[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A co by poskutkowało? Nadal zaciskała w dłoni fiolkę i nie miała zamiaru jej wypuścić.Nie była gotowa na użycie jej.Wzięła ją ze sobą do łazienki i nim weszła pod prysznic, umieściła ją starannie w apteczce.A gdy skończyła się myć i wycierać, wyjęła ją ponownie.Zaniosła ją do sypialni, położyła na toaletce, a potem zaczęła się ubierać - dla niego.Dopełniła tego łatwo i szybko, następnie 176zeszła po schodach z fiolką w dłoni.Przystanęła na chwilę, chcąc wrócić po torbę, ale pomyślała, że nie będzie jej potrzebować.Wszystko, co niezbędne, trzymała w ręce.Gdy znalazła się na dole w salonie - jedynym pokoju, który w połowie uważała za swój - czekała na kanapie.Tymczasem wsunęła fiolkę w pończochę, mocując ją między obcisłym włóknem i udem.Następnie wygładziła spódnicę, opierając jedną rękę na małej wypukłości.Jeżeli nie może uniknąć ani odsunąć tego, co ją czeka, przynajmniej będzie przygotowana.Niebawem usłyszała zgrzyt opon na żużlu podjazdu.Podeszła do drzwi, mając jeszcze nadzieję, że gdy je otworzy, zobaczy Reese.Ale była to limuzyna.W tym momencie Reese dotarła już do autostrady.Ruch nadal byłduży, ale przynajmniej posuwała się do przodu.Manewrowała uważnie, starając się wykorzystać wszelkie możliwości szybszej jazdy.Usiłowała skupić się na celu podróży, jedynym punkcie w tym całym żałosnym bagnie, gdzie nadal mogła jeszcze coś zdziałać.Ale na dworze zrobiło się już ciemno, co zwiększyło jeszcze jej obawy, żc jest na przegranej pozycji, że przybywa za późno.Santerre czekał w swoim gabinecie.Zastanawiał się, czy znowu nie wcisnąć Ninie narkotyku, ale postanowił trochę się z nią zabawić.Jeżeli ucieknie się do narkotyku, nie będzie w tym żadnej uciechy, żadnego wyzwania.A należało mu się.Wyrzekł się już tylu rzeczy.Bez narkotyku umysł Carver działał niezwykle jasno, oczy widziały wszystko w sposób boleśnie wyraźny.Czerwona poświata małego zegarka kwarcowego na desce rozdzielczej limuzyny rozpraszała ją i drażniła.Zamknęła oczy i położyła rękę na udzie, na fiolce, bezpiecznie spoczywającej za jej pończochą.Limuzyna wjechała na podjazd.Carver, słysząc znajomy chrzęst żużlu pod oponami, otworzyła oczy.Gdy samochód177zatrzymał się, wysiadła.Podeszła do drzwi.Jak zwykłe nie były zamknięte na klucz.Weszła do środka, lecz drzwi zostawiła nadal otwarte.Przechodząc przez marmurowy hol do gabinetu, trzymała rękę na udzie.Weszła do słabo oświetlonego pokoju.Santerre stał przy barze.Nie odezwał się do niej, skwitował jej przybycie tylko podaniem drinka.Wzięła go i usiadła na kanapie.Stamtąd patrzyła, jak Santerre dolewałsobie do szklanki.Odwrócił się do niej piecami, więc obserwowała go od tyłu, widziała rękę trzymającą szklankę, dokładającą lód, przechylającą butelkę.Cały czas jej dłoń spoczywała na udzie, na fiolce.Rozglądała się po pokoju, lecz spojrzeniem raz po raz powracała do San-terre'a.jej wzrok nieodmiennie przyciąga! niewielki obszar, na którym stał.Światło było tam silne, lecz nie wiadomo, z jakiego źródła pochodziło.Rozpraszało się na jego szklance jakby znikąd, odbijając się od lodu i bursztynowego płynu.Carver potrząsnęła głową, starając się oderwać od tego szczególnego kalejdoskopu.Powiedziała sobie, że pewnie chciałspecjalnie oświetlić bar, czego przedtem po prostu nie zauważała -zawsze była zbyt oszołomiona narkotykiem.Nigdy też nie zwróciła uwagi, że choć Santerre pił bez przerwy, zawsze sprawiał wrażenie trzeźwego.Dziś pragnęłaby, żeby był trochę rozmemłany, ale nie dostrzegła śladu niedbałości.A choć nie chciała, za nic w świecie, pomyślała o Ingrid.Osłowach, których użyła Ingrid, gdy opisywała noc, kiedy zamordował ich córkę: - Stracił panowanie nad sobą.To nie w pełni oddaje stan, w jakim się znajdował, ale tak do tego doszło.W pewnym sensie.I od tej pory ciągle do tego dochodziło.Ingrid na to pozwalała.I Carver też.A teraz, gdy się ku niej obrócił, choć obserwowała go uważnie, dała się zaskoczyć, wytrącił ją z równowagi.Sunął ku niej niczym światło, oślepiające, deprymujące, rażące.Jej ręka bezwiednie poderwała się z uda, by zakryć oczy.Znowu potrząsnęła głową, lecz nie mogła przytłumić ani zmienić tego widoku, choć on to potrafił.Gdy odsuwał się od niej, przygasał.Gdy się zbliżał, rozjaśniał się.Była to jakaś salonowa sztuczka, lecz Carver obawiała się, że to nie jest178żaden fortel.Czuła, że Santerre promienieje żarem, bądź też żar płynie z niej.Im bardziej Santerre się zbliżał, tym mniej potrafiła rozróżnić między nimi.Ujął ją za rękę.Uczuła w niej ogień płynący z jego dłoni.Drugą rękę z namysłem położyła na udzie.Wymacała ją tam -fiolkę, która da jej wsparcie, powstrzyma jego atak.Wystarczy, by trochę go ochłodzić, nim poprowadzi ją do olbrzymiego holu.Tu znowu rozjarzył się.Kandelabr, kinkiety - wszystkie te kryształowe błahostki spragnione światła w różnych kierunkach odbijały rozproszone fragmenty jego postaci.Lekki poblask płynął od jednego kawałka rżniętego szkła do drugiego, ślizgałsię po białym marmurze, znikał w tej czarnej gwieździe w środku, również wygłodniałej.Ciągnął ją teraz.Ona również podskakiwała po marmurze.Między rozproszonym światłem, kryształami i marmurem.Potknęła się, upadla na kolana.Mignął jej przed oczami obraz Ingrid owej pierwszej nocy, gdy leżała skulona między rozbitym szkłem.Dłoń Carver musnęła małą bliznę na kolanie, gdy Santerre podnosił ją na nogi.Jej ręka znowu powędrowała do fiolki.Santerre ujął Carver pod ramię, zastosował ten dobrze znany, skuteczny chwyt.Dowlókł ją do schodów, a potem na górę.Tam światła zwęziły się i nabrały wyrazistości.Carver pamiętała czerwoną lampkę w samochodzie, kiedy zakryła ręką oczy.Zastanawiała się, czy była to jakaś swoista próba wycofania się.Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zdołała tak długo obywać się bez narkotyku, który otępiał i przyćmiewał wszystkie jej zmysły, sprawiając, że czuła się jak odrętwiała.Może znajdowała się teraz w najwyższym stanie świadomości nagle powróciła jej ostrość reakcji.Ale wcale tak nie było, dotyczyło to tylko wzroku, może dotyku, jego ręka płonęła w jej dłoni.Jej ręka płonęła na fiolce.Otworzył drzwi do sypialni.Było tam ciemno choć oko wykol, jaskiniowy mrok, chłodny i pusty, do którego ją zaciągnął.Nagle ze ścian zaczęło bić ciepło i światło.Puścił jej rękę.Odwróciła ją dłonią do góry, szukając śladów, ale niczego nie znalazła.Mimo wszystko potrząsała nią, nie mogła jej rozprostować i miała wrażenie, że jest przypalona.I wiedziała, tak jak wszyscy, a raczej lepiej niż wszyscy, że tego, co najbardziej boli, przeważnie nie widać.179Nie poprosił jej, by się rozebrała, a ona z pewnością mu tego nie zaproponuje.Seks z nim w tym stanie podwyższonej świadomości, w stanie jakiejkolwiek świadomości, wydawał się niemożliwością, czystą i absolutną niemożliwością.Do diabla, dlatego się szprycowała.Zawsze tylko dlatego.Tak było jeszcze przed Santcrre'em.Ta potrzeba, ta konieczność, okazała się pułapką.Ponadto tu nigdy nie chodziło o seks [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.