[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Żegnaj więc.Nie sądzę, byśmy się jeszcze kiedyś spotkali.- Prospero ruszył w swoją dro-gę, ale nagle zatrzymał się, jakby coś sobie przypomniał.- Jeszcze jedno, Angliku.- Tak?Carew kierował się już w stronę kościoła.- Ta monarche powiedziała, że jest z klasztoru na wyspie.Wiesz, tego z ogrodem botanicz-nym.Prospero nie był pewny, czy Carew go usłyszał.Patrzył za nim w zadumie.Czuł w kościach,że wpędzi się on w jakieś tarapaty.- Ech, ci Anglicy - westchnął i pokręcił głową - zawsze walczą, zawsze przelewają krew.Carew rzeczywiście był teraz żądny krwi.Wystarczyło, że popatrzył na pewnego siebie,uśmiechniętego Ambrose'a, a jego dłoń sama powędrowała w stronę noży u pasa.Pragnął w tejchwili utoczyć krwi tego gada!Przypomniał sobie wyraźnie moment, kiedy wychylił się z balkonu Constanzy.Zobaczyłwtedy jego plecy i żółty turban, ale teraz był pewny, że obok siedziała jakaś kobieta.Słyszał prze-cież jej głos.A więc była to Eufemia z klasztoru na wyspie.Domyślał się też, że wysłała ją Annettai że sprawa musiała być naprawdę ważna.Jednak Ambrose nie tylko mu o tym nie powiedział, alespecjalnie odwrócił od niej jego uwagę.Teraz zastanawiał się, dlaczego Ambrose tak postąpił.Nie zaintrygowało go jednak to, cotamten robi w tej biednej i opanowanej przez zarazę części miasta.Nie przejmował się takimi dro-biazgami.Szedł zdecydowanym krokiem, pragnąc jedynie dopaść Jonesa i wydusić z niego całąprawdę.Wyglądało jednak na to, że tym razem mu się nie uda.Coś działo się w tamtej części campo.Chyba wiązało się to z grupą żałobników.Pusty plac powoli zaczął się zapełniać widzami, którzyspodziewali się bójki.Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.Carew często brał udział w różnych awanturach i teraz od razu wyczuł, że coś się za chwilęstanie.T L RROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGIDrzwi do kościoła były zamknięte.- Otworzyć! - Maryam uderzyła w nie pięścią, przytrzymując trumienkę drugą ręką.- Przy-szłyśmy prosić o błogosławieństwo dla naszego zmarłego dziecka!Kiedy nikt jej nie odpowiedział, kobieta ponownie zastukała.- Prosimy tylko o ostatnie namaszczenie!W końcu z wnętrza odezwał się jakiś zduszony głos, ale drzwi pozostały nadal zamknięte.Wśród zebranej gawiedzi przebiegł szmer.Maryam odwróciła się z bezradną miną do swojej towarzyszki.- To nic nie da, Eleno.Nie chcą otworzyć.W tym momencie usłyszała tuż za sobą znajomy głos:- Czego się spodziewacie? Przecież to nie człowiek.Do żałobniczek podszedł towarzysz Jonesa, mężczyzna z wielką skórzaną torbą.Kiedy Ma-ryam go zobaczyła, cofnęła się, jakby nagle, w środku dnia, spotkała ducha.- Panagia mou! - Stanęła tak, by osłonić Elenę i dziewczynki.- To ty?! Co, na miłość boską,tu robisz?!Na widok jej reakcji mężczyzna wyprężył się, jakby stanowiła ona komplement.Zrobił teżkrok w ich stronę.T L R- Widzisz, panie, mówiłem ci - zwrócił się do Jonesa.- Brzydka jak hipopotam! - Zachicho-tał przeciągle.- Zapomniałem tylko, że ma ten wąsik.Maryam nabrała powietrza w płuca.- Bocelli! - Poczuła, jak serce ścisnęło jej się w piersi.Więc to jednak jego widziała w wio-sce.Nic dziwnego, że miała związane z tym złe przeczucia.- Czego chcesz?- Jak zwykle nie owijasz w bawełnę.- Mężczyzna zaśmiał się, ukazując poczerniałe kikutyzębów.- A jak sądzisz, czego mogę chcieć? - Wskazał brodą trumienkę.- Przyjechałem po to, codo mnie należy! - huknął.Maryam popatrzyła na niego z niedowierzaniem.- Po.co?- Jak powiedziałem, przyjechałem po to, co moje - rzekł szyderczo.Maryam zrozumiała, że musi szybko myśleć.Na placu zbierało się coraz więcej ludzi, a onadoskonale wiedziała, jak potrafi zachować się tłum.Znowu cofnęła się, wchodząc między Elenę idziewczynki.- Nie wiem, o co ci chodzi, signor.- Dostarczyłaś to - wskazał ręką - do Wenecji, a teraz oczekuję zwrotu.- Nieprawda! - Starała się zachować spokój.- Błagałeś, żebym to zabrała.- Serce biło jej takmocno, że niemal słyszała jego uderzenia.- Dałeś mi konia.dwa konie, żebym tylko to wzięła.- Właśnie, dobrze ci zapłaciłem.- Bocelli spojrzał na towarzysza, a potem przesunął się wjej stronę.- Po to, żebyś dowiozła to do Serenissimy.- Nie! O tym nigdy nie było mowy!- Powiedziałaś, że udajecie się do Wenecji i że się tym zajmiesz.Bądźże rozsądna, co mia-łem zrobić? Przecież widziałem, że jego matka długo nie pożyje.- Wzruszył ramionami.- A potemzobaczyłem waszą trupę w Messynie, całą zbieraninę dziwolągów.- Bocelli ponownie zachicho-tał.- Doskonale wywiązałyście się z zadania.Przecież cieszyłaś się, że będziesz mogła je pokazy-wać.To przyciągnęłoby klientów.Maryam raz jeszcze pokręciła głową.- Nigdy niczego takiego nie powiedziałam.- Przycisnęła trumienkę mocniej do piersi.- Nieprzyszłoby mi to nawet do głowy.- Posłuchaj, ty wielka, tłusta góro.- Bocelli bardziej denerwował się z powodu tłumu, niżchciał się do tego przyznać i teraz powoli zaczynał tracić cierpliwość.Podszedł do niej tak blisko,że Maryam poczuła zapach cebuli.- To dziecko mogłoby ci się przydać, gdyby żyło.Ale teraz nieżyje i ja go potrzebuję, capito? No, dawaj to.Sięgnął po trumnę, ale Maryam, która górowała nad nim wzrostem, nie zamierzała jej oddać.T L RSzmer przebiegł przez tłum, który nie wiedział jeszcze, czy śmiać się z tego wszystkiego, czy za-grzewać strony do walki.- To? - Jej niski głos zabrzmiał jak warknięcie.- Doskonale wiesz, o czym mówię.No, nie bądź głupia.Widzisz tego człowieka w turbanie.- Wskazał z szacunkiem Jonesa.- Zapłaci nam za to bardzo hojnie.Podzielimy się.- Pociągnął zatrumnę.- Wynagrodzę ci wszystkie kłopoty.Ale to dziecko na nic się nam nie przyda, kiedy za-cznie się już rozkładać, capito?- Signor Bocelli - odezwała się Elena, która patrzyła na niego z konsternacją.- Co ten czło-wiek chce zrobić z naszym zmarłym dzieckiem? Tak, zmarłym dzieckiem - powiedziała głośniej,by usłyszał ją tłum.- Niech Bóg ma je w swojej opiece!Jedna z dziewczynek zaczęła płakać.- Przyszłyśmy po ostatnie namaszczenie dla niego i by pochować je zgodnie z chrześcijań-skim obrządkiem - ciągnęła Elena.- Proszę, uszanuj nasz smutek.- Powinniście się wstydzić! - krzyknęła do Bocellego kobieta w zielonym szalu.- Tak, wstyd! - Praczka w koszuli z podwiniętymi rękawami wychyliła się z okna.- Zostaw-cie je w spokoju! Niech pogrzebiom dziecko!Ktoś rzucił w Bocellego zgniłym jabłkiem.- Zaraz!Ambrose stał do tej pory spokojnie za plecami Bocellego.Miał zmęczoną minę, jakby nużyłgo zgiełk, i trzymał przy nosie woreczek z różnego rodzaju wonnymi roślinami, które miały chro-nić przed zarazą.Tylko jego żywe oczy zdradzały, że obserwuje wszystko niezwykle uważnie.- Zaczekajcie! - Jego głos rozbrzmiewał na campo niczym kamień rzucony do chłodnej wo-dy.- Mieszkańcy Dorsoduro, dlaczego bronicie tych kobiet? To obce, Cyganki.- Tłum zamilkłniepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.