[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wciągnął głęboko do płuc lodowato zimne powietrze, odepchnął się i przypiął przy głównym panelu kontrolnym.Odsłonił zabezpieczenia przełączników i wcisnął klawisze – nie musiał o nich myśleć, nie myślał o nich, aż zdał sobie sprawę że przebrnął przez podstawowe testy układów.Przeleciał test pamięci, palce wystukały standardowe procedury kontrolne i znów mógł oddychać, nie wiedział gdzie do cholery zmierzał, nie wiedział w którym momencie się zatrzymać albo czy chcieli, żeby uruchomił prawdziwe testy, które zapisywały dane do dziennika pokładowego.* * *Manewrowy numer cztery nie odpalił – wychwycił anomalię w danych przepływających błyskawicznie przez monitor; nagle pojawił się boczny dryf.Skompensował przez szybkie wygaszenie dwójki i pchnął orczyk, by odbić zanim dryf odsunie go z kursu – niezgodnie z podręcznikiem – jak zdał sobie sprawę w uderzenie serca później.Po tym ekran zgasł.Egzaminator zapytał:– Pracował pan na holownikach ładunkowych, co?Odpowiedział, starając się zablokować drżenie.– Tak, kiedyś.A więc egzaminator rozumiał co zrobił.I dlaczego.Egzaminator – stary mężczyzna – wcisnął klawisz.Na ekranie pojawiły się dwie kolumny liczb, a za nimi wykres.– Recertyfikuje się pan – powiedział egzaminator.– Staram się – odpowiedział.Utrzymywał równy oddech i przyglądał się egzaminatorowi wciskającemu kolejny rząd klawiszy.– Może pan wyjąć swoją kartę.– Zdałem?– Pojazdy kategorii D, licencja trzeciej klasy z licencjonowanym obserwatorem.– Egzaminator dalej coś wstukiwał.– Ważna przez rok.Jest pan z instytutu?– Prywatnie – odparł, a egzaminator przyjrzał mu się ponownie.– Z kim?– Morrie Bird, Trynidad.– Mmmm.Chciałby mieć odwagę spytać, co to znaczyło.Ale z doświadczenia wiedział, że egzaminatorzy nie ujawniali jakie uzyskało się wyniki, nie omawiali testu, rzadko zadawali pytania.Ten sprawiał, że się denerwował, ale dziękował Bogu, że był kimś więcej niż tylko bezduszną maszyną do naciskania klawiszy.Opuścił pokój symulatora ze swoją kartą i wsiadł do windy rdzeniowej B udając się w dół, do biur KZASA, czując dreszcze, które dopadły go w końcu, kiedy odbierał swoją licencję przy biurku w certyfikacji.Dreszcze były tak silne, że musiał wsadzić ręce do kieszeni, żeby urzędnik nie zobaczył, jak trzęsą mu się ręce.W symulatorze wysiadło cholerne światełko awaryjne – albo nie zobaczył go, aż awaria wyszła w danych.Nie sposób było teraz sprawdzić.Alarm mógł się świecić, a on go nie zauważył, mógł przeoczyć – czuł się jakby czas nie płynął właściwie, kiedy zaczęły pojawiać się te liczby i musiał dokonać szybkich oraz pobieżnych obliczeń i poczuł – po prostu poczuł.że coś się nie zgadza, nie miał pojęcia co, mózg powiedział mu po prostu że tak, a on wyobraził sobie uderzenie, choć przecież nie było niczego takiego w symulacji.Nie, do cholery, symulator gwałtownie zwiększył przyspieszenie i przez jedną chorą chwilę wyobraził sobie, że silniki odpaliły.Może to tylko nerwy.Nie był już pewien.A może to właśnie był problem.* * *– Uch-och – wydobyła z siebie Meg widząc Dekkera wychodzącego na zewnątrz z kolejki.Urwały trochę czasu z pracy w warsztacie, by zgarnąć go z powrotem.na wypadek, gdyby miał złą nowinę, jak powiedziała, a Sal zgodziła się.Wiedząc, że będzie się denerwował, nie powiedziały mu, że będą blisko, nie zjechały z nim na dół.Zadzwoniły za to do certyfikacji z pytaniem jak długo może trwać egzamin na licencję trzeciej klasy i zjechały z warsztatu na trzecim poziomie, by być tu – na wszelki wypadek.– Nie wygląda zbyt dobrze – zauważyła Sal, a Meg przeżyła moment wątpliwości, czy nie powinny ukryć się i wrócić do pracy, co jednak nie byłoby łatwe.Więc nie miały szans na tchórzostwo.Pomachała ręką.Z drugiej strony, może mogły wycofać się niezauważone.Dekker szedł ze wzrokiem wbitym w podłoże, zupełnie nieobecny duchem.Kiedy podszedł bliżej, odezwała się do niego:– Dek? Jak ci poszło?Podniósł głowę, wyglądał na oszołomionego, jakby nie mógł pojąć jak się tam znalazły, albo nie usłyszał pytania.– Jak ci poszło? – zapytała Sal.– W porządku – odpowiedział.– Więc dostałeś zgodę?– Tak.– A więc, brawo, jeune rab – Sal poklepała go po plecach i objęła.– Mówiłyśmy, że tak będzie, mówiłyśmy!Był całkiem blady.Wyglądał na przerażonego – i odrobinę oderwanego od rzeczywistości.– Powiedziałem, że zadzwonię na statek i powiem Birdowi, jak poszło.Potrzebuję telefonu.Mocno odjechany, niespokojnie pomyślała Meg.Przeszedł przez test w jednym kawałku i odleciał.W Bogu nadzieja, że nie zauważyli tego w biurze.Wsunęła mu rękę pod ramię, tak na wszelki wypadek.– Chodź.Telefon i lunch.W tej kolejności.Poszedł z nimi.Znaleźli publiczny telefon niedaleko stacji kolejki i zadzwonili do Birda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.