[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie królowa, a jedynie królewska małżonka.Quinaltyni i baronowie odmówili jej najwyższego tytułu, lecz w końcu wyrazili zgodę na przedrostek „królewska”, uznając różnicę między córkami zamożnych mieszczan a władczynią rządzącą własnym krajem.Nie była wszakże królową, lordowie mieli więc powody do zadowolenia.Doszło jednakże do istotnego precedensu, który bardzo ucieszył Cefwyna, jako że Ninevrise, z braku rzetelnych quinaltyńskich odniesień, nie miała żadnego dowodu na swoje królewskie pochodzenie.Zaiste śmieszna przeszkoda.Jako potomkini domu Syrillasów wywodziła się z rodu prawdopodobnie starszego niż jego własna linia.Z rodu starszego, obdarzonego czarnoksięskim darem i bogowie wiedzą czym jeszcze, czego ortodoksyjni quinaltyni woleliby nie poznawać ani nie ujawniać, że już to znają.Jednak ród Syrillasów nie był wzmiankowany w quinaltyńskich dokumentach, a zatem nie był też „królewski”, dopóki kapłani tego nie zapisali i nie zatwierdzili pieczęcią.Uwiecznienie owego faktu w kronikach zapobiegało wszelkim przyszłym kontrowersjom.Tak więc Ninevrise miała zagwarantowaną godność bez względu na to, jakie pretensje mogli jeszcze wysunąć naburmuszeni baronowie.Bezpieczną niczym świętość quinaltyńskiego patriarchy, choć ta bywała wystawiana na sprzedaż.Otóż to.Sulriggan, uradowany otrzymanym ułaskawieniem, przypuszczalnie w tej właśnie chwili sposobił się, by podejść do tronu i wyrazić swoją wdzięczność.Straszny byłby to widok, którego wolał uniknąć, wobec czego powstał, uprzedzając owo drapieżne nadejście.Pomógł wstać królewskiej małżonce i rozkazał muzykantom przygrywać do romantycznej paselli.Gdy razem z Ninevrise zstąpił z podwyższenia, dworzanie, strojni w klejnoty rodowe i wytworne szaty, niespiesznie i z gracją przerwali tany i znieruchomieli.Muzycy żywo zagrali do zawiłego dworskiego tańca.Pozostałe pary rozsunęły się z pokłonem na boki.Ninevrise tańczyła z wdziękiem i radosną pewnością siebie; także Cefwyn uważał się za niezgorszego tancerza.Klejnoty posagowe, mieniące się w blasku świec, nie dorównywały pięknem błyskom zadowolenia w jej oczach, gdy wirowali dłoń w dłoni, ramię przy ramieniu, od siebie i do siebie na oczach publiki, jawnie szydząc ze wszystkich spiskowców, którzy usiłowali nie dopuścić do tej uroczystości.Pojedyncza halka, swego czasu przedmiot dworskiego skandalu, szokowała i teraz, przy świadomym współudziale króla.Ninevrise skupiała na sobie całą uwagę, była tematem plotek i dociekań.Co zrobi? Co powie? – oto jakie pytania przebiegały po sali, zagłuszone muzyką.Kiedy taniec dobiegł końca, Cefwyn zatrzymał się jeszcze, by zamknąć usta swej wybranki ostentacyjnym i nader namiętnym pocałunkiem, który wzbudził najpierw pomruk konsternacji tłumu, a potem śmiech i owacje licznie zgromadzonej młodzieży.Śmiech tego typu był ich przyjacielem, jeśli mogli stawić mu czoło bez wypieków na twarzy.I nie tylko niespecjalnie pobożna młódź o dzikiej naturze, ale też małżonki zamożnych mieszczan wykazywały największe poparcie dla królewskich praw Ninevrise – one oraz prowincjonalni lordowie i ich nisko urodzone damy, przeważnie starsze kobiety, które dzięki małżeństwu weszły do wyższego stanu w czasach, kiedy obyczaje były mniej surowe niż w tej epoce doktrynerskich nakazów.Wiele par z neutralnych prowincji, rozumiejących znaczenie miłosnego pocałunku po ślubie, oklaskami wyrażało swą aprobatę.Niejeden wiedział, co zrobili baronowie z pomocy, aby zapobiec temu małżeństwu.Rzecz jasna, aplauz tych baronów był spóźniony, niemrawy i krótki.– Oto i moja małżonka – obwieścił Cefwyn hardo przed zgromadzonym dworem, wysuwając wprzód dłoń splecioną z dłonią Ninevrise.– Oto moja małżonka, jakże mi droga – rzekł, gdy po raz drugi wstąpili na podwyższenie, a on odwrócił głowę w stronę sali.– Moja małżonka, której żołnierze walczyli z nami ramię w ramię nad Lewenbrookiem.– Nie całkiem tak było, albowiem garstka jej ludzi wyginęła jeszcze przed walną bitwą.Tymi słowy nadał jednak pożądany bieg swej przemowie.– Oto nasza sąsiadka, owa prawa i pobożna dama o niespożytych siłach, jedyna spadkobierczyni rodu Syrillasów, złączonego miłością i przyjaźnią z linią Marhanenów.Pokój i kres wojnom, które trapiły nas z dawien dawna; pokój na pograniczu, iskra nadziei dla naszych potomków, sprawiedliwość dla cnotliwych i nagroda dla pobożnych.– Ostatnie słowa wygłosił z myślą o quinaltynach.– Bogowie, błogosławcie Ylesuinowi!– Bogowie, błogosławcie królowi! – rozbrzmiała w odpowiedzi przepisowa formuła.Zrazu wydobyta z jednego gardła, przeszła następnie w ogólny pomruk, który mógł zagłuszyć każdą mniej entuzjastyczną wypowiedź ze strony, przykładowo, Murandysa.A ot, przy filarze, ledwie widoczny w swoich czarnych szatach, stał kapłan Ninevrise.Święci bogowie – z kielichem w ręku! Umiał zadbać w czasie uczty o pełen pucharek.Ojciec Benwyn był bryaltynem, owym kapłanem, któremu powierzono troskliwą pieczę nad Jej Miłością w sprawach ducha.Oraz męskim duchownym, co się bardzo liczyło.Wyznawał wiarę przynajmniej poświadczoną w quinaltyńskich księgach.To zupełnie wystarczało patriarsze, oszczędzało mu potrzeby zatwierdzania dopuszczalności kapłańskiej posługi wśród kobiet i naginania i tak już pogwałconych zasad.„Znajdźcie mi bryaltyna – rzekł Cefwyn w nerwowym pośpiechu jednego z ostatnich wieczorów przed planowanym ślubem – żebyśmy wreszcie mogli podpisać to cholerne porozumienie”.Tyle że, na bogów, pomyślał teraz Cefwyn, mogli mi chyba znaleźć kogoś trzeźwego?Bogowie pobłogosławili królowi, to prawda.Przypuszczalnie drugiego takiego kapłana nie było na całym dworze, a może nawet po tej stronie Assurnbrooku.Miał szczęście, że znalazł choć tego jednego.Bryaltynom nie służyło gueleńskie otoczenie, toteż nie spodziewali się tutaj wielu nawróconych.Skinął lekko na pazia, nachylił się i szepnął:– Każ gwardzistom odprowadzić ojca Benwyna do jego komnaty.I zanieś mu tam dzban wina.To powinno sprowadzić nań kamienny sen i skutecznie zatrzymać go do rana w sypialni.A także przetrzeć ścieżkę dla drugiego najbardziej osamotnionego człowieka na dworze.Prichwarrin przystanął przy kolumnie, gdzie nikt nie zamierzał podchodzić, by zamienić z nim bodaj słówko.Król i królewska małżonka odtańczyli swój taniec.Zorganizowali ten bankiet w hołdzie tradycji.Oznajmiali tym samym, że ich związek trwa już siedem dni i został skonsumowany.Prezentacja szczęśliwej pary należała do gueleńskich obyczajów, praktykowanych zarówno w pałacach, jak i wśród gminu, w trakcie mniej lub bardziej burzliwych pijackich hulanek.Stąd również gorący aplauz prowincjonalnej arystokracji, znającej wszelkie, nawet wyuzdane, zwyczaje.Romantyczni dworzanie (żaden z nich, niestety, nie piastował godności diuka) przybyli, by roztkliwiać się nad szczęściem nowożeńców, opoje pokroju ojca Benwyna nadciągnęli z myślą o jadle i trunkach, a młodzież zamierzała się wytańczyć i pochwalić wytwornymi strojami.Wielmożni diukowie, którzy przetrwali królewskie narzeczeństwo bez osłabienia swoich wpływów, zebrali się po to, ażeby podyskutować skrycie nad losem Prichwarrina.Coś się bowiem musiało stać.Król spłacił wiele swoich długów, ale nie ten, o którym szeptano przy dźwiękach muzyki i rozprawiano, zasłaniając ostrożnie usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|