[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo dolał sobie wina.– Bo, nie masz już dosyć? – zwrócił się do niego Marco.– Howard już jest partnerem w trzech szpitalach na Wschodnim Wybrzeżu – odpowiedział jej Bo.– Jak myślisz, skąd by wziął tyle pieniędzy, aby zaczynać z kliniką w Berkeley?– Marco – powiedziała Rae – niezależna klinika chirurgiczna brzmi taki samo źle jak Centrum Porodów.Osobiście jednak wolałabym, abyś przejął Centrum Porodów.Zdjęłoby mi to wielki ciężar z ramion.Ty rozbudujesz swój oddział kardiologiczny i zostawisz porodówkę w spokoju, a wszystkie pacjentki wrócą do mnie.– Nareszcie do ciebie coś dotarło – zaczął Bo.– Ale – ciągnęła Rae – jakoś nie widzę kardiologów robiących badania w klinice, a potem przewożenia pacjentów wymagających natychmiastowej operacji do Berkeley.Taki pacjent może dostać zawału serca, zanim go przewiozą karetką.– W tym miejscu pomyślała o dziecku Noli.– Ależ, Rae, nie słuchałaś uważnie tego, co mówił Bo – Marco złączył palce i tak podparł sobie podbródek.– To właśnie cały kunszt planu Howarda.Widzisz, Centrum Porodów robi teraz świetną robotę oferując porody niemal jak w domu, ale niestety nie mogą robić cesarki.Niezależna klinika kardiologiczna będzie przygotowana na wszystko włączając w to operacje na otwartym sercu.– Zerknął na Bo.– Klinika Howarda będzie ostrzem medycyny, a nie jej odbiciem w średniowieczu.– To może sprzedałbyś Centrum Howardowi – zwróciła się Rae do Bo.– Wszyscy w ten sposób skorzystają.A kiedy przepisy pozwolą, otworzysz nowe, ale już z salą operacyjną.– Ja już mam Centrum Porodów i nie planuję go sprzedawać – odpowiedział jej Bo.– Dlaczego nie możesz robić u siebie cesarek? – wtrącił się Sam.– Bo takie są przepisy – odparł Marco.– Ale jeśli faktycznie pojawiłaby się możliwość otworzenia niezależnej kliniki kardiologicznej, jak to pięknie nam opowiedział Bo, i znalazłby się ktoś taki jak Howard Marvin, pierwszy bym na to poszedł.I mam nadzieję, że byś mnie poparła, Rae.– O tak – odparła bez wahania.Bo głośno odstawił kieliszek na stół i wstał ze złością.– Proszę cię, Bo – zawołał Marco.– Usiądź, co? Przepraszam, że nie jestem zbyt dobrym gospodarzem.Zaprosiłem was, abyśmy przyjemnie spędzili tu czas, ale medycyna sprawiła, że chyba wszyscy jesteśmy trochę skrzywieni.Nie powinniśmy pozwolić, aby polityka szpitalna mieszała nam w głowie.– Muszę wyjść na świeże powietrze – odezwał się Bo.Rzucił zmiętą serwetkę na stół i ruszył w stronę salonu.– Deser, zapraszam wszystkich na deser do salonu – zawołała głośno Marcella.Jak zwykle weszła do jadalni cicho jak duch.Wszyscy wstali z krzeseł, oprócz Rae.Zaciskając palce na kieliszku ciągle nie mogła w to wszystko uwierzyć.Który z nich mówił prawdę, Bo czy Marco? Poczuła, jak ktoś delikatnie położył jej ręką na ramieniu.– Proszę, nie wysuwaj zbyt pochopnych wniosków co do April.Przynajmniej do momentu, aż porozmawiamy o tym na osobności – rzekł cicho Sam.Patrzyła na niego zamyślona.Randka była ostatnią rzeczą, jaka teraz mogła jej przyjść do głowy.– Czy Bo mówił prawdę? – odezwała się w końcu.– Czy wyjechałeś z Bostonu z innego powodu niż etat szefa anestezjologów na naszej kardiologii?– Mam nadzieję – odpowiedział jej i odszedł.Co to za odpowiedź? – pytała samą siebie.Dlaczego on zawsze musi być taki tajemniczy?Zagubiona w myślach przeszła przez salon i stanęła na werandzie.Błyszczące miasto pogrążone było we mgle, ale nie przyszła tu, by podziwiać widoki.Chciała w spokoju pomyśleć.Niedługo jednak usłyszała za sobą czyjeś kroki.Odwróciła się i zobaczyła Bo.Podszedł i oparł się o barierkę.– Wystając tu, rozmyślałam nad tym, co mówiliście podczas kolacji.Wierzę ci, Bo.Wierzę, że Howard przedstawił ci taką propozycję.Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, nie kłamałbyś.Nigdy nie okłamywałeś mnie i nie sądzę, byś zaczął robić to teraz.– Wierzysz w to, co mówiłem o Marco? I o Samie Hartmanie?Rae westchnęła tylko cicho.– Zresztą nie obchodzi mnie, w co wierzysz, a w co nie – dodał, kiedy tak milczała.– Nie pozwolę, aby ktoś mnie kupił albo wykopał z tego interesu.– Co to miało znaczyć? – zapytała odwracając się do niego.– Daj spokój, Rae, przecież to widać jak na dłoni, że szukasz dziury w całym odnośnie Centrum.– Delikatnie przejechał dłonią po jej gołym ramieniu.– Ładna sukienka – dodał.– Nie sądziłem, że tak szybko dasz się przeciągnąć na ich stronę.Rae zrzuciła jego rękę z ramienia.– Odczep się ode mnie – powiedziała przez zaciśnięte zęby.– Nie, Rae, to ty odczep się od mojego Centrum – rzekł cicho i odszedł.Ale zaraz pojawił się Marco.– Proszę, proszę.Bo wcale nie wyglądał na zadowolonego.– Pozwól, że spytam jeszcze raz – rzekła, ignorując tę uwagę.– Czy Walker wie, że Howard Marvin chce zamienić Centrum Porodów na miniklinikę kardiologiczną?Marco pokręcił głową.– Tylko mi nie kłam – ostrzegła.– Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.Poza tym Walker to twój kolega, spytaj go sama.Choć na twoim miejscu skoncentrowałbym się na namówieniu Bo, by sprzedał Centrum.W tej chwili, z całym tym szumem wokół niego, ma szansę dostać jeszcze dobrą cenę.– Łatwiej byłoby nam skoczyć z tej werandy i poszybować jak Superman.– No to jest skończonym idiotą.Stali przez chwilę w milczeniu.W końcu odezwała się Rae:– Sprawdzałeś karty medyczne pacjentek Bo.Marco oparł się o poręcz balustrady.– Piękna noc, prawda? – rzekł.Rae westchnęła.– Sama widziałam podpisane przez ciebie zapotrzebowanie.– Niczego nie sprawdzałem – zaprzeczył Marco.– Kto mówił, że je sprawdzałem? Co za karty chorobowe?– Karty pacjentek Bo.Widziałam twój podpis na zapotrzebowaniu.– A do czego mnie byłyby potrzebne karty chorobowe kobiet w ciąży?– Tego właśnie próbuję się dowiedzieć.I co z nimi zrobiłeś.– Z kobietami w ciąży? Daj spokój, Rae – zaśmiał się.– Chcę wiedzieć, co zrobiłeś z kartami chorobowymi tych pacjentek.– Mówiłem ci już, że nie brałem żadnych kart.Jeżeli widziałaś mój podpis, to musiał go ktoś podrobić.– A niby kto?– Posłuchaj, Rae, uwierzysz w to, w co będziesz chciała uwierzyć.Ale ja nie miałem najmniejszego powodu, by oglądać karty pacjentek Bo.I tak mam dosyć roboty ze swoimi pacjentami.A tak w ogóle, to rozmawiałem z Howardem Marvinem, ale była to tylko rozmowa, rozumiesz? Żadnych faktów, żadnych obietnic.Dopóki Bo nie sprzeda Centrum, w ogóle nie ma o czym mówić.Lecz ja nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami.Nareszcie, pomyślała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|