[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pokładzie Obserwatorium Słonecznego III, wewnątrz orbity Merkurego, automatyczne instrumenty zapisały całą historię rozbłysku chromosfery.Dwieście pięćdziesiąt milionów kilometrów kwadratowych powierzchni Słońca wybuchło tak gwałtownie białoniebieskim ogniem, że jego blask przyćmił światło pozostałej części tarczy.Z tego wrzącego piekła wysoko wzbiła się naelektryzowana plazma wielkiego rozbłysku, skręcając się i wijąc w7 magnetycznych polach własnej kreacji niczym jakaś żywa istota.Poprzedzał ją ostrzegawczy błysk promieni ultrafioł-kowych i rentgenowskich, które, stosunkowo nieszkodliwe, z szybkością światła dotrą do Ziemi po ośmiu minutach.Natomiast naładowane atomy, poruszające się ich śladem z prędkością zaledwie sześciu i pół miliona kilometrów na godzinę, po upływie doby otoczą Dianę, Lebiediewa i towarzyszącą im flotyllę chmurą zabójczego promieniowania.Komodor zwlekał z decyzją do ostatniej chwili.Nawet kiedy strumień plazmy przecinał już orbitę Wenus, istniała jeszcze szansa, że ominie Ziemię.Lecz gdy znalazł się w odległości niespełna czterech godzin, co wykryła sieć radarowa na Księżycu, nie było już nadziei.Skończyło się słoneczne żeglowanie na najbliższe pięć do sześciu lat, póki Słońce znów się nie uspokoi.W całym układzie słonecznym słychać było westchnienia rozczarowania.Diana i Lebiediew znajdowały się w połowie drogi do Księżyca, idąc łeb w łeb – teraz nikt już się nie dowie, który jacht jest lepszy.Przez lata całe kibice będą się sprzeczać o to, kto mógł wygrać, a historia po prostu odnotuje: „Regaty przerwano z powodu burzy na Słońcu".Kiedy rozkaz przerwania regat dotarł do Mertona, ten poczuł gorycz, jakiej nie zaznał od dzieciństwa.Pojawił mu się przed oczami czysty i wyraźny obraz wspomnienia z dawnych lat, kiedy obchodził dziesiąte urodziny.Obiecano mu dokładny model słynnego statku kosmicznego Gwiazda poranna.Od wielu tygodni planował, jak go będzie składał i gdzie powiesi w swoim pokoju.I wtedy, w ostatniej chwili, ojciec powiedział: „Przykro mi, John, jest za drogi.Może w przyszłym roku…"Pół wieku później, mając za sobą pełne sukcesów życie, znowu był małym chłopcem ze złamanym sercem.Przeniknęła mu myśl, by nie posłuchać rozkazu.A może pożeglować dalej, ignorując ostrzeżenie? Jeśli nawet unieważnią regaty, mógłby minąć Księżyc i fakt ten odnotowałyby księgi rekordów na całe pokolenia.Lecz to gorsze niż głupota – równa się przecież samobójstwu i to samobójstwu w bardzo nieprzyjemnej formie.Widział ludzi umierających wskutek napromieniowania, kiedy w głębi Kosmosu zawiodły osłony magnetyczne ich statków.Nie, nie warto aż tak się poświęcać…233Współczuł zarówno sobie, jak i Markowowi.Obaj zasłużyli na zwycięstwo, a teraz żadnemu z nich nie przypadnie ono w udziale.Nie można sprzeciwiać się Słońcu, kiedy wpada w furię, jeśli nawet dzięki jego promieniom można dotrzeć do krańców Kosmosu.W odległości zaledwie pięćdziesięciu mil za rufą, statek komodora powoli zbliżał się teraz do Lebiediewa, by wziąć na swój pokład jego kapitana.Daleko pofrunął srebrzysty żagiel, kiedy Dymitr przeciął liny z uczuciem, które Merton z nim dzielił.Niewielką kapsułę sprowadzi się na Ziemię i może ponownie wykorzysta, ale żagiel stawiano tylko na jeden rejs.Merton już teraz mógł nacisnąć guzik, by pozbyć się żagla i oszczędzić swym wybawcom kilka minut.Lecz nie chciał tego zrobić.Pragnął pozostać na pokładzie do samego końca, na tej łodzi, która tak długo była częścią jego marzeń i życia.Wielki żagiel, ustawiony teraz pod właściwym kątem do Słońca, zapewniał największy ciąg.Dawno temu z łatwością oderwał od Ziemi Dianę, która wciąż nabierała szybkości.I wtedy, ni stąd, ni zowąd, Mortonowri przyszła do głowy pewna myśl i zdecydował się bez żadnych wahań czy wątpliwości.Ostatni raz usiadł przy komputerze, który pilotował go aż do połowy drogi na Księżyc.Skończywszy spakował dziennik pokładowy i kilka rzeczy osobistych.Niezdarnie, gdyż wyszedł z wprawy, a poza tym niełatwo to robić samemu, włożył na siebie skafander ratowniczy.Dokręcał właśnie hełm, kiedy przez radio odezwał się komodor.–Kapitanie, za pięć minut będziemy przy panu.Proszę odciąć żagiel, żebyśmy się z nim nie zderzyli.John Merton, pierwszy i ostami kapitan jachtu słonecznego Diana, zawahał się na moment.Ostatni raz rozejrzał się po maleńkiej kabinie wypełnionej błyszczącymi instrumentami i starannie rozmieszczonymi urządzeniami sterowniczymi, teraz zablokowanymi w maksymalnym wychyleniu.Potem powiedział do mikrofonu:–Opuszczam statek.Nie śpieszcie się z zabieraniem mnie.Diana sama sobie poradzi.Komodor nie odpowiedział, za co był mu wrdzięczny.Profesor van Stratten wszystkiego się domyślił – wiedział, że w tych ostatnich chwilach Merton pragnął być sam.Nie czekał na wyrównanie się ciśnienia w śluzie powietrznej i pęd uciekającego gazu łagodnie wyrzucił go w Kosmos.Zaufanie, którym wówczas obdarzył Dianę, było jego ostatnim prezentem dla niej.Odpływała od niego w dal, wspaniale połyskując żaglem w świetle Słońca, które będzie do niej należało przez wieki.Za dwa dni przemknie obok Księżyca, ale Księżyc, tak jak Ziemia, już nigdy nie zdoła jej schwytać.Bez Mertona, którego masa tylko powstrzymywałaby jej lot, będzie żeglowała z prędkością co dzień o półtora tysiąca kilometrów większą.Za miesiąc234pomknie szybciej od każdego statku, jaki kiedykolwiek zbudował człowiek.Promieniowanie słoneczne słabnie wraz z odległością i w końcu jej szybkość zacznie spadać.Ale nim tak się stanie, Diana osiągnie prędkość, która nie pozwoli Słońcu jej zatrzymać.Pomknie w otchłań szybciej od komet nadlatujących z gwiazd.W odległości kilku mil Merton dostrzegł światła dysz.Z szybkością tysiąc razy większą od tej, którą mogła rozwinąć Diana, zbliżał się po niego statek ratowniczy.Lecz jego silniki mogły pracować tylko kilka minut, dopóki nie wyczerpie się paliwo – natomiast Diana będzie nabierała szybkości, napędzana odwiecznym światłem Słońca jeszcze przez całe wieki.–Żegnaj, stateczku – rzekł John Merton.– Ciekaw jestem, czy-jeż oczy cię ujrzą, za ile tysięcy lat?Był już spokojny, kiedy w pobliżu zobaczył otwarty dziób statku ratowniczego.Nigdy nie wygra regat do Księżyca, ale jego statek na zawsze pozostanie pierwszym, który ruszył pod żaglami do gwiazd.196315.Tranzyt ZiemiPRÓBA MIKROFONU, raz, dwa, trzy, cztery, pięć…Mówi Evans.Będę nagrywał, jak długo się da.To jest kaseta dwugodzinna, ale wątpię, bym ją wypełnił.Ta fotografia prześladowała mnie przez całe życie; teraz wiem dlaczego, lecz niestety za późno.Ale czy to by coś zmieniło, gdybym wiedział wcześniej? Jest to jedno z takich nonsensownych pytań bez odpowiedzi, które nieustannie drążą myśl jak koniec języka obmacujący złamany ząb.Nie widziałem jej od lat, lecz wystarczy zamknąć oczy i już jestem w tym krajobrazie prawie tak wrogim – i tak pięknym – jak ten.Osiemdziesiąt pięć milionów kilometrów bliżej Słońca i siedemdziesiąt dwa lata wcześniej pięciu ludzi patrzyło w obiektyw aparatu wśród śniegów Antarktydy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|