[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Nie jesteś moim ojcem – powiedziała, dolewając sobie solidną porcję mleka.Łyżeczka zadzwoniła o porcelanę, gdy mieszała kawę.– Nawet nie jesteś moim mężem.–Prawnie nie, być może, ale pod każdym innym względem tak.Przygryzła dolną wargę, żeby nie zapytać, którą ze wspomnianych ról miał na myśli.–Gdybyś po prostu uspokoiła się i pomyślała przez chwilę, doszłoby do ciebie, że mam rację.–Słuchaj, Joe.Nie mam zamiaru trzymać się z dala od okna tylko dlatego, że mogłabym coś zobaczyć.–Nic takiego nie mówiłem.– Joe bębnił kostkami w stół.– Teraz przekręcasz wszystko co powiedziałem, bo nie chcesz tego słuchać.–Wiesz, jak się czuję gdy mówi mi się, co powinnam robić.–Nie próbuję cię ustawiać.Próbuję ci tylko pokazać, że robiłaś coś niemądrego.Poprawiła szlafrok, zaciskając mocniej pasek.–Ja naprawdę nie chcę się dzisiaj z tobą kłócić.Joe rozłożył ręce:–No to się nie kłóć.–Dobrze.Nie będę.– Jednym łykiem wypiła pół swojej kawy i wylała resztę do zlewu.– Idę wziąć prysznic.Wspomnienie snu na jawie czy też sennego marzenia, czymkolwiek było to, co jej się przydarzyło minionej nocy, ciągnęło się za nią przez cały rozleniwiony dzień.Wyobraziła sobie wtedy zniknięcie jednego z chłopców.Czyżby pojawił się z powrotem jedną przecznicę dalej, twarzą do góry, na chodniku, martwy? Ale z drugiej strony w jej śnie chłopiec zniknął sam z siebie, a nie dlatego, że ona tego sobie zażyczyła.Ona i Joe zawarli coś w rodzaju wymuszonego pokoju, który sprawę jej czuwania przy oknie pozostawiał bez rozwiązania.Jakakolwiek rozmowa zamarła.Kiedy Joe zaproponował wieczorny seans, zgodziła się od razu, uznawszy to za możliwość ucieczki od siebie nawzajem z zachowaniem fizycznej bliskości.Siedzieli obok siebie w ciemnym kinie, dwugodzinna amnestia, a kiedy wreszcie, mrugając, wynurzyli się na spotkanie zmierzchu, słońce właśnie schowało się za nisko wiszącymi, szarymi chmurami.–Będzie lało jak sam skurwysyn – rzucił ktoś wychodzący za nimi.– Nie popuści.Joe ściskał jej dłoń, gdy szli w stronę samochodu.Gdy się ściemniło, lało jak z cebra.Joe pochrapywał lekko na kanapie, wiecznie obecna książka leżała otwarta na jego piersi, grzbietem do góry.Delia patrzyła, jak śpi, świadoma tego, że gdy się ocknie, będzie miał do niej pretensje, że go nie obudziła.Kiepska sprawa.Właściwie już nie była na niego zła.Nie mógł rozumieć jej przez cały czas, podobnie jak ona nie potrafiła budzić go za każdym razem, gdy drzemał w ciągu dnia.Byli razem prawie trzy lata, bez ślubu, bo nie chcieli płacić karnego podatku dla małżeństw, który zgodnie uważali za niedorzeczny i niesprawiedliwy.Prawie trzy lata.Gdyby ich związek był istotą z krwi i kości, byłby właśnie takim trzylatkiem, wciąż rozwijającym się, sprawiającym wiele kłopotów.Zastanawiała się, czy związek można sprowadzić do tego typu pojęć.Czasami miała wrażenie, jakby między nimi było jakieś młode, niepokorne stworzenie, które z całych sił próbowali oswoić, czy coś w tym rodzaju.A może po prostu zastanawiała się nad tym, czy urodzić dziecko, o czym ostatnio często przemyśliwała.Joe drgnął przez sen.Fakt, że znała go tak dobrze, nagle nabrał potężnych rozmiarów, jak balon, który gwałtownie urasta w małej, zamkniętej przestrzeni.Zrobiła krok do tyłu.Rozległ się przytłumiony grzmot; wydał jej się niemal subtelny, jakby miał jej tylko przypomnieć, że wciąż pada.Świadomie trzymała się tej nocy z dala od okien, ale nie jako znak dla Joe’ego, że wzięła sobie do serca jego radę; udawała raczej, że zupełnie o to nie dba.Teraz, gdy spał na kanapie, tak do cna znajomy, wkroczyła do alkowy i odsunęła półprzezroczyste zasłony.Byli tam, jak zawsze; sterczeli, kręcili się, czekali.Mokra ulica lśniła.Słyszała, jak krople deszczu padają na chodnik, najpierw słabo i miarowo, potem stopniowo coraz głośniej i szybciej, jak monotonny, ale natarczywy werbel.Zdawało się, że pobudza on chłopców, ożywia ich w jakiś sposób.Nie widziała, ilu dokładnie ich było, ale wiedziała, że było o jednego mniej niż przedtem.Była tego pewna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.