[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Erin mówiła, że do niej napisałeś.Naprawdę masz grypę?Łup.– W weekend uprawialiście z Kate fikołki?Łup.– Było tak dobrze, jak sobie wyobrażałeś?Łup… Łup.Możecie być zdezorientowane tą odpowiedzią.Mnie ona nie dziwi.– Było nawet lepiej?Następuje wymowna pauza, po czym…Łup.– Po wszystkim zachowałeś się w stosunku do niej jak fiut?Łup… Łup.Nie? Zatem Dee musiała coś pokręcić.Jednak Drew rozwija myśl.Tak jakby.Łup.I tak i nie.Drew zachował się wobec Kate jak kutas, ale myśli, że miał ku temu powód.Lecę dalej z pytaniami:– Delores ze mną zerwała po tym, jak potraktowałeś Kate.A ja naprawdę na nią leciałem, stary.Ja… się w niej zakochałem.–Mój głos staje się mocniejszy, słychać w nim irytację.– Obchodzi cię to w ogóle? Przykro ci, czy coś?Następuje kolejna wymowna pauza.Po czym…Łup.Mimo że miło usłyszeć jego skruchę, to mi wcale niepomaga.Najważniejsze jest to, że tak naprawdę nie zerwaliśmy z Dee przez Drew.Chodziło wyłącznie o nas.O jej odmowę, by mi zaufać… i moją odmowę, by nadal próbować na to zasłużyć.Cokolwiek Drew powiedział Kate, ewidentnie przez to cierpi.Zatem wyjaśniam, by się nie dołował.– Właściwie, prawda jest taka, że to nie przez ciebie.Mieliśmy… problemy.Problemy, z którymi… myślałem, że się uporamy, ale… ona nie chciała tego tak bardzo jak ja.Wiesz jak to jest?Łup.– Planujesz tam zostać na zawsze?Łup… Łup.– Czegoś ci trzeba? Mogę coś zrobić?Łup… Łup.Kiwam głową, nawet jeśli tylko do siebie.– Chcesz, żebym wrócił tu jutro?Następuje chwila ciszy, sądzę, że rozważa moje pytanie.Po chwili odpowiada:Łup.Wracam do siebie i przez resztę wieczoru oglądam telewizję.Cały czas z ponurą miną.Kiedy skaczę po kanałach, pojawia się jedna z tych długich reklam, w których oferują płytę w hitami lat osiemdziesiątych.Głośno i wyraźnie słychać w niej One More Night Phila Collinsa.Akurat ten fragment piosenki, w której wokalista śpiewa, zastanawiając się, czy powinien zadzwonić do dziewczyny.To jak jakiś pieprzony film science fiction, jakby telewizja czytała mi w myślach.Gapię się na komórkę.Kontempluję.Próbuję sztuczek umysłowych Jedi.Dzwoń, ty draniu.Dzwoń.Chwytam telefon i przesuwam palcami po klawiaturze.Wciskam dziewięć z dziesięciu cyfr numeru Dee…Aż kolejna piosenka w tej cholernej reklamie skłania mnie do myślenia, że może ona nie jest sama.Odrzucam aparat, jakby byłgorący i mnie oparzył.Wciskam twarz w poduszkę kanapy i wrzeszczę w nią:– Do kurwy nędzy!Muzyka w reklamie znów się zmienia.Teraz leci Against All Odds – piosenka o gościu, który miał wiele do powiedzenia dziewczynie, ale ona nie chciała się obrócić, by go wysłuchać.Wiecie co, ktoś naprawdę musiał zranić Phila Collinsa.I to mocno.Śpiewam parę wersów w klimacie Only You and Me.Jak na utwory z lat osiemdziesiątych są naprawdę dobre.Och, i patrzcie, właśnie leci Total Eclipse of the Heart, kończąc maraton wbijających ostrza w duszę i przyprawiających o myśli samobójcze piosenek z lat osiemdziesiątych.O rany!Wybaczcie, idę do łazienki otworzyć sobie żyły.ROZDZIAŁ OSIEMNASTYW środę rano mamy zebranie pracowników w salikonferencyjnej.Przez cały czas jestem otępiały – słucham jednym uchem.Kiedy się kończy i wszyscy wychodzą, Kate zostaje przy stole, układając przed sobą dokumenty.Jest przyjaciółką Delores i to oznacza, że nic mi nie powie.Napotkam nieprzeniknioną ścianę milczenia.Jednak w tej chwili nie mam nic do stracenia.– Cześć.Uśmiecha się łagodnie.– Cześć, Matthew.Nie owijam w bawełnę:– Czy ona… w ogóle coś o mnie mówi?Kate patrzy w stół.– Ani słówka.Tak – boli jak cholera.Ale nie porzucam jeszcze wszelkich nadziei.– A myśli o mnie?Nasze spojrzenia krzyżują się i w jej oczach widzęwspółczucie – trochę smutku.Nie wiem, czy ten smutek jest wywołany przeze mnie czy przez Delores.Szepcze:– Każdego dnia.Cały czas.Nigdzie nie wychodzi… Machandrę i ogląda filmy.Nie chce tego przyznać, ale ja wiem, że to z twojego powodu.No… to już przynajmniej coś.Niefajnie się cierpi wpojedynkę – a Delores daje mi chore poczucie komfortu.Ukojenia.Wiem, że przynajmniej nie jestem w niedoli sam.– Matthew, dlaczego po prostu do niej nie zadzwonisz?Ludzie będący w związku czasem się kłócą; to wcale nie musi oznaczać końca.Natychmiast kręcę głową.– Nie mogę.Delores lubi, jak się ją zdobywa.Rozumiem.Ale w którejś chwili musi przestać uciekać i pozwolić się złapać.Odsłoniłem się, by pokazać jej, jak jest dla mnie ważna, by zobaczyła, że chciałbym czegoś na dłuższą metę.Ale teraz jej kolej.Teraz ona musi mi pokazać, że chce tego samego.– Pycha nie zawsze jest grzechem.Czasami jest zbawieniem przed byciem kretynem.Nie tylko przed wyglądaniem jak głupiec, ale przed byciem nim.– Już byłem z kimś, kto… chciał czegoś innego.Kogoś innego.Nie mam zamiaru znów pakować się w to samo.Kate kiwa głową i obdarowuje mnie delikatnym uśmiechem.– W porządku.Na tę chwilę mam nadzieję, że Dee wkrótce pójdzie po rozum do głowy.– Dzięki.Idę ku drzwiom, ale zatrzymuję się przed nimi.Chociaż tak naprawdę nie widziałem Drew, instynkt podpowiada mi, że cierpi.Liże rany.Śmiertelne rany.I mam też przeczucie, że Kate ma te same obrażenia – tyle że lepiej je ukrywa.– Słuchaj, Kate… jeśli chodzi o to, co stało się między tobą a Drew…Wszelkie oznaki życzliwości znikają z jej twarzy.Spojrzenie staje się harde, usta zaciśnięte.Przerywa mi ostrym głosem:– Nie mów tego, Matthew.Po prostu… nie.Zgaduję, że Drew nie jest jedynym, który postanowił milczeć w tej kwestii.– Okej.– Ściskam jej ramię.– Miłego dnia.Kate posyła mi wymuszony uśmiech.Idę do swojego biura.Wieczorem tego samego dnia jadę do Stevena i Alexandrypopilnować Mackenzie na czas ich wyjścia do kina.Otwiera mi Lexi.Przygląda mi się dłużej niż powinna, po czym patrzy za mnie.Gdy widzi pusty korytarz, na jej twarzy maluje się współczucie.Obejmuje mnie i mówi:– Wiesz co, Matthew, naprawdę istnieje coś takiego jak zbyt wielkie różnice.Przełykam ślinę.– Tak, wiem, Lex.Nie ma czasu na użalanie się, ponieważ korytarzem biegnie złotowłosa w niebieskiej koszulince nocnej, trzymając w jednej ręce misia.Pędem wpada na moje nogi i obejmuje kolana.– Jesteś!Wkładam jej ręce pod pachy i unoszę.– Cześć, księżniczko.– Wujku Matthew, chcesz się pobawić w przyjęcie zherbatką? Możesz być Buzzem Astralem, a ja będę Panną Nezbit.– Brzmi jak najlepsza impreza tego tygodnia.Zostaję nagrodzony najpiękniejszym dziecięcym uśmiechem i po raz pierwszy od kilku dni czuję, że ciężar leżący mi na sercu staje się nieco lżejszy.Steven pomaga Alexandrze włożyć płaszcz, po czym obojecałują Mackenzie na dobranoc.– Ma być w łóżku o ósmej – informuje mnie Alexandra.–Nie pozwól jej negocjować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.