[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypełniały ją skrzynki i pudła ułożone w abstrakcyjną, trójwymiarową kompozycję, prawie niepodatną na ciążenie.Gdyby nawet cały ładunek nagle znikł, Grant pewnie by tego nie zauważył.Wpatrywał się w ogromny, wyższy od niego zbiornik tlenu, umocowany sworzniami do ściany w pobliżu wewnętrznych drzwi śluzy powietrznej.Zbiornik nie zmienił wyglądu od czasu, kiedy widział go ostatnim razem - lśnił aluminiową farbą, a ścianki były chłodne w dotyku i tylko to świadczyło o jego zawartości.Wszystkie przewody wydawały się w doskonałym stanie.Nic nie wskazywało, że coś jest nie w porządku, poza jednym, małym szczegółem - strzałka wskaźnika poziomu stała nieruchomo na zerze.Grant wpatrywał się w milczący symbol jak mieszkaniec średniowiecznego Londynu, który wraca do domu w czasie zarazy i widzi nagryzmolony pośpiesznie, świeży znak krzyża na swych drzwiach.Potem kilkakrotnie puknął w szkiełko wskaźnika w próżnej nadziei, że strzałka się zacięła, choć naprawdę ani przez chwilę nie wątpił w jej wskazanie.Zła wieść sama w sobie stanowi gwarancję zawartej w niej prawdy.Jedynie dobre wiadomości wymagają potwierdzenia.Kiedy Grant powrócił do sterowni, McNeil znów był sobą.Jedno spojrzenie na otwartą apteczkę ujawniło przyczynę jego szybkiego dojścia do siebie.Nawet silił się na dobry humor.- To meteoryt - rzekł.- Podobno statek tej wielkości nie powinien częściej zderzać się z meteorytem niż raz na sto lat, a więc chyba pośpieszyliśmy się z tym o dziewięćdziesiąt pięć lat.- Ale dlaczego nie zadziałał system alarmowy? Ciśnienie powietrza wydaje się normalne, więc gdzie jest ta dziura?- Nie ma jej - odparł McNeil.- Nie wiesz, że tlen krąży w spiralnej chłodnicy po zacienionej stronie, żeby zachować ciekły stan? Meteoryt musiał ją rozbić i jej zawartość wyparowała.Grant milczał, zbierając myśli.Stała się rzecz poważna, bardzo poważna, ale nie musi skończyć się śmiercią.W każdym razie przecież mieli już za sobą trzy czwarte drogi.- Chyba regeneratorowi uda się dostarczyć dość powietrza do oddychania, jeśli nawet będzie trochę duszno? - spytał z nadzieją.McNeil pokręcił głową.- Jeszcze nie rozpracowałem tego szczegółowo, ale znam odpowiedź.Kiedy dwutlenek węgla się rozkłada, do cyrkulacji powraca wolny tlen, ale z dziesięcioprocentową stratą.Dlatego właśnie musimy mieć rezerwę.- Skafandry! - wykrzyknął Grant w nagłym podnieceniu.- A co z ich zbiornikami?Powiedział to bez zastanowienia, a kiedy uświadomił sobie swój błąd, poczuł się jeszcze gorzej niż przedtem.- Nie możemy trzymać w nich tlenu, bo wyparowałby w ciągu kilku dni.Jest tam dosyć sprężonego powietrza do oddychania przez pół godziny, co wystarcza, żeby na wypadek awarii dotrzeć do głównego zbiornika.- Musi być jakieś wyjście, jeśli nawet trzeba będzie wyrzucić ładunek i pędzić na złamanie karku.Skończmy te zgadywanki i dokładnie zastanówmy się, gdzie jesteśmy.Grant był tyle wściekły, co przestraszony.Złościł go McNeil, bo się załamał, a także projektanci statku, gdyż nie przewidzieli tej jednej możliwości na ileś tam milionów.Do nieodwołalnego terminu pozostawało jeszcze kilka tygodni, a w tym czasie wiele może się zdarzyć.Myśl ta pozwoliła mu chwilowo utrzymać strach na odległość wyciągniętej ręki.Położenie było bez wątpienia wyjątkowe - jedna z tych osobliwie przewlekłych sytuacji, które zdarzają się chyba jedynie w Kosmosie.Zostało mnóstwo czasu do myślenia, może nawet aż za dużo.Grant zajął miejsce pilota, przypiął się pasami i wyciągnął blok do pisania.- Uporządkujmy fakty - rzekł udając spokój.- Mamy powietrze, które w dalszym ciągu krąży po statku, i za każdym razem, gdy przechodzi przez regenerator, tracimy dziesięć procent tlenu.Zechcesz mi podrzucić instrukcję obsługi? Nigdy nie pamiętam, ile metrów sześciennych zużywamy w ciągu doby.Mówiąc, że Gwiezdna Królowa może się spodziewać uderzenia meteorytu raz na sto lat, McNeil ogromnie uprościł sprawę, choć było to nieuniknione.Decydują o tym bowiem tak liczne czynniki, że trzem pokoleniom statystyków udało się jedynie ustalić na tyle mętne zasady, by towarzystwa ubezpieczeniowe trzęsły się ze strachu, kiedy deszcz meteorytów przelatuje jak burza przez orbity wewnętrznych planet.Oczywiście wszystko zależy od tego, co się rozumie pod słowem „meteoryt”.Każda grudka kosmicznego żużlu, docierająca do powierzchni Ziemi, ma miliony mniejszych braci całkowicie ginących w przestworzach, gdzie atmosfera jeszcze całkiem się nie kończy, a Kosmos jeszcze nie zaczyna - w upiornych obszarach, po których czasem nocą spaceruje Aurora.To są właśnie te dobrze znane, spadające gwiazdy, rzadko większe od łebka szpilki; a z kolei są jeszcze miliony razy liczniejsze od nich cząsteczki, tak małe, że nie widać żadnych śladów ich unicestwienia, kiedy spadają z nieba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.