[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Później, w drodze do domu, zapytał ją formalnie, czy zechce pójść z nim na wiosenny bal.Powiedziała, że tak.Zapytał, czy zdecydowała coś w sprawie Carrie.Powiedziała, że nie.On zauważył, że to i tak nic nie zmieni.Ona nie odpowiedziała, ale pomyślała, że on nie ma racji.To mogło wszystko zmienić.***Dean D.L.McGuffin: „Telekineza: Analiza i wnioski” (Przegląd Naukowy 1982):Oczywiście nadal wielu naukowców — niestety na pierwszym miejscu pośród nich znajdują się pracownicy Duke University — odrzuca podstawowe wnioski o kapitalnym znaczeniu, wynikające z przypadku Carrie White.Podobnie jak Różokrzyżowcy czy Corlies z Arizony nie wierzący w istnienie bomby atomowej — owi nieszczęśnicy w obliczu niepodważalnych faktów uciekają przed rzeczywistością chowając głowę w piasek; niech mi czytelnik wybaczy tę niespójną metaforę.Oczywiście można zrozumieć ogólną konsternację, podniesione głosy w dyskusji, pełne oburzenia listy i zaciekłą polemikę na zebraniach naukowych.Sama idea telekinezy stanowi kamień obrazy dla całego świata nauki, wraz z towarzyszącą jej oprawą rekwizytów rodem prosto z filmów grozy: mediów, wirujących stolików, zasłon poruszanych niewidzialną ręką i tak dalej; ale zrozumienie to za mało, żeby usprawiedliwić brak naukowej rzetelności.Wstrząsający przypadek Carrie White stanowi problem niezwykle trudny do rozwiązania.Był to istotnie wstrząs, który sprawił, iż cała nasza uporządkowana wiedza o świecie runęła w gruzy.Czyż można się dziwić, że nawet tak znany fizyk jak Gerald Luporet nazwał publicznie całą sprawę oszustwem i mistyfikacją, mimo niepodważalnych dowodów przedstawionych przezBiałą Komisję? Albowiem jeśli to prawda, to co z prawem Newtona?…***Siedziały w salonie, Carrie i mama, słuchając muzyki z adapteru Webcora, który mama nazywała gramofonem (kiedy była w wyjątkowo dobrym humorze, nazywała go „grajkiem”).Tennessee Ernie Ford śpiewał „Let the Lower Lights Be Burning”.Carrie pochylała się nad maszyną do szycia i rytmicznie naciskając nogą pedał przyszywała rękawy do nowej sukienki.Mama siedziała pod gipsowym krucyfiksem szydełkując koronkową serwetkę i postukując nogą do taktu.Była to jedna z jej ulubionych pieśni.Pan P.P.Bliss, który ułożył ten hymn i mnóstwo innych, był dla mamy jednym ze świetlanych przykładów działania boskiej opatrzności.Pan Bliss był marynarzem i grzesznikiem (te dwa pojęcia w słowniku mamy były synonimami), wielkim bluźniercą, który śmiał się Wszechmocnemu w twarz.A potem nadszedł wielki sztorm i statek zaczął tonąć.Pan P.P.Bliss padł na swoje przeżarte grzechem kolana i oczyma duszy ujrzał wizję piekielnej otchłani ziejącej pod dnem oceanu, do której niechybnie zostanie strącony.Wtedy pan P.P.Bliss zaczął się modlić do Boga; obiecał, że jeśli Bóg go uratuje, pan Bliss poświęci mu resztę swego życia.Oczywiście sztorm od razu się uspokoił.***Święty promień Jego łaskiprowadzi nas po wiek wieków,a dla błądzących w ciemnościachzapala światła na brzegu…***Wszystkie hymny pana P.P.Blissa przesiąknięte były atmosferą morza.Sukienka, którą Carrie szyła, była nawet niebrzydka, w kolorze ciemnego wina — najbardziej zbliżony do czerwieni kolor, jaki mama pozwalała jej nosić — a rękawy były bufiaste.Carrie usiłowała skupić się wyłącznie na szyciu, ale naturalnie jej myśli wędrowały we wszystkich kierunkach.Salon oświetlało jaskrawożółte, kłujące w oczy górne światło; mała, zakurzona pluszowa kanapka była oczywiście pusta (Carrie nigdy nie miała chłopca, żeby z nim siedzieć), a na ścianie naprzeciwko drzwi widniał podwójny cień: ukrzyżowany Jezus, a pod nim — mama.Ze szkoły przekazano telefonicznie wiadomość do pralni i o dwunastej mama wróciła do domu.Carrie przez okno patrzyła, jak mama idzie ulicą, i nogi się pod nią uginały.Mama była bardzo wysoka i zawsze chodziła w kapeluszu.Ostatnio zaczęły jej puchnąć nogi, a stopy zawsze jakby wylewały się z pantofli.Nosiła czarny wełniany płaszcz z czarnym futrzanym kołnierzem.Jej niebieskie oczy, powiększone przez dwuogniskowe okulary bez oprawek, patrzyły bystro i surowo.Zawsze miała ze sobą dużą czarną skórzaną torbę, a w niej portmonetkę, książeczkę czekową (jedno i drugie czarne), wielką Biblię Króla Jakuba (również czarną) z nazwiskiem właścicielki wytłoczonym złotymi literami na okładce i plik broszurek religijnych spiętych gumką.Broszurki były najczęściej pomarańczowe i niechlujnie wydrukowane.Carrie domyślała się niejasno, że mama i tata Ralph byli dawniej baptystami, ale przestali chodzić do kościoła, odkąd przekonali się, że baptyści ulegają podszeptom antychrysta.Od tego czasu wszystkie nabożeństwa odbywały się w domu.Mama odprawiała nabożeństwa w niedziele, wtorki i piątki.To były tak zwane święte dni.Mama była księdzem, Carrie kongregacją wiernych.Nabożeństwa trwały od dwóch do trzech godzin.Mama otworzyła drzwi i powoli weszła do środka z twarzą bez wyrazu.Przez chwilę spoglądały na siebie poprzez niewielką szerokość holu, jak rewolwerowcy przed oddaniem strzałów.Był to jeden z tych krótkich momentów, które później, w retrospekcji (strach czyżby to naprawdę był strach w jej oczach w oczach mamy) wydają się o wiele dłuższe.Mama zamknęła za sobą drzwi.— Jesteś kobietą — powiedziała cicho.Carrie czuła, jak jej twarz trzęsie się i wykrzywia, i nic na to nie mogła poradzić.— Dlaczego mi nie powiedziałaś?! — krzyknęła.— Och, mamo, tak się bałam! A wszystkie dziewczyny śmiały się ze mnie i rzucały…Mama już się do niej zbliżała, a teraz jej ręka wystrzeliła nagle do przodu jak błyskawica, wielka ręka, muskularna, stwardniała od ciężkiej pracy.Trzasnęła Carrie wierzchem dłoni w szczękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.