[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bogato udekorowane stiukami i malowidłami, z licznymi łukami oraz kopułami miasto było dość mocno zniszczone i zaniedbane.Nad wszystkim dominował wysoki minaret i wieża.Cały ten stary kompleks składał się z trzech muzułmańskich mauzoleów i minaretu.Pewnie stanowiły one cenny zabytek islamu.Pozachwycałyśmy się więc, ale nie przyszłyśmy tu przecież w celach turystycznych, więc trzeba było zasięgnąć języka, gdzie jest polska placówka, i dotrzeć tam.RS147ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZYPozałatwiałyśmy wszystkie sprawy, poumieszczałyśmy nazwiska nasze i wszystkich z Erkiento na listach i poszłyśmy na targ.Miałam do sprzedania dwie pary rękawiczek i dwie bluzki oraz rzeczy Kasi, z których powyrastała.Kupiłam za to trochę żywności, cukierki dla córeczki i puszkę konserwy mięsnej.A także rarytas: malutki chlebek.Potem wróciłyśmy do polskiego biura, żeby zasięgnąć języka w sprawie sierocińca.Wiedziano tu o Marysi i Piotrusiu.Byłam więc zdziwiona, że nikt dzieci dotychczas nie zabrał.Okazało się, że lada chwila odjadą do sierocińca w Dżałal-Abadzie.Przenocowałyśmy w czajchanie i o świcie ruszyłyśmy w drogę powrotną.Wstąpiłyśmy do dzieci, ale nie było ich w domu.Czekałyśmy jakiś czas, ale kiedy po półgodzinie nie było ich nadal, zostawiłyśmy im trochę żywności i kartkę, a same poszłyśmy dalej.Szło nam się raźniej, a od grzbietu przełęczy znacznie szybciej niż w tę stronę, bo z góry.Jeszcze słońce było dość wysoko, kiedy doszłyśmy do brodu.Wydawało nam się, że rzeka jest szersza, niż była, jednak uznałyśmy to za złudzenie, bo przecież nie padało.Zdjęłyśmy buty, zawinęłyśmy z łupami uzgeńskimi w tobołki, zawiesiły na plecach i weszłyśmy do rzeki.Ja pierwsza, za mną Urszula, na końcu Małyniczowa.Ledwie uszłam parę RSkroków, gdy nagle wpadłam po uszy w wodę.Urszulka złapała mnie za ramiona, ale wir wciągnął i ją na głębię.Małyniczowa ruszyła nam na odsiecz, ale na próżno.Skotłowało nas wszystkie i odciągnęło od brzegu, gdy nagle zobaczyłyśmy biegnących Kirgizów.Rzucali nam linę, ale bezskutecznie.Jeden z nich wszedł po pas do wody i znowu rzucił sznur w naszą stronę.Małyniczowej udało się go uchwycić, złapała za rękę Urszulę i Kirgiz pociągnął je do brzegu.Nie czułam pod nogami gruntu, więc usiłowałam płynąć.Niosło mnie szybko ku wodospadowi, bo dalej koryto stromo schodziło w dół.Uderzyłam nagle plecami o gałąź i wtedy zobaczyłam, że na wodę obok mnie spada sznur.Chwyciłam go rozpaczliwie i poczułam, że ciągnie mnie do brzegu.Wyplułam trochę wody i zaczęłam podskakiwać, żeby powylewać ją z uszu.Wyglądałyśmy jak półtora nieszczęścia.Przemoczone, oklapłe i jeszcze drżące ze strachu.Miałyśmy dużo szczęścia, że Kirgizi akurat byli na brzegu.Nie było jednak mowy o tym, żeby siedzieć i suszyć ubrania.Słońce już chowało się za góry, które rzucały na drogę długie cienie.Nie mogłyśmy nawet włożyć butów, ociekały wodą.Po godzinie, zziębnięte i z pokaleczonymi stopami, 148dotarłyśmy do kołchozu.Tuż nad rzeką, na wysokim brzegu, od którego przerzucony był most, stałschludny domek otoczony sadem.Wdrapałyśmy się wysoko na skarpę i spojrzałyśmy na most.Nie wyglądałzachęcająco.Były to trzy długie pnie wysokich sosen oparte po obu brzegach rzeki.Bardzo wysoko nad wodą.- Idziemy czy prosimy o nocleg? - zapytała Urszula.Zęby nam dzwoniły.Patrzyłyśmy na siebie niezdecydowane.- Robi się noc, ta ścieżka na naszym brzegu nie jest bezpieczna po ciemku - powiedziałam, chociaż spieszno mi było do dziecka.Zawróciły-śmy, zbliżając się do zagrody.Zobaczyłyśmy, że za domkiem stoi stodoła czy szopa.Podniosłam haczyk przy furtce i już byłyśmy w sadzie.Kobieta, która stanęła na progu, podniosła brwi na nasz widok i pobiegła po męża.Patrzyli na nas ze zdziwieniem.Opowiedziałyśmy o swojej przygodzie.Byli to Rosjanie, a nie Kirgizi.Kobieta zaprosiła nas do środka, dała nam jakieś koszule i powiesiła mokre rzeczy nad piecem.Poczęstowała nas zieloną herbatą i chlebem z kwaśnym mlekiem.Chleb pachniał tak wspaniale, że zrobiło mi się słabo.Mój chlebek, który kupiłam w Uzgenie, rozmókł zupełnie i rozleciał się.Napiłam się zsiadłego mleka, a chleb zostawiłam dla Kasi.Rosjanka zapytała, czemu nie jem.Opowiedziałam jej o dziecku.Dała mi jeszcze kawałek.Nigdy w RSżyciu żaden chleb tak mi nie smakował.Spałyśmy w stodole na sianie.Rano Rosjanie dali nam znowu po kromce chleba i ciepłego mleka prosto od krowy.Wypiłam mleko, a chlebek schowałam.Kiedy wchodziłyśmy na most, kobieta zatrzymała mnie jeszcze i powiedziała, żebym kiedyś przyszła z dzieckiem, to je nakarmi.Podziękowałam jej serdecznie i obiecałam, że na pewno skorzystam z zaproszenia.Po moście szłyśmy na czworakach.Inaczej nie dałybyśmy rady.Między pniami drzew były szpary, przez które widać było daleko w dole toczące się szybko, huczące wody i w głowie się od tego kręciło.Pnie były okrągłe, łatwo się było omsknąć, a nie było poręczy.Pokonałyśmy jakoś ten „diabelski" most i idąc ostrożnie stromo osuwającą się ścieżką dotarłyśmy jeszcze na długo przed południem do Erkiento [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|