[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kochaś lekko popchnął Mariusza i Rafaela i wszyscy trzej bez dłuższego namysłu ruszyli szybko przed siebie.Rudas, który zaniemówi! z bólu, patrzył za nimi przez chwilę.Miał wrażenie, że ktoś mu grzebie we wnętrznościach pogrzebaczem.Poruszył najpierw jedną nogą, potem drugą.Wtem usłyszał czyjeś kroki.Spojrzał za siebie.Na widok Wilczarza, jego umorusaną pucołowatą twarz wykrzywił uśmiech.Myślał, że jest uratowany.- Ach, to ty.- Tak, ja.Wyciągnął do Wilczarza dłoń, a ten ujął ją i pomógł mu się podnieść.Ale ledwo stanął, Wilczarz puścił rękę Rudzielca, który runął na ziemię jak długi.- Co ty robisz? - zaprotestował, a w jego oczach pojawił się strach.- Bawię się - rzekł Wilczarz.- Bardzo lubię się bawić.Jak kot z myszą.A teraz zrobię ci piękny krawat, Rudasie.Chyba że dasz mi diamenty.- powiedział, wyciągnąwszy swój sierpak.Przerażony i drżący Rudas odpowiedział łamiącym się głosem:- Tamci mi je zabrali.- Naprawdę?- Przysięgam na wszystko, Wilczarzu.- W takim razie pomogę ci, Rudasie.Stanął za rudzielcem jakby chciał wziąć go pod pachy.Potem przyłożył kolano do pleców nieszczęśnika i błyskawicznym ruchem podniósł mu brodę.- Giń, Rudasie!Rudzielec ledwo miał czas zdać sobie sprawę, co go spotkało.Sierpak przeciął mu gardło od ucha do ucha jak nóż, który wchodzi w świńską skórę.Jego protesty ustały w straszliwym bulgocie.Wilczarz wytarł sierpak w kamizelkę rudzielca, odsunął się nieco i z uśmiechem znawcy przyglądał jego agonii.Uwielbiał patrzeć na ostatnie drgawki.Potem wyciągnął rękę i przeszukał kieszenie Rudasa.Diamentów nie było.- Nie przejmuj się - mruknął.- Odnajdziemy twoich wspólników.Diamenty także.Chenardier nie posiadał się z wściekłości.Wydawał tyle pieniędzy na pilnowanie warsztatu, a nikt nie potrafił przyzwoicie wywiązać się z tej pracy.- Masz babo placek! Czym sobie u diabła na to zasłużyłem?Jedno się udało: nareszcie pozbył się Rudasa i Szkapy.Tylko że porwano mu sprzed nosa małego Rafaela, na którym chyba zależało Burdinowi.A na dodatek człowiek, który miał czelność to zrobić i powiedział, że nazywa się Jezus, zagarnął jego diamenty.- A ty, Wilczarzu, przyglądałeś się temu bezczynnie! Czy przynajmniej wrzuciłeś rudzielca do Sekwany?- Natychmiast.Ale zanim go załatwiłem, potwierdził, że te kamyki gwizdnął Jezus.- Jezus? Coś podobnego! To przecież ten elegancik baron, który drapnął z Tulonu! Na szczęście, w oczach wymiaru sprawiedliwości jest nadal Aleksandrem Tixier.Wezwij mi tu Carignola, i to migiem! Napuścimy na tego Tixiera gliny i kogo się tylko da, możesz mi wierzyć!Brygadier, powiadomiony o ucieczce Tixiera i Kochasia, natychmiast podjął stosowne środki.Poinformował swych przełożonych i służby policyjne prefektury, że zbiedzy są w Paryżu.Wysłano depeszę do komisarza Raynauda.W stolicy i sąsiadujących z nią regionach rozesłano za nimi list gończy.Dwaj galernicy nie mieli żadnej szansy, by znów się wymknąć przedstawicielom prawa.- Zbiegłego galernika zawsze złapią, Koci Królu.Sprawdziłem, rzeczywiście komisariat galer zawiadomił nas o ucieczce.A tam pracuje komisarz Raynaud.Zdaniem moich znajomych inspektorów cieszy się on reputacją człowieka nieugiętego i upartego.Schwyta twoich dowcipnisiów.- Życzę ci tego, Carignol.Wobec swych wspólników Thćnardier zawsze używał niedomówień, w których wyczuwało się pogróżki.Najpierw wplątywał ich w swoje podejrzane interesy, a potem trzymał w garści szantażem.Z Carignolem sprawa miała się nieco inaczej.Carignol był niezbyt rozgarnięty i słabo orientował się w skali zbrodni i szachrajstw Thénardiera.Dostawał trochę pieniędzy i, jak mawiał Thćnardier, udawał ważniaka.Był to podlec.Można go było kupić za parę groszy.- A co z tym drugim? - podjął Thćnardier.- Z tym Moreau, który raz udaje księdza, raz profesora?- To samo.Według moich informacji wyjechał ze stolicy w niewiadomym kierunku.Zwróciłem się do miejscowych żandarmów, aby się wywiedzieli w kompaniach dyliżansów.Ostatni problem dotyczył Kozety.Dlaczego ta pretensjonalna damulka przewróciła drabinę w warsztacie’? Thćnardier natychmiast przystąpił do działania.Kozetę skrępowano, zawiązano jej oczy i pod osłoną nocy zawieziono na wyspę de la Cite.Zapłaci za innych.A w razie czego będzie doskonałą monetą przetargową.- Pokażcie jej, gdzie raki zimują, ale nie ważcie mi się zrobić jej czegoś złego lub ją zgładzić - powiedział Thćnardier do Pćgasse’a i Dwudziestu Dwóch.- I nie pozwalajcie sobie za dużo, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.Kozetę umieszczono w kuchni oberży.Pod Dwoma Krasnalami.Jej pokój był po prostu cuchnącą komórką, przedłużeniem kuchennego zaplecza, z okratowanym okienkiem wychodzącym na maleńkie, brudne i ciemne podwórko.Było to prawdziwe więzienie.Człowiek mógł w nim ledwo się wyprostować i z trudem położyć.Trochę tak jak w żelaznej klatce, w której Ludwik XI trzymał kardynała La Balue.Byl tam siennik, cebrzyk i otwór ściekowy, nic więcej.Odrażający barłóg.Jak dla zwierzęcia.Gdy Kozcta znalazła się w tej norze, o mało nie oszalała.W dodatku nic wiedziała, gdzie jest.Ponieważ przywieziono ją tu nocą, i to z zawiązanymi oczami, mogła równie dobrze być w Paryżu jak w jakimś zapadłym kącie na prowincji.Czy Thénardier nie obiecywał jej, że dostanie za swoje? Znów przypomniała sobie Montfermcil.Oberżę U Sierżanta spod Waterloo.Koszmar.Jej jedynymi rozmówcami byli Pégasse i Dwadzieścia Dwa, prostacy bez żadnej kindersztuby.Kuchnia była zamknięta od zewnątrz.Kozeta mogła komunikować się z salą restauracyjną i patrzeć, co się dzieje, przez judasza.Na małym stoliczku pod judaszem stawiano produkty, z których musiała przyrządzać posiłki, a potem podawała je tą samą drogą.Po tygodniu odwiedził ją Thénardier.Tym razem też groził jej i ostrzegał ją.- Nie ma o czym marzyć, nie uda ci się uciec przez okienko do podawania potraw.Jeśli nic będziesz chciała pracować, zajmie się tobą Dwadzieścia Dwa.Podoba ci się ten albinos? Nie muszę mówić, co to za numer, prawda? Szczególnie lubi dziewczęta o chłopięcym wyglądzie.Między nami mówiąc, to zboczeniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.