[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem pomyślałam o Donaldzie i Heldze.- Dasz się nabrać raz, zmądrzeć szybko czas - powiedziałam na głos, siedząc z nogami tak blisko wody, że tryskała na nie piana z rozbryzgujących się fal.- Dasz się nabrać dwa razy, jesteś cymbał bez skazy.Vera jednak nie nabrała mnie do końca… nie nabrały mnie jej oczy.Pamiętam, jak kiedyś - gdzieś pod koniec lat sześćdziesiątych - uświadomiłam sobie, że ani razu nie widziałam Donalda i Helgi, odkąd fagas Very odwiózł ich na ląd owego lipcowego dnia w sześćdziesiątym pierwszym roku.I tak to mną wstrząsnęło, że złamałam wieloletnią zasadę, żeby nigdy o nich nie wspominać, chyba że Vera pierwsza coś powie.- Jak się mają twoje dzieci, Vero? - zapytałam; słowa po prostu same wyskoczyły mi z ust, zanim miałam czas pomyśleć; przysięgam na Boga, że tak właśnie było.- Powiedz, jak im się wiedzie?Pamiętam, że siedziała wtedy w fotelu w salonie przy jednym z wykuszowych okien i robiła na drutach; kiedy usłyszała moje pytanie, przerwała pracę i podniosła głowę.Tego dnia słońce mocno świeciło; na twarz Very padła wiązka jasnych, rozjarzonych promieni i coś w jej wyglądzie tak mnie przeraziło, że w pierwszym odruchu o mało nie krzyknęłam.Dopiero kiedy mi przeszła ochota do krzyku, zrozumiałam, że zlękłam się oczu Very.Na rozświetlonej promieniami twarzy wyglądały jak dwie czarne, głęboko osadzone kule.Jak oczy Joego, kiedy patrzył na mnie z dna studni… jak czarne kamyki albo bryłki węgla wepchnięte w białe ciasto.Przez moment miałam wrażenie, że widzę widmo.A potem Vera przesunęła nieco głowę i wyglądała jak dawniej, może tylko jakby zbyt dużo wypiła poprzedniego wieczoru.Jeśli rzeczywiście za dużo wypiła, nie byłby to pierwszy raz.- Sama nie wiem, Dolores - odparła.- Nie utrzymujemy stosunków.Tylko tyle powiedziała, ale to wystarczyło.Wszystkie historie, które opowiadała mi o dzieciach - teraz wiem, że zmyślone - nie mówiły tak wiele, jak te trzy słowa: „Nie utrzymujemy stosunków”.Siedząc na Simmons Dock rozmyślałam nad tym, jak okrutnie brzmią.Na ich dźwięk ciarki przechodzą mnie po plecach.Siedziałam i dumałam nad dawnymi czasy, aż w końcu przestałam wspominać i odeszłam z miejsca, gdzie spędziłam większość dnia.Uznałam, Andy, że wszystko mi jedno, 180w co uwierzysz i w co inni uwierzą.Bo wszystko się skończyło, rozumiesz? Dla Joego, dla Very, dla Michaela Donovana, dla Donalda i Helgi… a także dla Dolores Claiborne.Wszystkie mosty między przeszłością a teraźniejszością zostały spalone.Czas też jest przesmykiem, wierzcie mi, takim samym jak przesmyk między naszą wyspą i lądem, ale jedyny prom, jaki może go przebyć, to pamięć.Jednakże wspomnienia są jak statek-widmo: jeśli człowiek chce, żeby znikły, z czasem się rozpływają.Mniejsza z tym.Ale zabawne, jaki w końcu sprawy przybrały obrót, prawda?Pamiętam, co kołatało mi po głowie, kiedy wracałam na górę po rozklekotanych schodach -dokładnie to samo co wtedy, gdy ręka Joego wysunęła się ze studni i niemal wciągnęła mnie do środka: „Kto drugiemu dół kopie, wpada weń…” Tak, kiedy uchwyciłam się starej, spękanej balustrady i zaczęłam wspinać z powrotem (niepewna, czy tym razem schody też utrzymają mój ciężar), wydało mi się, że właśnie stało się to, co - jak wiedziałam - musiało się stać.Tyle że wpadnięcie do dołu zajęło mi znacznie dłużej niż Joemu.Vera również miała dół, który na nią czekał… Przynajmniej za jedno jestem wdzięczna losowi: nie musiałam śnić, tak jak ona, że moje dzieci wróciły do życia… chociaż czasem, kiedy rozmawiam przez telefon z Seleną i słyszę, jak jej się zlewają słowa, to sama nie wiem, czy ktokolwiek z nas ma szansę uciec od bólu i smutków życia.Nie udało mi się jej nabrać, Andy - jestem cymbał bez skazy.Trudno, zacisnę zęby tak, by to wyglądało na uśmiech - zresztą zawsze tak robiłam - i zniosę wszystko, co los ma dla mnie w zanadrzu.Staram się pamiętać, że przynajmniej dwoje z trójki moich dzieci nadal żyje i powodzi im się znacznie lepiej, niż mogłam oczekiwać, kiedy przyszły na świat, i pewnie znacznie lepiej, niż by im się powodziło, gdyby ich łachmyta ojciec nie miał nieszczęśliwego wypadku dwudziestego lipca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego roku.Życie to nie zagadka, do której łatwo znaleźć odpowiedź, więc jeśli kiedykolwiek zapomnę zanosić dzięki za to, że moja córka i jeden z synów żyją, podczas gdy oboje dzieci Very zginęło, będę musiała tłumaczyć się z grzechu niewdzięczności, kiedy wreszcie stanę przed obliczem Wszechmogącego.A wcale mi się to nie uśmiecha.I tak mam dość na sumieniu - zbyt wiele grzechów obciąża moją duszę.Słuchajcie; nawet jeśli nie uwierzyliście w każde moje słowo, uwierzcie, kiedy mówię, że wszystko, co zrobiłam, zrobiłam z miłości… z miłości, jaką matka darzy swoje dzieci.To najsilniejsza miłość na świecie i najbardziej niebezpieczna.Największą jędzą na ziemi jest matka przerażona o swoje potomstwo.Kiedy doszłam na szczyt schodów i stanęłam na pomoście przy przeciągniętym sznurze, patrząc w stronę morza, przypomniał mi się sen, w którym Vera podawała mi talerze, 181a ja je upuszczałam.Myślałam o dźwięku, który rozległ się, kiedy kamień uderzył Joego w twarz, i o tym, jak te odgłosy były podobne.Ale głównie myślałam o Verze i o sobie - dwóch jędzach żyjących od lat pod jednym dachem na kawałku skały u wybrzeży Maine [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.