnie.Młody człowiek bez przekonania pokiwał głową.–Fakt, Księżyc ma niską grawitację, nie posiada atmosfery i można by wystrzeliwać z niego ładunki elektryczną katapultą.To wyszłoby naprawdę tanio.–I są tam surowce.Aluminium, krzem, tytan, żelazo…–Ale ile będzie kosztować uruchomienie kopalni na Księżycu? Ile czasu to potrwa?Jaki będzie koszt budowy tych elektrycznych katapult i kiedy je pan uruchomi?–Tak szybko, jak tylko będę mógł – odparł Paul, myśląc: Gdy tylko nakłonię zarząd do wyłożenia pieniędzy potrzebnych do postawienia Bazy na nogi.Dyrektor nie okazał entuzjazmu.–Tymczasem – podjął Paul – niech pan przepchnie projekt oknościanu z fazy rozwojowej we wdrożeniową.Wyciśniemy z niego dość pieniędzy, by starczyło na finansowanie produkcji stopów.Joanna nadal była w śpiworze, kiedy wrócił do kwater.Nie spała i wyglądała prawie normalnie.–Jest dobrze, gdy się nie ruszam – powiedziała.– Ale gdy tylko podniosę głowę, choćby odrobinę, wszystko zaczyna wirować.–To był głupi pomysł.– Paul przez chwilę miał wrażenie, że unosi się nad nią, otuloną kokonem siatki śpiwora i ogarnął go nagły erotyczny żar.Wsunął stopy w pętle na pokładzie i perspektywa uległa natychmiastowej zmianie: stał przed Joanną, a ona była blada i przygnębiona.–Nie, cudowny.Po prostu nie nadaję się na astronautę.Zaprzeczył.–To tylko kwestia przyzwyczajenia.Gdybyśmy zostali tutaj przez tydzień, wróciłabyś do formy.–Nie sądzę.–Twoje ciało już się przystosowuje do braku ciążenia.Urosłaś prawie dwa centymetry.–Poważnie?–Popatrz na mankiety spodni – powiedział i szybko dodał: – Nie, nie podnoś głowy.Spójrz na rękawy, też są krótsze.Widzisz?–Naprawdę urosłam.–Wszyscy rosną w stanie nieważkości.Kręgosłup się prostuje i człowiek zyskuje parę centymetrów wzrostu.Talia się wysmukla.–Ale głowa wydaje się wypchana watą.–Moja też.Zatoki pracują inaczej niż na Ziemi.Brak ciążenia oznacza brak kapania z nosa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|