[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od drogi prowadził do niego długi podjazd.Zatrzymał się.W połowie podjazdu stał motocykl.Przez siodełko przerzucony był stary płaszcz przeciwdeszczowy.Leiser nikogo jednak nie widział.Piec lekko dymił.- Kiedy jest jego pierwszy termin nadawania? - zapytał Avery.Już o to pytał.- O dwudziestej drugiej dwadzieścia.Skanowanie zaczynamy godzinę wcześniej - powiedział Johnson.- Myślałem, że nadaje na ustalonej częstotliwości - mruknął Leclerc, ale bez szczególnego zainteresowania.- Może włożyć nie ten kryształek, co potrzeba.Takie rzeczy się zdarzają, kiedy dochodzą nerwy.Najbezpieczniej jest, jeśli baza namierza częstotliwości wszystkich kryształków.- Do tej pory musiał już wyjść na drogę.- Gdzie jest Haldane?- Śpi.- Jak można spać w takiej chwili?- Wkrótce będzie świtać.- Mógłbyś coś zrobić z tym ogniem? - zapytał Leclerc.- Nie powinien tak dymić.- Nagle potrząsnął głową, jakby otrząsał się z wody, i powiedział: - John, od Fieldena nadszedł niezwykle ciekawy raport.Przesunięcia wojsk w Budapeszcie.Może jak wrócimy do Londynu.- Zgubił wątek i nachmurzył się.- Wspominał pan o tym - powiedział łagodnie Avery.- Tak, hm, powinieneś zerknąć na to.- Chciałbym.Brzmi to bardzo interesująco.- Tak, prawda?- Bardzo.- Wiesz - mówił Leclerc, jakby zebrało mu się na wspomnienia - oni nadal nie chcą dać tej nieszczęsnej kobiecinie renty.Siedział wyprostowany w siodełku motocykla, łokcie trzymał przy sobie, jakby siedział za stołem.Motor strasznie huczał, wypełniał warkotem ciszę poranka.Odgłos niósł się po zamarzniętych polach i budził drób śpiący na grzędach.Płaszcz przeciwdeszczowy miał naszyte na ramionach skórzane łatki, poły trzepotały w rytm podskoków na dziurawej drodze, uderzając z grzechotem o szprychy tylnego koła.Wstał dzień.Wkrótce zachciało mu się jeść.Nie rozumiał, dlaczego tak zgłodniał.Może przez ten wysiłek fizyczny.Tak, to musi być to.Zje coś, ale nie w mieście, jeszcze nie.Nie w kawiarni, do której zachodzą przybysze.Nie w kawiarni, w której bywał ten chłopak.Jechał dalej.Głód drwił sobie z niego.Nie mógł myśleć o niczym innym.Przekręcił do przodu manetkę gazu i pochylił wygłodniałe ciało do przodu.Skręcił w polną drogę i zatrzymał się.Dom był stary, rozpadał się z zaniedbania.Podjazd zarośnięty trawą, pobrużdżony śladami kół.Płot połamany.Był tam też tarasowy ogród, kiedyś zaorywany; teraz nikt go nie pielęgnował.W oknie kuchennym paliło się światło.Leiser zapukał do drzwi.Ręka mu drżała od zaciskania kierownicy.Nikt nie nadchodził; zapukał drugi raz i odgłos stukania go wystraszył.Wydawało mu się, że w oknie zobaczył twarz, była jak twarz tamtego chłopca, gdy osuwał się na ziemię - albo może było to odbicie rozkołysanej gałęzi.Szybko wrócił do motocykla.Z przerażeniem zrozumiał, że to nie głód nim powodował, ale samotność.Musi gdzieś się położyć, odpocząć, zapomnieć.Jechał, aż dotarł do lasu.Tam się położył.Jego twarz, gdy dotykał paproci, była rozpalona.Zapadał wieczór; pola nadal były oświetlone, ale las szybko pogrążał się w mroku.Czerwonawe pnie sosen w jednej chwili zamieniły się w kolumny czerni.Otrzepał z liści marynarkę i zasznurował buty.Piekły go niemiłosiernie.Wcześniej ich jeszcze nie nosił.No i dobrze.Złapał się na myśli, że nic nie zasypie przepaści między tym, kto poszedł, a tym, kto został, między żywym a umierającym.Założył z wysiłkiem uprząż plecaka i wdzięczny przyjął piekący ból, jaki sprawiały mu rzemienie na poranionych ramionach.Podniósł walizkę i poszedł przez pole do drogi, gdzie czekał na niego motocykl.Pięć kilometrów do Langdorn.Domyślił się, że miejscowość leży za wzgórzem: pierwsze z trzech miast.Wkrótce trafi na blokadę drogową, wkrótce będzie musiał coś zjeść.Jechał powoli, walizkę trzymał na kolanach, przez cały czas wpatrywał się przed siebie, w mokrą szosę, wytężając wzrok, żeby nie przeoczyć linii czerwonych świateł albo grupy ludzi i samochodów.Wyjechał zza zakrętu i po lewej stronie zobaczył dom z wywieszką na parapecie, że tu można dostać piwo.Wjechał na podwórko, hałas maszyny sprowadził do drzwi starego mężczyznę.Leiser postawił motocykl na nóżkach.- Chcę piwa - powiedział.- I trochę kiełbasy.Macie to tutaj? Stary pokazał mu, żeby wszedł, i posadził go przy stole w pokoju od frontu.Leiser mógł stąd widzieć swój motocykl zaparkowany na podwórzu.Stary przyniósł mu butelkę piwa, trochę pokrojonej kiełbasy i kawałek czarnego chleba, potem stanął przy stole i patrzył, jak Leiser je.- Dokąd pan jedzie? - Na chudej twarzy miał cień zarostu.- Na północ.- Leiser znał swój fach.- A skąd pan jest?- Jak się nazywa najbliższe miasto?- Langdorn.- Daleko?- Pięć kilometrów.- Jest tam gdzie przenocować?Stary wzruszył ramionami.Nie był to gest zobojętnienia ani odmowy, lecz negacji, jakby odrzucał wszystko albo jakby świat odrzucił jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.