[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta myśl dała jej zadowolenie, chociaż na chwilę.Oczywiście nigdy go nie pokocha, nie naprawdę.Ale wydawał się dobrym człowiekiem, dobrym księciem.Takim, jaki powinien być przyszły władca.Odważnym, śmiałym, doświadczonym w bitwie, bystrym, a jednocześnie ciepłym i kochającym.Może nawet trochę zmądrzeje, z czasem, jeżeli nie teraz.Może.Jeżeli Andhra ma się sprzymierzyć z jego narodem.A jeżeli nie.Wyjdę za najobrzydliwszą kreaturę świata i powiję jego dzieci, jeżeli to pomoże pokonać te malawiańskie psy.O tak.Sprawię, że zawyją z wściekłości.Jej serce długo się błąkało, ale dusza pozostała na swoim miejscu.Jej dusza, tak jak dusza każdego, należała tylko do niej samej.Jako jedyna rzecz nie dawała oderwać się od jej ciała i jako jedynej nie mogła jej nikomu oddać.I tak, w cudzoziemskim namiocie stojącym na gruncie wroga, imperatorowa Szakuntala poświęciła duszę swemu narodowi.Przysięgła Malawianom zemstę.I pożegnała na zawsze skarb swego serca.Ale najbardziej przejmujący ze wszystkiego w tę pełną goryczy noc był fakt, że zrozumiała wreszcie lekcję, której nie mogła pojąć przez lata nauk, jakich jej udzielał.W końcu tylko dusza się liczy.Niewolnik i panTej samej nocy, w innym namiocie, niewolnik także wejrzał w swą duszę i oddałcałe swe jestestwo jednemu celowi.Długo podejmował tę decyzję i nie przyszła mu ona z łatwością.Nie ma nic trudniejszego dla duszy, która dawno już pogrążyła się w poczuciu beznadziei, ponownie otworzyć ranę życia.Cel jego pana był teraz dla sługi jasny.A przynajmniej jego część; niewolnik spodziewał się, że czeka go jeszcze wiele w przyszłości.Znacznie więcej.Z własnego doświadczenia sługa wiedział, że umysł jego pana jest iście diabelską rzeczą.I niewolnik zamierzał poświęcić się temu diabelstwu w pełni.Chociaż było późno, latarnie ciągle się paliły na terenie obozu.Przewracając się w bezsenności na posłaniu, niewolnik widział, że jego pan także nie śpi.Siedział na macie ze skrzyżowanymi nogami; mocne dłonie zaplótł wokół kolan i patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem.Tak jakby słuchał jakiegoś niewidzialnego głosu, który zwraca się tylko do niego.Co, jak wiedział niewolnik, było prawdą.Sługa myślał sobie, że potrafiłby nawet nazwać ten głos.Jak zwykle, mimo zaabsorbowania czymś innym, nic nie uchodziło uwadze jego pana.Lekki ruch czyniony przez nie mogącego zasnąć niewolnika przyciągnął jego uwagę.Pan odwrócił głowę i spojrzał na sługę.Zagadkowo przymrużył oczy.– Moje imię brzmi Dadadżi Holkar – powiedział łagodnie niewolnik, odwrócił się na plecy i zamknął oczy.A potem poczuł senność i zasnął, szybciej, niż myślał, że jest to możliwe.Generał i doradcaPrzez chwilę Belizariusz wpatrywał się w tył głowy swego niewolnika.Potem, na wpół oślepiony, odwrócił wzrok.Tej reakcji nie wywołały niespodziewane słowa niewolnika.Po prostu generałzdał sobie sprawę ze swojej dotychczasowej ślepoty i to nim tak wstrząsnęło.Jego myśli pomknęły w kierunku przerwy w barierze.Tym razem nie usiłowałusunąć kolejnej porcji gruzu.Po prostu zawołał:Jak się nazywasz?Fasety zabłysły i zadrżały.Jak.w jaki sposób.to było niemożliwe? Ten umysłbył zbyt.cel przywołał fasety do porządku, wziął je pod żelazną dyscyplinę.To było niemożliwe! Ten umysł nie był.Walka spowodowała, że znaczenie wyrwało się na wolność.Nareszcie!Nareszcie.jakaś część wiadomości, przekazana przez wielkich bogów dała się odczytać.To była tylko końcówka przesłania i nie pozwalała na zrozumienie całości, ale przynajmniej ta część dała się odczytać.Płaszczyzny błyszczały, sławiąc zwycięstwo kryształu.cel przełożył swój triumf na język zrozumiały dla ludzi:A potem znajdź generała,który nie jest wojownikiem.Daj mu wszystko, czego zażąda.Niech cel służy jego celom i osłania jego działania.Znajdziesz nas w celu.Odnajdziesz siebie w poszukiwaniach.I zobaczysz, dotrzymamy obietnicyw miejscu, gdzie drzemie obietnica.Tam nie zachodzą bogowie,bo to miejsce leży daleko poza ich zasięgiem.Myśl, która buchnęła w umyśle Belizariusza zaraz potem, była czystą dumą.Jak uśmiech dziecka, które czyni pierwszy krok:Nazywaj mnie swoim doradcą.Dama i łobuz– Gotowi? – zapytał Maurycy.Antonina i Jan z Rodos jednocześnie skinęli głowami.Dziesiętnik wykopałblokujący klocek drewnianym młotkiem.Drewniane ramię katapulty kiwnęło się do przodu, popchnięte przez siłę zwiniętych sznurów mocujących jego podstawę.Ramię uderzyło z wielką mocą w poduchę welonów i innych tkanin starannie umocowanych na przecięciu się belek podstawy urządzenia.Spoczywający na wolnym końcu ramienia gliniany garnek poszybował wysoko.Troje ludzi stojących z boku urządzenia artyleryjskiego z uwagą obserwowało lecący garnek.W przeciągu dwóch sekund naczynie uderzyło w kamienną ścianę stojącą w pewnej odległości od onagera i wybuchło kulą ognia.– Tak! Tak! – zawył Jan, skacząc z radości.– To działa! Spójrz na to, Antonino, wybuchło spontanicznie!Kobieta uśmiechała się od ucha do ucha.Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, nawet wtedy, gdy kątem oka dostrzegła mars na obliczu Maurycego.– Och, przestań, ty cholerny ponuraku! – zaśmiała się.– Przysięgam, że jesteś najbardziej ponurym człowiekiem, jakiego nosi matka ziemia.Maurycy uśmiechnął się lekko.– Ja wcale nie jestem ponury.Jestem po prostu pesymistą.Jan z Rodos zawarczał złowrogo.– A niby z jakiego powodu nawiedzają cię pesymistyczne myśli tym właśnie razem? – Emerytowany oficer marynarki pokazał palcem na ścianę w oddali, która ciągle paliła się jasnym płomieniem.– Spójrz na to! A jeżeli ciągle nie możesz uwierzyć, że się udało, idź i wsadź łapę w ogień! No, idź! Obiecuję ci, że to ognisko będzie się jeszcze długo palić, do czasu, aż wyczerpie się całe paliwo.Jedyny sposób, aby je ugasić, to przysypać płomienie piachem.Wydaje ci się, że wróg będzie targał wory z piachem przez całą drogę, a podczas bitwy użyje kocyków?Maurycy potrząsnął głową.– Wcale nie uważam, że się nie udało.Ale.pomyśl, Janie, jesteś oficerem marynarki wojennej.Na ładnym, dużym okręciku bez problemu możesz przewieźć całe stosy tych wielkich glinianych garów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|