[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Desperation na zawsze wyleczyło mnie z trzeźwości.- Uśmiechnął się do Steve’a i Cynthii, stojących na krawędzi budy rydera i obejmujących się mocno.- Wy dwoje popełniacie szaleństwo, nie wynosząc się stąd ze mną.Wiecie, gdzieś, kiedyś moglibyście być naprawdę dobrzy.Widzę to.Tutaj zostanie z was tylko can tah dla kanibalistycznego Boga Davida.Odwrócił się i odszedł z pochyloną głową.Serce tłukło mu się w piersi.Oczekiwał gniewu, obelg, być może błagań.Na to wszystko był przygotowany; być może jedyną rzeczą zdolną go zatrzymać były słowa, które Steve Ames wypowiedział cichym, bezdźwięcznym głosem człowieka stwierdzającego prosty fakt.- Nie szanuję cię za to.Johnny odwrócił się.Te kilka słów zraniło go dotkliwie; nie sądził, że cokolwiek w świecie może jeszcze tak go zranić.- O mój drogi, jakie to straszne! Straciłem szacunek człowieka nadzorującego kiedyś wynoszenie z samolotu toreb, do których rzygał Steven Tyler.Niech mnie diabli!- Nie znam żadnej twojej książki, ale przeczytałem to opowiadanie, które mi dałeś, i książkę o tobie.Tego profesora z Oklahomy.Był z ciebie kawał awanturnika, gównianie traktowałeś swoje kobiety, ale pojechałeś do Wietnamu bez broni, na miłość boską, i dziś… ta puma… co się z tym wszystkim stało?- Spłynęło jak szczyny po nodze pijaka - odparł Johnny.- Przypuszczam, że nie wierzysz, by coś takiego mogło się zdarzyć, lecz jednak się zdarzyło.Reszta mnie spłynęła w basenie.Dobra definicja absurdu, nie?David dołączył do stojących z tyłu półciężarówki Steve’a i Cynthii.Był blady i bardzo zmęczony, lecz już się opanował.- Nosisz na sobie jego znak - powiedział.- Tak pozwoli ci odejść, ale kiedy poczujesz na skórze jego zapach, pożałujesz, że nie zostałeś.Johnny przyglądał się chłopcu przez długą, bardzo długą chwilę, walcząc z pokusą powrotu do ciężarówki, angażując w tę walkę całą swą, niemałą przecież, siłę woli.- Więc chyba będę musiał oblewać się wodą po goleniu - rzucił w końcu.- Do widzenia, chłopcy i dziewczęta.Zostańcie z Bogiem.Odszedł.Szedł szybko, bardzo szybko.Gdyby choć odrobinę przyspieszył kroku, biegłby.4W półciężarówce Steve’a panowała cisza.Spoglądali za Johnnym, dopóki nie zniknął im z oczu, a kiedy zniknął, nadal nie rozmawiali.Ralph Carver obejmował syna, David zaś myślał o tym, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się taki pusty, jakby nic z niego nie pozostało.A więc wszystko skończone.Przegrali.Kopnął butelkę po coli.Patrzył, jak toczy się po podłodze budy, odbija się od jej ściany i nieruchomieje obok…Zrobił krok w przód.- Zobaczcie, portfel Johnny’ego - powiedział głośno.- Pewnie wypadł mu z kieszeni.- Biedny Johnny - użaliła się nad Marinville’em Cynthia.- Zdumiewające, że nie zgubił go wcześniej - odezwał się Steve głuchym, obojętnym tonem człowieka, który myśli o czymś zupełnie innym.- Ile razy powtarzałem mu, że facet, który jeździ na motocyklu, powinien trzymać portfel na łańcuchu? - Na jego wargach pojawił się cień uśmiechu.- Wygląda na to, że nie uda mu się wynająć w Austin tych pokoi tak łatwo, jak przypuszcza.- Mam nadzieję, że będzie spał na jakimś cholernym parkingu - odezwał się Ralph.- Albo przy drodze.David prawie ich nie słyszał.Czuł się tak samo jak tego dnia w Lasku Niedźwiedzim - nie wtedy, kiedy Bóg do niego mówił, lecz wtedy, kiedy uświadomił sobie, że zaraz przemówi.Pochylił się, by podnieść portfel Johnny’ego, a gdy go dotykał, w jego głowie coś eksplodowało jak kula elektryczności.Stęknął głucho.Ściskając w dłoni portfel, opadł na podłogę, oparł się o ścianę rydera.- Synku? - Głos Ralpha dobiegł go echem, które przemierzyć musiało przedtem tysiące kilometrów.Zignorował ojca i otworzył portfel [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.