[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestem tylko trochę wstrząśnięta.Sądziłam, że pozbyłeś się tego.– Tak myślałem.Wrzuciliśmy to do portalu, który nie miał drugiej strony.Jak to mogło uciec?Czarodziej Varthlokkur odezwał się po raz pierwszy od chwili przybycia.W jego głosie pobrzmiewała wzgarda.– Pomyśl, lordzie Ssu-ma.W strumieniu teleportacyjnym czas nie istnieje.Podobnie śmierć.Teraz w końcu dowiedzieliśmy się, jakiej natury jest to okropieństwo, które skrywało się tam, odkąd Tuan Hua otworzył pierwszą parę portali.To był właśnie ten stwór.– Żył po tym, jak wy myśleliście, że się go pozbyliście.Pędził przez stulecia w tę i z powrotem, polując na podróżnych, którzy mieli pecha.Wyszukał czas, kiedy Ethrian dokonał teleportacji, przeniknął go i zahibernował się, dopóki jego własna nieobecność w teraźniejszości go nie przebudziła.Dlaczego zakładacie, że chłopiec chętnie zaakceptował szaleństwo tego stwora? Gdyby nie miał siły i uporu swego ojca, uległby dużo szybciej i gruntowniej.Varthlokkur odwrócił się i wyciągnął ramiona do swojej żony przytulonej do Ragnarsona.– Przykro mi, kochanie.Chciałem ci tego oszczędzić.– Popełniłeś błąd, Varth.Nie powinieneś był mnie osłaniać.Nie jestem dzieckiem.Mogliśmy go uratować, gdybyśmy przyszli wcześniej.W oczach czarodzieja widoczny był ból.Shih-ka’i przyglądał się mrocznym chmurom, skrzeniu otaczającemu upadłego Wybawiciela.Szukał w sobie jakiegoś uniesienia.Nie znalazł.Jego wojna była skończona i wygrana, a on czuł się przegrany.Powlókł się noga za nogą w stronę miasta.Inni poszli za nim, z wyjątkiem obcej kobiety.Ona została obok swego syna.Tasi-feng pospieszył na powitanie Shih-ka’iego.– Lordzie.Twój człowiek, Pan ku.– Co się stało? – Shih-ka’i ruszył chwiejnym biegiem.Pan ku leżał w poprzek machiny, która wystrzeliła drzewce, zniszczone przez Ragnarsona.Miał podcięte gardło.U jego stóp leżały szczątki innego człowieka, którego ciało było niemal całkowicie rozłożone.Tasi-feng powiedział:– Zginął, starając się chronić ciebie, lordzie.Wilgoć pojawiła się na wewnętrznych ściankach maski Shih-ka’iego.Kamienna bestia zemściła się.Zabiła jego człowieka i użyła jego broni do wystrzelenia pocisku, który miał zabić Ssu-mę.– Był dla mnie jak syn, lordzie Lun-yu.Jak syn i jak brat.Pochowamy go z honorami należnymi bohaterowi.Z pochylonymi ramionami Shih-ka’i stał, zwrócony twarzą ku wschodzącemu słońcu.Lord Ssu-ma Shih-ka’i, syn świniopasa, Dowódca Armii i Zwycięzca Wschodu.Prychnął drwiąco.Nepanthe podeszła do migoczącej plamy ciemności tak blisko, jak tylko się odważyła.Szukała w sobie jakiegoś głębokiego uczucia dotyczącego znaczenia tego poranka.Nie potrafiła znaleźć niczego poza pustką.Nie czuła nic poza lekką goryczą z powodu ukrywania przed nią prawdy.To, czy wiedziała, czy nie wiedziała, nie miało znaczenia.Ethrian został stracony w chwili, gdy te diabły Pracchii zmusiły go do przejścia przez portal.Czy mogła winić kogokolwiek poza sobą? To ona wpakowała ich w tę sytuację.Słońce przebijało się przez słup ciemności.Spojrzała w górę.Mrok zaczynał się rozpraszać.Kobieta w bieli była teraz niczym więcej jak wirem i wibrowaniem powietrza, jak upał unoszący się nad nagim kamieniem.Skrzenie, w którym upadł Ethrian, traciło swoją barwę, nabierało mlecznego koloru i wkrótce mogło stać się przezroczyste.Spojrzała w stronę miasta.Przysadzisty, niski tervola wyprzedził wszystkich.Był już u bramy.Bragi i Mgła szli wolnym krokiem, rozmawiając.Gesty Bragiego zdradzały, że był przygnębiony.Varthlokkur zatrzymał się.Patrzył w twarz Nepanthe z odległości dwustu jardów i czekał.Niezrodzony unosił się nad jego głową.Odwzajemniła jego spojrzenie.Tam było nowe życie.Ostatni ślad dawnego życia zaś leżał u jej stóp.Zapisano koniec epoki.Skrzenie zgasło.Leżało tam nienaruszone ciało jej syna.– Ale.– wymamrotała.– Widziałam, jak eksploduje.Widziałam.– Jak szalona gestami przyzywała Varthlokkura.Czarodziej niechętnie zaczął się zbliżać.Zbyt wiele padło ostrych słów.Ich związek poważnie ucierpiał.Ethrian jęknął.– Pospiesz się, do jasnej cholery! – wrzasnęła Nepanthe.– Proszę, Varth.Czarodziej wyczuł procesy życiowe u chłopca.Poderwał się do biegu.Powieki Ethriana uchyliły się odrobinę.– Mama? – wyrzęził.Rozkazy księżniczki były zwięzłe i jednoznaczne.Shih-ka’i raportował, jak mu polecono.Podobnie jak jego bracia tervola, został w kwaterach, Ragnarson i Varthlokkur zaś przebywali w Lioantungu.Ci dwaj znaczyli dla niego mniej niż dla pozostałych tervola, ale dostosował się do swoich w imię morale i solidarności.Miał tutaj dobry zespół.Musiał stać przy nich, tak jak oni stali przy nim przeciwko Wybawicielowi.– Pani – zwrócił się do Mgły, stojąc na baczność w ruinie, która kiedyś była jego kwaterą główną.– Odjechali.Odwołaj igrzyska.– Według rozkazu, pani.– Chcę cię pochwalić, lordzie Ssu-ma.I nagrodzić.Mam dla ciebie nowe zadanie, jeśli będziesz skłonny się go podjąć.– Jestem żołnierzem, pani.Jestem do dyspozycji imperium.Jakie nowe zadanie? Front matayangański? Nie ucieszyłoby mnie wrzucenie w ten krwawy kocioł.Mgła uśmiechnęła się.– Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.