[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chryste Panie, Giną.Jestem śmiertelnie przerażona i tylko mogę sobie wyobrazić, co musi przeżywać ktoś taki jak ty.- Właśnie - płakała Giną, wycierając łzy brudnymi rękoma.Bez wątpienia przy okazji wyprodukowała na twarzy coś w rodzaju błotka.- Zamknęli mnie w skrzynce.Zupełnie jakby była już martwa, tylko o tym nie wiedziała.- Bardzo tęsknię za Maksem - dodała drżącym głosem.- Wiem, skarbie, wiem.- Molly objęła ją jeszcze mocniej.- Teraz nawet ja tęsknię za nim, choć żywię do niego urazę, że tak bardzo cię zranił.Giną zaśmiała się.Choć cała się jeszcze trzęsła, bez wątpienia byl to śmiech.- W życiu nie chowałaś do nikogo urazy.Skłonność do szybkiego wybaczania była jedną z głównych cech Molly, podobnie jak wręcz śmieszny optymizm.Jones, czyli Grady, drażnił się z nią kiedyś, mówiąc, że nawet Hannibalowi Lecterowi dałaby drugą szansę.W tym momencie Giną znów zaczęła myśleć o mniej przyjemnych tematach.- Nie pozwól, żeby tan bandzior, ten pieprzony Wioch, robił z ciebie, wariatkę - powiedziała przyjaciółce.- On w ogóle nie widzi w nas ludzi.Jesteśmy jak robaki na jego haczyku.Jeśli akurat potrzebne mu jest nasze życie, będziemy żyły.A jeśli nie.Znasz to powiedzenie: „Jeśli spodziewasz się od ludzi wszystkiego, co najlepsze, dostajesz to, co najlepsze”, prawda? Moim zdaniem w tym wypadku to się nie sprawdzi.Molly milczała.Zwykle nie robiła tak, gdy się z czymś nie zgadzała, ale tym razem zdołała się powstrzymać.Giną wiedziała jednak, że gdyby była tu odrobina światła, wyraz twarzy Molly natychmiast zdradziłby jej uczucia.Jej sprzeciw zacząłby się od „ale”.„Ale odzywał się do nas tak uprzejmie.” albo „Ale sprawiał wrażenie prawdziwego dżentelmena.”.- Mówię serio, Mol - uprzedziła ją Giną.- Nie staraj się zaprzyjaźnić z tym dupkiem.Bo jeśli je stłucze i zgwałci, zanim w końcu zabije, to o wiele gorzej to zniosą.- Tym razem nie jesteś sama, Giną - oznajmiła Molly.- Przejdziemy przez to razem.Jones na pewno się zjawi i.- I da się zabić? - skończyła Giną.- Nie, jeśli cokolwiek będę miała do powiedzenia.- W głosie Molly zabrzmiało stanowcze przekonanie.-1 jeśli ty zrobisz tak samo.Hotel Elbę Hof, Hamburg, Niemcy 21 czerwca 2005 Dzień dzisiejszyJules stał z tylu, kiedy agent Jim Ulster zapukał ponownie do drzwi pokoju hotelowego.- Jesteś pewien, że to ten pokój? - spytał swoją partnerkę, przysadzistą kobietkę o przyjaznej twarzy, do której mówił Goldie.- Na pewno ten - odezwał się Jules.- Osiemset siedemnaście.Goldie, która tak naprawdę nazywała się Vera Goldstein, dwa razy sprawdziła zapiski w notesie.- Tak - potwierdziła.- To ten pokój.Może pan Bhagat po prostu wyszedł.- Niemożliwe - odparł Jules.- Jest pora kolacji - zauważyła Goldie.- Nawet legendy muszą od czasu do czasu coś przekąsić.Ale Jules nie dał się przekonać.- Wierz mi, Max nie przerywa roboty po to, żeby zjeść kolację, nawet kiedy sprawa nie dotyczy go osobiście.Na pewno jest w środku, tylko może nie chce, żeby mu przeszkadzano.- Słyszałam, że jest nieco dziwny w tych sprawach - rzekł Goldie.- Podobno, żeby wejść do jego biura, trzeba mieć wygrawerowane zaproszenie.Niewysoki, suchy jak rzemień i tryskający niecierpliwością Ulster był zupełnym przeciwieństwem puszystej Goldie.Najwyraźniej nie miał zwyczaju tracić czasu na głupie gadanie.Zapukał do drzwi jeszcze raz, tylko znacznie głośniej.- Nie.- Jules pokręcił głową.- To nieprawda.Tylko lepiej, żebyś wiedziała, co masz do powiedzenia, jeśli już zaczynasz z nim rozmawiać.Bo jeśli dojdzie do wniosku, że marnujesz jego czas, to powie ci to bez ogródek, chociaż.- Naprawdę wydaje mi się, że go tam nie ma.- Ulster zerknął na zegarek, sprawdził komórkę i jednym zgrabnym, prawie niezauważalnym ruchem poprawił sobie genitalia w spodniach.I wtedy drzwi się otworzyły.- Przepraszam, że musieliście czekać - powiedział Max.- Miałem mały wypadek i właśnie usiłowałem doprowadzić się do porządku.Uwaga, pomyślał, zaraz tynk zacznie się osypywać z sufitu.Goldie i Ulster zupełnie zgłupieli, jakby oślepiła ich sława promieniująca z faceta, który podobno był „tym” Maksem Bhagatem.Chociaż użycie słowa „promieniować” w kontekście tego, jak Max wyglądał, było grubą przesadą.Dla Julesa stało się jasne, że ktoś - i to całkiem niedawno - stłukł jego legendarnego szefa na kwaśne jabłko.Na tyle niedawno, że z nosa Maksa ciągle sączyła się krew.Zdążył co prawda zmienić koszulę, ale w oczy rzucał się brak marynarki.Trzymał przy nosie ręcznik, podczas gdy dwoje agentów przedstawiło się w taki sposób, jakby byli parą odurzonych spotkaniem ze sławą uczennic.Nawet Ulster zaczął się jąkać.- Zaplątałem się w sznur od lampy - wyjaśnił im jak gdyby nigdy nic.Uroczy, skory do pogawędki Max Bhagat, cholerny łgarz.- Stłukłem to dziadostwo.To znaczy lampę, nie nos.Dzięki Bogu przynajmniej za to.Zdecydowanie coś tu nie pasowało.Kiedy Max wyglądał tak jak teraz, w pokoju powinny znajdować się jakieś zwłoki albo przynajmniej poobijany i cierpiący nieszczęśnik przykuty kajdankami do umywalki w łazience.I tak jak zwykło się postępować w takich sytuacjach, Max powinien wskazać na tego osobnika i powiedzieć: „Przesłuchaj go, Dano”.Albo jak w tym wypadku: „Przesłuchaj go, Goldie”.A nie najpierw bla, bla, bla, lampa, a potem bla, bla, bla, nos.Stojąc na korytarzu, Jules nagle ujrzał przed oczyma Maksa jako całkowicie szalonego, lecz przemiłego Edwarda Nortona w Podziemnym kręgu, który daje z siebie wszystko, biorąc udział w bijatyce, gdzie walczących nie obowiązują żadne zasady.Dziwne, to było najłagodniejsze określenie.A potem.potem zrobiło się jeszcze dziwniej.- Znacie Billa Jonesa z biura w Waszyngtonie? - spytał Max Goldie i Ulstera, odsuwając się o krok, żeby mogli wejść do pokoju.Kogo?!Ale rzeczywiście, w pokoju przy biurku siedział jakiś facet z przyciśniętą do ucha słuchawką hotelowego telefonu i z taką miną, jakby odbywał właśnie bardzo ważną rozmowę i w związku z tym nie mógł się nawet pofatygować, żeby otworzyć drzwi.Większość ludzi zupełnie nie umie oszukiwać, że rozmawia przez telefon i Bill Jones nie należał do wyjątków.Był wysoki, ciemny, o surowej i niepokojącej urodzie.Jules spotkał go już kiedyś, tylko że absolutnie nie w biurze w Waszyngtonie, a poza tym był pewny jak diabli, że gość używał wówczas innego nazwiska.W końcu odłożył słuchawkę, ale kiedy Max przedstawiał go agentom Friska, nie zadał sobie trudu, żeby podnieść się z krzesła.Być może dlatego, że Max połamał mu kolana.0 co tu chodziło, do jasnej cholery?!- Pracowałeś już kiedyś z Billem, prawda, Cassidy? - Max ubrał te słowa w formę pytania, ale tak naprawdę było to całkiem jasne polecenie.Więc Jules odpowiedział w ten sam sposób, w jaki odpowiadał na polecenia szefa.- Tak jest, sir.- Wyciągnął rękę do Jonesa.- Cześć, stary, jak się masz? Miło cię znowu zobaczyć.W ten sposób Max nie był już jedynym kłamcą w pokoju.Taak.Bill jakiś tam miał całkiem pogruchotane kostki dłoni.Poza tym na jego szczęce zaczął się formować przepiękny siniak.I co trzymał tak kurczowo lewą ręką ukryte w kieszeni marynarki?Wszystko wskazywało na to, że nie była to ulubiona maskotka.Ach, no i popatrzcie tam, do kosza na śmieci.Te zwitki ciemnego materiału to muszą być resztki marynarki Maksa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.