[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Położył na stole swoje trzy książki, a obok nich umieścił woreczek z widelcami.Areszt rozbrzmiewał echami głosów przypominających szpital dla wariatów z filmu „Dracula”.Rozpaczliwe wycia pijaków, krzyki i śmiech narkomanów, trzaskanie drzwi, brzęk kluczy, piskliwy głos kłócącej się kobiety oraz dominujący nad tym wszystkim brzęk metalowych prętów cel, w które waliły pałki strażników.Martin przycisnął ręce do twarzy.–Samuelu, pomóż mi – wyszeptał.Wzywał swojego zmarłego dziesięcioletniego brata.Prosił Samuela, aby wziął go za rękę i poprowadził przez ciemne, przerażające krajobrazy spirytystycznego świata.Wiedział, że jest to wysoce ryzykowne.Wiedział, że może również narazić na niebezpieczeństwo Samuela.Lecz nie miał wyboru.Usiłował walczyć samotnie z ciemnymi mocami, ale one owładnęły nim całkowicie i uczyniły z niego mordercę.Mógł się domyślać, jak są potężne.Jeśli Harry Erskine miał rację, twierdząc, że to Wielki Duch podziemnego świata, Aktunowihio maczał w tym palce, to jego potęga wystarczyła, aby wciągnąć w mroki całe miasto.Otworzył jedną z książek, które dostarczył mu Abner.Miała tytuł: „Moce ciemności”.Autor profesor Calvin Mackie, opisywał w niej, jak Celtowie i Indianie wyobrażali sobie życie po śmierci.Plemiona Algonkinów i Mikmaków od najdawniejszych czasów wiedziały o istnieniu podziemnego świata cieni i ogromnym czarnym bogu z rogami na głowie, na którego twarz człowiek mógł spoglądać tylko przez palce.Mówiły o tym pozostawione przez nich hieroglify.Na kurhanie Spiro w Oklahomie profesor Mackie odkrył kamień z literami M-M.Był to skrót od Mabo-Mabona, celtyckiego imienia Aktunowihio.Obok liter wyryto prymitywny wizerunek potwora z okrągłymi oczami i jelenimi rogami.Twarz jego była tak dzika i odrażająca, że Martin czym prędzej odwrócił stronicę, aby na niego nie patrzeć, i jeszcze przycisnął ją ręką.Zaczęło mu się wydawać, że ogarnia go coś na kształt obłędu.Świat duchów zawsze budził lęk, nawet wtedy, gdy udawał się tam tylko, by szukać w nim synów czy córek lub zmarłych rodziców.Poruszanie się poza realną egzystencją przypominało przedzieranie się przez ciemny ogród zawieszony nie kończącym się szeregiem czarnych mokrych koców.Zawsze miał wtedy wrażenie, że ktoś inny również toruje sobie drogę wśród tych zwisających ciemnych koców.Był tuż obok niego, ale zazwyczaj niewidoczny.Znienacka biała zimna ręka wysuwała się spośród czerni i pociągała go za sobą.Chwytał tę rękę, choćby to była ręka trupa, i śpieszył za nią, pełen ufności.Czasami – zazwyczaj – jego przewodnie duchy były łagodne i pomocne i prowadziły go w miejsca, do których chciał się udać.Innym razem ich ręce nagle wyślizgiwały się z jego dłoni i zostawał sam, zagubiony i zdezorientowany w ciasnym kącie czyjegoś koszmarnego snu lub w rozmigotanych błyskach rozjaśniających sceny dramatycznych śmierci – w wypadku samochodowym, na atak serca, w samobójczym skoku przez okno.Zdarzało się, że wiodły go w rejony prawdziwego niebezpieczeństwa.Ciemności, coraz większe ciemności i gęsty groźny zaduch jak oddech wilka.Otrząsał się potem ze swego spirytystycznego transu.Kurczył się i ulatniał i wracał do realnego świata.Nie zawsze to było łatwe.Nie dalej jak cztery miesiące temu zbudził się po takim seansie stwierdzając, że ma skaleczoną dłoń, a spodnie zaplamione krwią – ktoś ugryzł go w rękę.Lekarz, który mu robił zastrzyk przeciwtężcowy, przypatrywał mu się dziwnie.–Nie powie mi pan, jak to się stało, prawda? – zapytał go, a Martin odparł:–Nie, nie powiem, bo i tak by mi pan nie uwierzył.Wyjął swoje celtyckie widelce i położył przed sobą trzonkami do przodu.Może go zdołają obronić, może nie, w każdym bądź razie Celtowie uważali je za skuteczne, a jeśli ktoś wybiera się na spacer podczas burzy z piorunami, nie od rzeczy jest wziąć ze sobą laskę piorunochronną.–Samuelu – wyszeptał.– Jesteś mi potrzebny.Potrzebuję cię, jak nigdy dotąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|