[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powoli wróciłem więc do właściwej postaci.Byłem w sypialni.Na łóżku czekała męska koszula nocna, a obok niego ustawiono parę kapci.Wszędzie panował idealny porządek, rzeczy osobiste leżały na sekretarzyku i nigdzie nie było nawet pyłku.Miałem pewność, że nikt tutaj nie mieszka.Niemożliwe jest utrzymanie bowiem takiego ładu w normalnie użytkowanym pokoju.Włosy stanęły mi dęba.Te rzeczy były zbyt drogie, by należały do kamerdynera.Wygrawerowane inicjały J.W.na ciężkiej srebrnej szczotce potwierdziły moje przypuszczenie.Ten pokój był kaplicą, a Flora Weisinger desperacko potrzebowała pomocy specjalisty, żeby uporać się z rozpaczą i winą.Na pewno nie tych kretynów z tablicą Ouija.Piętro wydawało się zupełnie puste, ale i tak poruszałem się bardzo ostrożnie, gotów zniknąć w każdej chwili.Z parteru natomiast dobiegał gwar rozmów, tak jakby odbywało się tam przyjęcie.Brakowało tylko muzyki i śmiechów.Wiedziony ciekawością postanowiłem zwiedzić pozostałe pomieszczenia.Sąsiadujące z sypialnią Weisingera, sądząc z kwiecistego wystroju i różnych książek metafizycznych, musiało należeć do Flory.Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego bogacze spali w dwóch oddzielnych sypialniach, nawet wtedy, gdy się lubili.Garderobę zapełniały ciemne suknie, wszystkie kolorowe wepchnięto w kąt.Owszem, zimą kobiety ubierały się w ciemniejsze stroje, ale tego było aż nadto.Na łóżku stał przenośny adapter, z jedną płytą – Gloomy Sunday Kempa.Wystarczy.Wyszedłem, zanim pojawiło się kolejne przeczucie.Następne drzwi prowadziły do schowka na obrusy, firanki i bieliznę.Wszedłem do niego i włączyłem światło.Wprawdzie nocą widziałem równie dobrze jak za dnia, ale nie w zamkniętych pomieszczeniach pozbawionych okien.W podobnym sypiam w biurze Escotta, gdy na zewnątrz świeci słońce.Zdjąłem płaszcz i kapelusz, po czym położyłem je w głębi jednej z półek.Chciałem zapewnić sobie jak największą swobodę ruchów.Regały wypełnione były pościelą, ręcznikami i jakąś śliską tkaniną; dotknąłem jej.Firanki.Podobnych używała moja mama.Kiedy byłem dzieckiem, zaciągała mnie do pomocy przy zmianie zimowych na letnie i na odwrót.Nie miało znaczenia, że była to praca dla kobiet.Ja byłem najmłodszy i zawsze pod ręką.To mogło się przydać.W oświetlonym pokoju materiał by prześwitywał, ale tam, gdzie jedynym źródłem światła będą świece, nie będzie nic widać.Wziąłem jedną ze zwiniętych firanek i włożyłem za pasek na plecach.Jednak potrzebowałem jeszcze czegoś, nie chodziło przecież o to, żeby ich postraszyć.Potrzebowałem do tego osobistych rzeczy Weisingera.Wróciłem do jego sypialni.Z sekretarzyka zabrałem szczotkę, fajkę i kilka kluczy.Zainteresowałem się wodą kolońską.Dla mnie Aqua Velva była niezła, ale najwyraźniej bogacze musieli się czymś wyróżniać.Skropiłem trochę twarz, szyję, ręce i klapy w marynarce.Niezły zapach.Na dole nagle zrobiło się cicho.Seans musiał się już zacząć.Nie miałem czasu na żadne poprawki.Zniknąłem i przeszedłem przez podłogę.Krążyłem pod sufitem.Śpiewali Sto lat.Gdy piosenka się już skończyła, jeden z mężczyzn delikatnie zasugerował:–Pomyśl życzenie za niego, Flora, i zdmuchnij świece.Subtelny aplauz sugerował, że przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem.Po krótkiej chwili ludzie zaczęli siadać.Nikt nic nie mówił, co było dość dziwne, bo na wszelakich spotkaniach rozmowy były rzeczą naturalną.W bawialni zapadła kompletna cisza.Skorzystałem ze sposobności i zbadałem cały pokój.Ludzie drżeli, gdy przelatywałem przez nich, nikt jednak nie przełamał ciszy.Bez najmniejszego problemu odnalazłem kryjówkę Abby.Nie było jej tam, więc mogłem powrócić do swojej normalnej postaci.Chiński parawan był większy, niż myślałem, wysoki na siedem stóp i wystarczająco szeroki, żeby ukryć pokaźnej wielkości stolik.Podczas oficjalnych przyjęć goście nie widzieli, jak służba zajmuje się brudnymi naczyniami.Pomiędzy pomalowanymi panelami parawanu były szczeliny, przez które mogłem obserwować.Każda z nich pozwalała patrzeć pod innym kątem.Duża bawialnia była faktycznie duża.Na środku stał długi stół, który mógł pomieścić z osiem osób przy każdym z boków.Wszystkie krzesła były zajęte.Niektórzy z siedzących nosili ubiory bardziej formalne, część natomiast miała na sobie stroje w stylu bohemy.Starsza, bardziej ułożona i bardziej mroczna wersja Abby zajmowała miejsce przy jednym końcu stołu, dokładnie naprzeciw mnie.To była Flora Weisinger.Obok niej ustawiono portret młodego mężczyzny w kwiecie wieku – jej zmarłego męża, a przed nią stał tort urodzinowy ze zdmuchniętymi świeczkami.W jednej ręce kurczowo trzymała chusteczkę, zaś w drugiej, pomiędzy palcem wskazującym i kciukiem, ściskała złotą obrączkę, jakby była jakąś ofiarą.Domyśliłem się, do kogo należała.Kobieta była spięta i kierowała spojrzenie w stronę mężczyzny siedzącego obok.Miejsce u szczytu stołu zajmował Alistair Bradford, po którym było widać, że przewodniczy całemu zgromadzeniu.W swoim dziwnym życiu widziałem już różne media: kobiety udające damy w koronkach, słodkich próżniaków z ulizanymi włosami i takich gości, którzy woleli trzymać się w cieniu.Bradford był dumny, dystyngowany i na swój sposób przystojny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|