[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pędziła z prędkocią odpowiednią dla wędrowca takich rozmiarów; z prędkocią, która zmieniała lata wietlne w kroki krasnoludka.Nawet sama myl o kontrolowaniu takiego lotu była absurdalna.Gwiazdy zaczęły migotać wokół Mizoginii jak iskierki ognia.Dotarli do przeciwległego zbocza Żlebu.Planeta stopniowo odsuwała się od głównego skupiska gwiazd i wkrótce pozostawiła je wszystkie za sobą.Na ekranach pojawiła się powierzchnia spodka, który był Galaktyką.–Szefie! Opuszczamy Galaktykę! Niech pan spojrzy…–Wiem.Daj mi namiar na stare słońce Mizoginii natychmiast, jak tylko znajdziemy się doć wysoko ponad Żlebem, żeby znów je zobaczyć.Potem będzie za późno.Hazleton rzucił się do gorączkowej pracy.Zajęło mu to tylko pół godziny, ale w tym czasie mrowie gwiazd zdążyło odpłynąć już wystarczająco daleko, żeby szara plama Żlebu zaczęła wyglądać jak długi cień na mieniącej się cekinami ziemi.W końcu pojawiło się w nim mizogińskie słońce, ale teraz już jako punkcik dziesiątej wielkoci gwiazdowej.–Chyba je mam.Ale nie jestemy przecież w stanie zawrócić tej planety.A do następnej galaktyki musielibymy lecieć tysiące lat.Musimy porzucić Mizoginię, szefie, albo przepadlimy.–Zgadza się, Mark.Startujemy.Na pełnym ciągu.–Nasz kontrakt…–Został dotrzymany.Masz na to moje słowo.Start!Miasto wyprysnęło w przestrzeń.Planeta nie malała na niebie stopniowo, tak jak to się zwykle zdarzało po każdym starcie miasta, lecz po prostu zniknęła, wessana przez międzygalaktyczną otchłań.Miramon, jeżeli jeszcze żył, został założycielem całej nowej rasy wędrowców.Po chwili Amalfi zdecydował się przejąć drążek sterowniczy i przy pierwszym ruchu zasypał całą podłogę zeschniętymi kawałkami papki barowej.Powietrze miasta ciągle jeszcze cuchnęło charkazytem, ale kolumny detoksyzacyjne obniżyły już jego stężenie do poziomu nie zagrażającego zdrowiu mieszkańców miasta.Miasto w dalszym ciągu poruszało się w tym samym kierunku co Mizoginia i była już najwyższa pora, żeby przestawić je na powrót do rodzimej galaktyki.Hazleton poruszył się niespokojnie.–Sumienie nie daje ci spokoju, Mark?–Chyba tak – odparł Hazleton.– Czy w naszym kontrakcie z Miramonem jest jaka klauzula pozwalająca nam go tak opucić? Jeżeli jest, to musiałem ją przeoczyć, a czytałem cały kontrakt bardzo wnikliwie.–Nie, nie ma takiej klauzuli – powiedział Amalfi z roztargnieniem, przesuwając drążek sterowniczy o niewiele ponad milimetr.– Mizoginom nie stanie się żadna krzywda.Ekran wiratorów zabezpieczy ich przed utratą ciepła i atmosfery; będzie im pewnie nawet cieplej, niżby sobie tego życzyli, bo ich wulkany popracują jeszcze przez jaki czas.Ze wiatłem także nie powinni mieć kłopotów.Mają w końcu technologie pozwalające im wyprodukować go tyle, ile trzeba.Ale na pewno nie tyle, żeby to wystarczyło dżungli.A zatem dżungla umrze.Zanim Miramon i jego przyjaciele dotrą do jakiej odpowiadającej im gwiazdy w Mgławicy Andromedy, poznają działanie wiratorów wystarczająco dobrze, by móc znów wprowadzić swoją planetę na jaką sensowną orbitę.A może do tego czasu spodoba im się włóczęga i zdecydują się pozostać na zawsze planetą-wędrowcem? Tak czy inaczej, uwolnilimy ich od dżungli.Wypełnilimy swoją obietnicę – jestemy czyci jak łza.–I tylko nie otrzymalimy zapłaty – zauważył menedżer miasta.– A powrót do którejkolwiek częci Galaktyki pochłonie jeszcze sporo paliwa.Pirgal prysnął z Mizoginii przed nami, wydostając się daleko poza zasięg działania policji i unosząc ze sobą mnóstwo germanu, geriatryków, kobiet i czego kto chce, a na dodatek napęd bezpaliwowy.–Nie, Mark – powiedział Amalfi.– Pirgal nigdzie nie prysnął.Został zniszczony w momencie, w którym ruszylimy Mizoginię.–Niech i tak będzie – zgodził się Hazleton z rezygnacją.– Wierzę panu na słowo, bo ja sam nie byłem w stanie tego stwierdzić.Ale byłoby nieźle, gdyby potrafił pan to wytłumaczyć.–To wcale nie takie trudne.Pirgal dopadł jednak doktora Beetle.Zresztą przez cały czas byłem tego niemal zupełnie pewien.W końcu po to przyleciał aż na Mizoginię.Potrzebny był im napęd bezpaliwowy, a wiedzieli, że doktor Beetle zna zasadę jego działania, bo tak jak i my słyszeli SOS rolników.Dlatego schwytali doktora Beetle natychmiast po jego wylądowaniu na planecie.Czy pamiętasz, jak ogromne zamieszanie robili ich bandyccy sprzymierzeńcy wokół tego d r u g i e g o pojazdu ratunkowego? Tak, tak, drugiego.To zamieszanie zrobiło swoje: odwróciło naszą uwagę od innych miejsc.I pirgal wycisnął z doktora Beetle jego tajemnicę, jako prasy używając pewnie jego własnej cysterny.–No i?–No i piraci zapomnieli, że każde miasto-wędrowiec zawsze ma u siebie pasażerów takich jak doktor Beetle – ludzi ze wspaniałymi pomysłami, które niestety nie zawsze są do końca dopracowane.Takie pomysły wymagają zwykle ostatniego szlifu, którego może dokonać tylko myl jakiej innej cywilizacji.W końcu kto, kto nie jest hochsztaplerem mającym nadzieję zbić fortunę na jakiej niedouczonej planecie, podróżuje wędrowcem?Hazleton podrapał się z zakłopotaniem w głowę.–To prawda, dowiadczylimy już tego na sobie z lutniańskim kreatorem niewidzialnoci.Ta maszyna nigdy by nie działała., gdybymy nie zabrali na pokład doktora Schlossa.–Włanie.Ale pirgalom za bardzo się spieszyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|