[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic dziwnego, że bogowie zesłali ci ducha opiekuńczego.Obyzawsze oświetlali twą drogę.Ukłonił się głęboko i ruszył z powrotem do pozostałych.–Avrelu! – Mężczyzna obrócił się na okrzyk księcia.– Byłeś świetną lewą nogą.Avrel się uśmiechnął, znów się ukłonił i pobiegł za swoimi przyjaciółmi, którzy jużruszyli w stronę domu.–Twoja reputacja jako ducha pomsty nigdy nie stanie się tak wielka, jak być powinna,jeśli nie przestaniesz wyrzygiwać sobie wnętrzności po każdym pokazie – oznajmiłAleksander, kiedy rzuciłem mu mocny kij, wycofałem się za jego kamień i zrobiłem właśnieto, co powiedział.– Oto nadchodzą twoi przyjaciele banici.Wytarłem usta i zmusiłem żołądek do powrotu na swoje miejsce wystarczająco szybko, by przywitać wysokiego mężczyznę z wymalowaną twarzą, który szedł powoli w naszą stronę.Za nim podążał młodzik, który pojmał mnie w niewolę, i pięciu innych.Ku memu zdziwieniu trzymali w dłoniach miecze.Aleksander warknął, a jego dłoń uniosła się do rękojeści broni, lecz powstrzymał go ostrzegawczy ruch dłoni dowódcy.–Kim jesteście? – Młody przywódca był bardzo zdenerwowany.–Nie tak powinno się witać przyjaciela, który tej nocy uratował wasze buntownicze tyłki.– Aleksander bardzo nie lubił, gdy grożono mu mieczem.– Tego, który mógłby bez trudu…–Sądzę, że dowódca jest po prostu ostrożny, Kassianie – zmitygowałem go, gdyżwolałem, by nie zaczął wymieniać moich umiejętności, które jakoś nigdy nie mogły sprostaćoczekiwaniom ludzi.– Jesteśmy tu obcy, a ja wspomniałem temu tam młodzieńcowi, że znamBlaise'a i Farrola.Jak się domyślam, woleliby, by te imiona pozostały w tajemnicy.–Trafiłeś w sedno – mruknął dowódca.Krew z rany na ramieniu zalała jego koszulę, az cięcia na czole spływała po policzku.– Walczyliście przeciwko łowcom niewolników… ajednak ty jesteś Derzhim.A ty, Ezzarianinie – wskazał na mnie – najwidoczniej jesteśpotężnym czarodziejem, a jednak podróżujesz z Derzhim.Co ja mam z wami zrobić? Niemożemy pozwolić wam odejść, skoro wiecie to, co wiecie.A jednak mamy rozkazy…–Nie możecie pozwolić nam odejść.Ty arogancki idioto! Pozwoliliście uciecNyabozzim.– Aleksander zamachał kijem, który mu przyniosłem, a wtedy banici się zbliżyli.–Kassianie, proszę! – zawołałem ostro.Nie sądziłem, by książę pojmował powagęproblemu młodego banity.– Dowódco, znam dylematy banity.Wiem, że powtarzacie sobie, iżnie możecie złamać przysięgi, nawet biorąc pod uwagę przysługę, jaką wam dzisiajoddaliśmy.Ale ci, których wymieniłem, wcale nie byliby zadowoleni, gdybyście nasskrzywdzili… jeśli w ogóle byłoby to możliwe.A te czary, których świadkami byliście… czyżone nie zasługują, by poinformować o nich waszego przywódcę? Myślę, że byłby bardzonieszczęśliwy, gdyby się dowiedział, że rozzłościliście Ezzarianina obdarzonego tak wielkimtalentem jak ja, nieprawdaż?Założyłbym się, że mężczyzna zbladł pod warstwą farby.Nie wszyscy z banitów Blaise'a wiedzieli, że on i kilku innych umiało się przeobrażać.Oceniając po kształcie oczu, przypuszczałem, że sam dowódca jest Ezzarianinem, być może jednym z dzieci podobnych do mojego syna i Blaise'a.Ale nic o tym nie wspomniał.–Bardzo mi przykro.Naprawdę przykro.Ale musimy chronić naszych przywódców.Nie mogę pozwolić, by Derzhi odszedł wolny, skoro wie…–To zabierzcie nas ze sobą – podsunąłem.–Niemożliwe! – wykrzyknęli jednocześnie Aleksander i dowódca.–Naddasine wraca jutro – warknął książę.Zignorowałem go.–Zawiąż nam oczy, jeśli sobie życzysz, dowódco.Uwierz mi, kiedy mówię, żerozumiem wasz problem, ale obiecuję ci, że Yvor Lukash wyrwie ci jaja, jeśli skrzywdziszmnie albo mojego przyjaciela.–Nie wolno nam sprowadzać jeńców do obozu – powiedział dowódca niczym biegacz,który choć wątpi w swoje siły, zmusza się do dalszego biegu.– Dla Ezzarianina moglibyśmyzrobić wyjątek, ale nigdy dla Derzhiego.Podniosłem się i przez jedną krótką chwilę pozwoliłem, by błękit demona w moich oczach zapłonął, a jasnozłote migotanie otoczyło moją postać.Nawet Aleksander nieco się cofnął na swoim kamieniu.–Nalegam.* * *Nienawidziłem straszyć ludzi.Wcześnie się do tego zniechęciłem i nadal była to jedna z najbardziej wyrazistych scen z dzieciństwa.Wykorzystywanie melyddy, by oszukiwać, drażnić i dręczyć innych, było bez wątpienia częścią ezzariańskiego dzieciństwa, choć dzieci szybko z tego wyrastały, w miarę jak zagłębiały się w poważniejsze szkolenie do walki z demonami.A jednak pewnego razu, gdy miałem osiem czy dziewięć lat i nie pojmowałem jeszcze w pełni, do czego mają służyć moje zdolności, zamknąłem inne dziecko w beczce i dręczyłem je iluzjami szarpiących nią niedźwiedzich łap [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|