[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śpij, ty mały dzikusku.Śpij.Ale Sebastian nie otworzył nawet oczu.– Będzie teraz spał – powiedział doktor.– Proszę uważać na niego, pani Celestyno.Proszę go dobrze pilnować: nie wolno mu wychodzić.Jutro już nic mu nie będzie, ale musi się wyleżeć spokojnie.Ledwie drzwi zamknęły się za doktorem, Celestynę ogarnęła złość: tak sobie marzyła o tym świątecznym odpoczynku i masz ci, co z tego wyszło! A były przecież zupełnie realne podstawy, żeby na ten wypoczynek liczyć! Doktor w święta wracałby późno.albo i wcale, jak to zdarzało się czasami, gdy musiał zostać u chorego.Tym razem jednak nie będzie mógł się tym tłumaczyć: poszedł przecież tam, do nich.zobaczyć się z tą Angeliną! Na to dobry mu każdy pretekst!Celestyna westchnęła głęboko i uchyliła okno.Wysoka postać doktora oddalała się szybko.Był już daleko.Przez chwilę postała sobie, oddychając świeżym powietrzem: i ona również poczuła, jak bardzo się ociepliło.– Odwilż – powiedziała.Zupełnie tak samo, jak stwierdzili to nieco wcześniej Angelina i Janek.Jak pomyślał doktor, który, wspinając się ścieżką, zdjął czapkę, szalik i rozpiął kurtkę.Jak powiedział również Cezar, gdy wracając do domu, dostrzegł idącego do nich doktora.A gdy usłyszał od niego o wszystkim, powtórzył to raz jeszcze, ale tym razem z odcieniem niepokoju.W pewnej chwili Cezar otworzył nawet drzwi.Teraz, stojąc na progu, wciągnął nosem łagodne powietrze, spoglądał na wielką czarną chmurę, napływającą od strony Baou, rosnącą, rozszerzającą się, ogarniającą nieomal całe niebo.Mruknął tylko:– Można by pomyśleć, że górom zbiera się na gniew.W salonie doktora głowa Celestyny kiwała się łagodnie z boku na bok, a Sebastian śledził to bacznie.Z początku było odwrotnie: rozczulona Celestyna przyglądała się małej twarzyczce, z cieniem długich rzęs na zaróżowionych znowu policzkach i uśmiechem szczęścia na wargach.Sebastian uśmiechał się, bowiem, zadawszy się w upartym milczeniu, nie poddając się całej tej otaczającej go atmosferze spokoju i bezpieczeństwa – powziął decyzję.Musi ratować Bellę i na nikogo liczyć w tym nie może.Nie ufał nikomu: nikt go przecież nie uprzedził.Mówili, że lubią wielką sukę.Cezar, Angelina, doktor, Janek, i co? Nie, Sebastian wiedział, co trzeba zrobić.Może nie miał tego tak dokładnie ułożonego w swej sześcioletniej głowie, ale co do jednego był pewien: zaprowadzi ją daleko, tam gdzie ludzie nigdy nie przyjdą jej szukać.Celestyna spała, nawet pochrapywała trochę, a Sebastian, całkowicie ubrany, tylko bez butów, zastanawiał się, czy zaczekać jeszcze trochę, czy wyjść już teraz.Najbliższe potężne chrapnięcie Celestyny zdecydowało.Wstał, podszedł do niej, podsunął jej pod nos rękę, zawahał się przez chwilę i wreszcie wykrzywił się przeokropnie.Nic.Celestyna spała jak zabita.Przeszedł przez ogród, ale oczywiście nie poszedł na ulicę, tylko ku małej furtce, którą wychodziło się na ścieżkę.To było całkiem łatwe i Sebastian wymknął się ukradkiem ze wsi.Z początku biegł bardzo szybko.Ale I wkrótce kopny śnieg zmusił go do stawiania dużych powolnych kroków, jakimi chodzi się w górach.Przeszedł przez Gordolasque po zwalonym pniu, który leżał tu już od wielu lat.Sebastian śpieszył się ogromnie, ale obejrzał się: młyn, zbudowany przez doktora, pracował wciąż nad małą zatoczką.Tylko że przyrzeczenie już go nie obowiązywało: nigdy już nie zejdzie na dół, ani do domu, ani do wsi.nigdy nie pójdzie do szkoły.Będzie sobie żył wysoko w górach, razem z Bellą.Zawołał:– Bella!A w ogromnej ciszy jego głos rozbiegał się po górach wokoło.Dotarł do wysokości, gdzie droga się rozwidla, ale od innej strony Wielkiej Defilady.Tam, gdzie morena się kończy i, pod skalist4 ścieżką Wilczego Kroku, tworzy wąwóz, równoległy do Defilady.– Bella!Szła ku niemu powoli, z opuszczonym łbem.W końcu jednak podeszła.Zaskowyczała ochryple i, co było przedziwne, bez przerwy biła pióropuszem ogona.Głowę miała wciąż opuszczoną.Chciał, by poszła za nim, i suka szła obok.Raczej czołgała się, jakby była chora.– Co ci jest? O co ci chodzi?Dotarli do wzgórza, było tak ciepło, że Sebastian ściągnął szalik.Przed nimi rozpościerał się wąwóz Wielkiej Defilady, przeklęty korytarz, a ponad nim południowa ściana Baou: zwietrzałe kamienie i występy skalne, zbyt strome, aby śnieg mógł utrzymać się na nich dłużej.Ale w ostatnich dniach napadało go tyle, że ta strona Baou była zupełnie biała, tylko między występami czaiły się ciemniejące płaszczyzny.Sebastian, śmiejąc się radośnie, w rozpiętej kurtce ruszył w głąb skalistego wąwozu.Bella zaskowyczała i położyła się.Zawrócił ku niej.– Co ci jest, Bello? Jesteś chora? Głaskał ją wzdłuż całego ciała: skowyczała wciąż ochrypłym, nie znanym mu głosem.Nagle rozzłościł się:– Tu nikt nie chodzi.Nie możesz tego zrozumieć? I właśnie dlatego musimy pójść do Wielkiej Defilady! Bo oni wszyscy boją się tego wąwozu.Wszyscy.Gdybyś tylko mogła to zrozumieć! Czekaj! – Już wiem, co zrobić, żebyś poszła.Zostawił psa i sam wszedł do wąwozu lawin.Suka podniosła się.Skowyczała, ale szła za nim.A ponieważ szła tak powoli, uwiązał ją do swego paska.– Czy ci się to podoba, czy nie, teraz pójdziesz ze mną.I to szybko! Musimy się schować, zanim oni nas wypatrzą.Powietrze naprawdę było jakieś ciężkie i bardzo trudno było ciągnąć Bellę, a w dodatku jeszcze trochę bolała go głowa.Zrzucił czapkę.Nagłe, gdy wcale się tego nie spodziewał, Bella, zapierając się wszystkimi czterema łapami, wygięła się w łuk i zagrodziła mu drogę.Było to tak nieoczekiwane, że Sebastian przewrócił się.Drżąc całym ciałem, stała nieruchomo.– Co ci jest?Nad głową z szumem wionął podmuch wiatru.Ale powietrze dokoła nadal było nieruchome i ciężkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.