[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czemu Ravine nie może mu po prostu dać mu spokoju? Nie powinno jej chyba obchodzić, czy on coś je, czy nie.Jest następcą Lucyfera.Nie jest mu potrzebna niańka, która mu mówi, co ma robić, a czego nie, kiedy jest głodny, a kiedy nie jest.Nie jest żadnym cholernym…aniołem…dzieckiem.Filip szybko pokonał kręte korytarze i dotarł do pałacowego dziedzińca.Był tak rozgrzany od środka, że ciepłe powietrze odczuwał niemal jak chłodny powiew.To było przyjemne uczucie.Przez chwilę stał w miejscu, nasłuchując oddalonych odgłosów błagań i trzasku batogów.Następnie ruszył przez dziedziniec w kierunku kościoła.Po drodze natknął się na czterech chłopców, których spotkał poprzedniej nocy.Tych, którzy grali w piłkę niedaleko jeziorka.Kręcili się koło szkolnego stojaka na rowery i coś majstrowali przy zamkach.– Popatrzcie – szepnął jeden z nich i wszyscy czterej spojrzeli na Filipa – idzie ten, który popsuł naszą piłkę.– Musi być bardzo zły – szepnął któryś i pozostali pokiwali głowami z uznaniem.Filip uśmiechnął się do siebie i pomaszerował dalej.Już prawie minął szkołę, kiedy ktoś go zawołał po imieniu.Satina, niech to diabli! Dlaczego musiała akurat teraz wychodzić z lekcji?Udał, że niczego nie słyszał, i przyspieszył kroku.– Filipie, poczekaj!Parsknął i naciągnął głębiej kaptur na twarz.On miałby czekać na nią? A to czemu? Żeby usłyszeć nową porcję kłamstw? Żeby mogła robić z niego durnia i potem się z niego naśmiewać, kiedy go nie ma? Daj sobie spokój, Satino! Idź do diabła!Skręcił za róg i zaczął biec.Za jego plecami głos Satiny był coraz słabszy.– Filip, poczekaj! Ja… Co do…! Kto mi wlał kleju do zamka od roweru?Głęboko pod kapturem na usta Filipa powrócił u śmiech i w duchu podziękował czterem łobuzom za ich psotę.Przyspieszył biegu, żeby mieć pewność, że Satina go nie dogoni.Mijał domy, jaskinie, ognie i cienie.Czuł się prawie, jakby latał, i nie zatrzymał się, dopóki nie dotarł do cmentarza.Ze wzgórza stary kościół spoglądał czarnymi oczodołami na Ogród Samobójców, gdzie potępieńcy nadal trudzili się kopaniem sobie grobów.Niektórzy wykonali swoją pracę szybciej i leżeli już pogrzebani żywcem sześć stóp pod ziemią.Natężając słuch, można było dosłyszeć przytłumione jęki dobywające się z grobów.Filip popatrzył na kościół.Spocił się w czasie biegu, ale na widok rozpadającej się budowli poczuł zimny dreszcz.Czy on naprawdę zamierzał wejść tam sam? Czy już nie pamiętał, jak bardzo się bał wczoraj, gdy byli tu z Satina? Jak strasznie krzyczał w lochu Knurek?Nie, nie zapomniał, ale czy miał jakieś inne wyjście? Był przecież zdany na siebie.Satina to zamknięty rozdział.Ostrożnie stąpając, dotarł do wysypanej żwirem ścieżki i do żelaznej furtki.Miał przed sobą kościół, podobny do jakiegoś czarnego straszydła.Czy to jemu się tak wydawało, czy było jeszcze ciemnej niż poprzednio?Filip wyciągnął rękę i pchnął zardzewiałą furtkę.Ciszę przeciął ostry i przenikliwy pisk, a Filip poczuł, że serce podchodzi mu do gardła.Popatrzył na zawiasy, które poprzedniej nocy nie wydały żadnego dźwięku.Dlaczego teraz skrzypiały?Po chwili odpowiedź nasunęła się sama: skrzypiały dlatego, że piwnica nie była już pusta.Szeptacz przebywał w swojej siedzibie.Filip poczuł gwałtowne bicie serca, gdy powoli zbliżał się do kościoła.Jego kroki na żwirze odzywały się słabym echem odbitym od drzew i od muru, stwarzając złudzenie, że ktoś podąża jego śladem.Ale był to tylko szept.Mrok.Cienie.Wiatr szumiał w koronach drzew, poruszając liście.Skądś dochodził odgłos stukania, a Filip wiedział, co to oznacza, jeszcze zanim obszedł kościół i znalazł się przed zejściem do piwnicy.Jedno skrzydło rozbitych drzwi stukało o kościelny mur.Ten dźwięk zjeżył mu włosy na karku.Nabrał głęboko powietrza i ruszył schodami w dół.– Halo? – zawołał, o mało się nie zająknąwszy, tak mocno waliło mu serce.Zastukał w drzwi.Trzy razy, szybko, raz po razie.Najpierw odpowiedziała mu cisza.Głęboka, ciężka cisza niczym w czarnym lesie pośrodku nocy, kiedy już wszystkie zwierzęta poszły spać, a ranne ptaszki jeszcze nie wstały.Potem zabrzmiał głos, mroczny jak sama ciemność:Kto…Jak echo szeptu umarlaka.…tam…Jak oddech szaleńca.…jest?Głos wypełzł z cienia niczym wąż ze swojej kryjówki, obszedł go dookoła i wślizgnął się do głowy, wywołując uczucie paniki.Przez chwilę zastanawiał się, czy nie uciec.Nigdy w życiu jeszcze tak się nie bał, nie był tak przerażony.Siłą woli zmusił się, by pozostać na miejscu.– Ja… – zaczął i dźwięk własnego głosu wpłynął na niego trochę uspokajająco.Głos brzmiał śmielej, niż on się czuł w rzeczywistości.– Ja jestem Filip.Filip – powtórzył najciemniejszy cień w cieniu bardzo powoli, jakby smakował brzmienie imienia.– Wejdź, Filipie! Ale uważaj.– Wolę tu zostać – odparł.– Jeżeli to jest… Wejdź, Filipie ~ przerwał mu głos – albo odejdź.– Czy nie mogę…Albo odejdź – odpowiedział mrok.Filip zamknął oczy i zebrał w sobie każdą resztkę odwagi, jaka mu jeszcze pozostała.Po czym zszedł do piwnicy.Otoczyło go przenikliwe zimno, jak lodowa szata; wszystko w nim: ciało, myśli, duch – skurczyło się od chłodu.Teraz pojął lepiej słowa Satiny, kiedy mówiła, że poprzednio nie było dość zimno.Mógłby zobaczyć swój oddech, gdyby nie było tak ciemno.Czuł się pogrzebany żywcem, jak potępieńcy na cmentarzu.Zaczynał też czuć, co się z nim dzieje.Chłód skradał się pod skórą, pełzł jak robak, jak jakaś poczwara w kierunku serca i wypełniał myśli koszmarnymi obrazami.Rozmowa z Szeptaczem nie może nigdy trwać dłużej niż minutę – powiedział strażnik lochu.– Potem rozum zostaje poddany zbyt wielkiej presji.Czuje się wręcz nadchodzące szaleństwo.Tak, Filip już zaczynał to odczuwać.Musiał się spieszyć.– J-ja przyszedłem cię o coś spy-pytać – powiedział Język nie chciał go słuchać.Było za zimno, żeby zapanować nad drżeniem.I za bardzo się bał.– Chodzi o tę noc.kie-kiedy Warg został zamknięty tu, w pi-piwnicy.Nastąpiła dłuższa cisza, w której słychać było tylko stukanie drzwi o mur.Filip czuł, że jego serce bije tak samo.Cienie otoczyły go ciaśniej.Nic nie mogłem poradzić – odpowiedział wreszcie Szeptacz.Jego szept robił wrażenie zasmuconego.Brzmiał jak kapanie jesiennego deszczu o szybę.– Spałem, kiedy tu przyszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|