[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypadek? A wrozba, ze ktos z obecnego pokolenia przesadzi o cofnieciu klatwy? I to nie sam, a przy pomocy obcych? Z pokolenia jeno Petunka ostala.Brat zginal, siostr nijakich.Przerwal w pol zdania.Jakas mysl, jeszcze nieuchwytna, wsliznela sie miedzy stojace w kolejce argumenty, zamieszala, czmychnela w cien.Niedobra mysl.Nie zdazyl jej pochwycic.Byl chyba blisko, ale nagle Lenda uniosla sie na lokciu, otarla wlosiem peruki o jego ucho.Po raz pierwszy znalazla sie tak blisko: wczesniej nie wyczul niesionego z glosem zapachu miety.Jej oddech przede wszystkim pachnial piwem i gorzalka z Dangizy, ale byla w nim i mieta.Odrobina.-Nie zrozumiales - usmiechnela sie.Usmiech byl ja kis dziwny, ale ladny, wiec Debren nie zastanawial sie, tylko po prostu gapil.Musial szybko wykorzystywac oka zje, bo twarz dziewczyny zblizala sie wolno, lecz nie ustannie, rozmywajac tym samym w miedziana od blasku plomieni plame.- Mam jej powiedziec, ze mala moze byc szczesliwa.Jak urosnie.I z tym moge miec problem.Mial juz jej ciepla stope na lydce, wolna reka dotykala jego torsu.Twarzy zupelnie nie widzial: dluga i gesta peruka otulila ich glowy jak baldachim krolewskie loze.Wiedzial, co sie dzieje.Miedzy bok a lewe ramie wepchnela mu sie naga piers Lendy.Wiedzial.Tylko nie wierzyl.I byl przerazony.Troche.-Co ty.? Lenda?-Ciiicho.- Jej szept wraz z wonia miety, ktorej nie miala kiedy zaparzyc i ktora chyba po prostu zula, czekajac tu i grzejac dla niego posciel, wdarl sie prosto w dziurki jego nosa.Bo najpierw wlasnie w nos go pocalowala.Raczej nie dlatego, ze celowala na oslep.Malo widzial, ale blask oczu jeszcze tak.Slyszal tez zartobliwy ton w jej glosie.- Nie patrz, nic nie mow, po prostu lez.-Lenda.-Cicho.Zbieram argumenty.Nie ruszaj sie.Nie patrzyl, i to jedno przyszlo mu latwo.Unoszenie powiek bylo ryzykowne: oczom niemal caly czas zagrazaly jak nie usta, to wlosy albo palce.Trzeba przyznac, ze pal384 ce najrzadziej.Nielatwo pogodzic lezenie obok mezczyzny z dotykaniem go mozliwie duza powierzchnia ciala, nie dotykaniem ani kawaleczkiem opasujacej biodra blachy i w koncu.Jak to bylo?Aha.Ze zdejmowaniem ciezarow z meskich barkow.Bo robila to.Ot tak, po prostu.Nie za szybko i nie za wolno, delikatnie i stanowczo zarazem.Tak.Fachowo?Machrusie slodki, nie chcial tak o tym myslec.Pod "Rozowym Krolikiem" tylko pilnowala porzadku.Mogla podpatrzyc chcac nie chcac, ale sama nigdy.To ten ksiaze.Dluga kampania, miala czas.I dobrze.Az zesztywnial, gdy poczul jej dlon miedzy udami.Ale tam akurat.Dobrze ze dawno temu, w innym zyciu innej Lendzie trafil sie piekny ksiaze na bialym koniu.I posada u Mamy Dunne.Ze nie byla plocha, calkiem zielona nastolatka.Gdyby spojrzal, na pewno nie znalazlby lekkiego zawodu w jej spojrzeniu.Cichej pretensji, ze tak wolno, malo spontanicznie.Ale nie patrzyl.Takze dlatego.Zabronila mu patrzec i to byl glowny powod, jednak gdzies gleboko, pod warstwami topniejacego oslupienia i narastajacej blogosci czail sie maly, stlamszony klebuszek leku.Bal sie, ze znajdzie rozczarowanie.Na bol i gorycz byl coraz bardziej gotowy, nie dalo sie ich uniknac.Ale przed ta cholerna laznia nie przyszlo mu do glowy, ze sprawy moga wziac taki obrot.Ze sam dotyk jej dloni, samo zdradzenie sie z zamiarami, samo podejrzenie o takie zamiary - ze to nie wystarczy i Lenda, ta wysniona, wymarzona, bedzie musiala caly pacierz.A moze dluzej? Bozycu.Nigdy jeszcze jej pocalunki nie smakowaly tak cudnie.Wcale nie ze wzgledu na to, co wyczyniala jej dlon tam, w dole.Nie dlatego, ze czul na sobie obie zaostrzone twardymi sutkami piersi, a jej stopa piescila mu lydke.Przez jakis czas bardziej liczyl sie glod jej ust, ich wolna od urazy spontanicznosc.Tak nie caluje rozczarowana kobieta.Oddawal pocalunki, jedyna wolna dlonia odwzajemnial pieszczoty, bladzac palcami po ciele.Byl ostrozny.Wyczulone palce czarodzieja znalazly dluga szrame biegnaca z prawej piersi az pod pache.I umknely.Cios poszedl nisko i Lenda mogla pozwolic sobie na bardzo nawet smiale dekolty, ale pewnie nie chciala za pierwszym razem swiecic mu w oczy wojackimi pamiatkami.No i byl pas.Blaszana paskuda, o ktorej powinien zapomniec.Na pewno wiedziala, ze to niemozliwe, ale szanowal jej rozpaczliwa probe ratowania pozorow i godzil sie placic swoja czesc ceny.Przez chwile bylo prawie dobrze.Dluga chwile: zdazyl spocic sie ze strachu.Czas, jak zawsze, gdy mial ja zbyt blisko siebie, dostal dziwacznej czkawki, plynal szybciej i wolniej zarazem.Ale plynal i niosl to, co nieuchronne, z okrutna obojetnoscia plynacej rzeki.Dlon Lendy dlugo nie dawala za wygrana, nie przyjmowala do wiadomosci swej kleski.Nie calkiem ostatecznej, bo jej przeczucie nie do konca sparalizowalo Debrena i coraz bardziej pospieszne, pod koniec niemal brutalne zabiegi poza bolem przynosily pewne rezultaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|