[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez końca odtwarzał w pamięci scenę z Ethanem, który unosi martwe ciało i przerzuca je przez barierkę werandy.Kiedy wyjął rewolwer, chcąc go wyczyścić, poprosiła tylko, żeby zaczekał, aż skończą posiłek, zatknął więc broń z powrotem za pasek spodni.Kroił potrawę, nie skrobiąc po talerzu, żując, nie mlaskał, ponieważ ten posiłek sprawiał wrażenie jakiejś uroczystej okazji, wstępu do czegoś ważnego, lecz niezrozumiałego.Za stajnią, niedaleko dawno wyschniętego strumyka, na skraju urwiska stał samotny pieniek, którego połowa korzeni wisiała swobodnie w powietrzu.Caleb lubił stawać na tym pieńku i widzieć wszystko, co przed nim, nie widzieć niczego, co pod nim.Pewnego wiosennego ranka szedł wzdłuż wyschniętej strugi, która jak się okazało, kończyła się urwiskiem.Sądził, że nie uda mu się już nigdy przeżyć czegoś podobnego, tymczasem od dnia, kiedy zamordowano jego rodzinę, doświadczał tego bez przerwy.– Pamiętasz, jak Amos spędzał mnóstwo czasu na skrzynce obok zagrody dla świń? – zapytał nękany, jak zwykle, wspomnieniami.– Obserwował wtedy, jak jego cień przesuwa się po trawie.Początkowo musiał tak siedzieć za karę, ale potem to polubił.Elspeth nie pamiętała.I nie wiedziała, czy jej wtedy nie było w domu, zapomniała lub po prostu nie zwróciła na to uwagi.– On często dostawał karę, prawda? – powiedziała w końcu, a Caleb przyglądał się nadzianemu na widelec kawałkowi jabłka.Szyby w oknach zadrżały od dźwięku kościelnych dzwonów.Podobnie jak woda w kubkach.Elspeth kilka razy zerknęła ukradkiem na konika, którego podarowała Calebowi, i za każdym razem czuła zażenowanie na myśl, jak wszystko opacznie zrozumiała.Teraz na jego łóżku leżał rewolwer i przybory do czyszczenia broni.Nie potrafiła cofnąć czasu.Następnego dnia Caleb prał w Elm Inn brudną pościel.Posegregował ją w zależności od czasu schnięcia i wyprał najpierw kilka koców, potem prześcieradła, a na koniec poszewki na poduszki.W kłębiącej się w wannie białej masie widział bez przerwy martwego mężczyznę, widział, jak frunie w powietrzu i spada w zaspę, a kiedy zanurzał ręce w wodzie, czuł lodowatą skórę trupich nóg.Z pęcherzyków piany wpatrywały się w niego oczy.Caleb zastanawiał się, czy mężczyzna miał rodzinę, czy tęsknią za nim, czy o nim myślą.Zdarzały się dni, kiedy Caleb zapomniał pomyśleć o Mary i potem próbował przywołać jej obraz, gdy zamiatał podłogę lub prał pościel.W końcu widział ją, jak śmiejąc się głośno i rozganiając na boki kury, biegnie do kuchni z fartuszkiem pełnym jajek.Jakiś głośny huk w sąsiednim pokoju sprawił, że wspomnienia umknęły, tak jak znika cień, kiedy słońce zajdzie za chmurę.Próbował je przywołać na nowo, ale Mary już nie było.Miał nadzieję, że matka wspomina ją czasem.Caleb tęsknił za braćmi i siostrami.I choć powietrze było wilgotne, czuł się wypalony, wysuszony od środka.Kiedy już powiesił ostatnie prześcieradło, poszedł na górę, żeby zebrać myśli.Musiał to zobaczyć.Był ciekaw, dokąd uchodzą dusze, i nagle ujrzał półprzezroczyste zjawy, poczuł zapach palącego się w kominku drewna i duszący smród martwych ciał.Usłyszał trzask płomieni i przeraźliwe pohukiwanie sowy.Stał z dala od okna, bojąc się widoku martwego mężczyzny.Usiadł na łóżku.Jeden z wiszących na ścianie obrazków przedstawiał pojedynek Aarona Burra z Alexandrem Hamiltonem.Caleb podziwiał spokój malujący się na twarzy Hamiltona i anielski blask otaczający jego głowę.Pistolet Burra wypalił, wyrzucając obłok prochu, a pocisk śmiertelnie ranił Hamiltona w pierś.I wszystko to w jednej chwili.Caleb zdziwił się, że obraz zdołał uchwycić prędkość, z jaką dzieją się rzeczy.Na toaletce ktoś zostawił gazetę.Nagłówek krzyczał wielkimi literami, że w mieście o nazwie Boston, gdzie kopano w ziemi dziury, którymi miały jeździć pociągi, znaleziono grób, a w nim dziewięćset ciał.Caleb z trudem odczytywał słowa i był niezadowolony, że zajęło mu to tyle czasu.Frank trzymał go z dala od takich wiadomości, wolał artykuły o bohaterstwie prezydenta albo opowieści o zwykłych ludziach, którzy dokonali wielkich czynów, na przykład uratowali tonące dziecko albo wyciągnęli psa z płonącego budynku.Caleb zastanawiał się, czy dla innych ludzi wszystko jest równie zaskakujące jak dla niego.Kiedy już się przekonał, że daleki świat jest równie przerażający i brutalny jak świat, w którym żyje on sam, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.Ciało rzeczywiście leżało w śniegu.Coś się działo na zewnątrz i Caleb otworzył okno.Poruszony przez okienną ramę śnieg zsunął się po dachu.Caleb wychylił się z okna.Wiatr rozwiał mu włosy.Na ziemi leżało mnóstwo ciał, Caleb chciał wyraźniej zobaczyć ich ciemne kształty.Jedna z nieruchomych postaci miała brązowe loki Ellabelle.Caleb poczuł, jak coś ściska go za gardło.Ale minęła sekunda i postać zaczęła poruszać rękami, a potem nogami.Odetchnął z ulgą i oparł głowę o framugę.Ellabelle ponownie poruszyła kończynami.Zrobiła orzełka w śniegu.Potem drugiego i następnego.Spojrzała w górę.– Caleb?Było też drugie ciało; tamto się nie poruszało.Mężczyzna leżał na plecach.Ale jego nogi nie były wykręcone w nienaturalny sposób.To nie był ten sam mężczyzna, którego ciało Ethan zrzucił z werandy.To ciało należało do Gerry’ego.Miał otwarte oczy, a jego stajenne buciory ubłociły śnieg.Ellabelle ponownie zawołała Caleba po imieniu.Zdawało się, że za chwilę rana na jego głowie rozerwie się, zacznie pluć krwią, i to on będzie leżał na śniegu w wielkiej czerwonej kałuży.London White zabił Gerry’ego.Albo zrobił to Ethan.Może Ethan źle zrozumiał jego słowa.Caleb podejrzewał, że zrobiono to za niego.Równie dobrze on sam mógł pociągnąć za spust.Usłyszał wołanie Ellabelle, ale jej głos zdawał się dobiegać z innego świata.Odwrócił się plecami do okna, czuł mdłości i przyklęknął na jedno kolano.Colt wysunął się zza paska i upadł na podłogę.Zadzwonił dzwonek.Jeden klient skończył, kolej na następnego.Po raz pierwszy od wielu tygodni napłynęło cieplejsze powietrze, a chmury nie przewalały się gwałtownie po niebie, tylko snuły spokojnie.Lód nie trzeszczał już, raczej ustępował pod butami Elspeth, kiedy szła do mieszkania Charlesa.Kilka wiewiórek wyściubiło nosy ze swoich dziupli i biegało po ulicach.Owen Trachte przytrzymał jej drzwi, lecz dopiero kiedy się mijali, poznał ją.Zastanawiała się, czy nie zostawić Charlesa w spokoju i pójść po prostu do pracy, zarobić trochę pieniędzy, zanim wyruszą z Calebem przed siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|