[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego na zebraniu tak bardzo zainteresował się pan Mansem de Herrerasem?- Wydawało mi się, że odpowiedziałem już na to pytanie - powiedział Alex, patrząc w jego przekrwione oczy.- Nie pański zafajdany interes.A teraz spadaj.- A jednak jest to mój interes - odparł Tatę i nachylił się tak, że Alex poczuł bijący od niego zapach potu i alkoholu.- Manso jest centralną postacią tego karaibskiego dramatu.I pan coś tu kręci.- Nazywasz mnie kłamcą? - powiedział Alex, podniósł głowę i wbił w niego wzrok.- Nazywam tak, jak zasługuje na to nadęty arystoangol, dla którego jakieś małe sekreciki są ważniejsze niż pomoc najcenniejszemu sojusznikowi swojego kraju, który znalazł się w bardzo, bardzo niebezpiecznej sytuacji.Alex uśmiechnął się, napił się porto i spojrzał na Tate’a.- Arystoangol? Dobre określenie, panie Tatę.Pojedynkuje się pan?- Słucham?- Słyszał pan o czymś takim, jak pojedynek na pistolety o świcie? Albo o kodeksie honorowym? To uświęcony tradycją sposób rozstrzygania sporów między dżentelmenami.No tak, pewnie właśnie dlatego nie słyszał pan o czymś takim.Pojedynki, niestety, wyszły z mody, podobnie jak honor.- Nie rozumiem - powiedział Tatę.- Wcale to mnie nie dziwi.Zaraz pomogę panu zrozumieć - powiedział Hawke.Powoli odstawił kieliszek na biały lniany obrus, po czym uderzył Tate’a na odlew w ucho, tak mocno, że aż głowa mu odskoczyła.Tatę, oszołomiony, patrzył na niego oczami płonącymi nienawiścią.W panującym w mesie rozgardiaszu nikt nie zwrócił uwagi na ich krótką wymianę uprzejmości.- I na tym to polega - powiedział z uśmiechem.- Właśnie został pan obrażony.Znieważony.Chce pan bronić swojej czci?- Ty nadęty dupku, zaraz ci.- To dobrze.W takim razie będziemy się pojedynkować - powiedział Hawke z uprzejmym uśmiechem.Widząc, że Tate chce go uderzyć, dodał: - Nie, nie tutaj.Tak nie przystoi.Złapał go za przedramię, gdy pięść Tate’a znajdowała się już centymetry od jego skroni.- Zabiję cię za to, zasrany Angolu - wycedził Tatę.- Nie tutaj, kolego - odparł Alex.- Wyjdźmy na zewnątrz.Przygwoździwszy przedramię Tate’a do stołu, Hawke wsunął wolną rękę pod obrus i mocno ścisnął jego jądra.Tatę drgnął i cofnął dłoń.- Grzeczny chłopczyk - powiedział Alex z uśmiechem.- Jak już mówiłem, takie sprawy załatwia się na zewnątrz.Może pozwolimy tym dżentelmenom w spokoju pić porto i dokończymy naszą rozmowę na pokładzie startowym? Chyba sekundanci nie będą nam potrzebni?- Pół sekundy mi wystarczy, żeby skopać ci dupę - warknął Tatę.Hawke uśmiechnął się.Facet najwyraźniej nie wiedział, kto to jest sekundant.- No to co, idziemy? Jestem przekonany, że nikt nie zauważy naszego zniknięcia, kolego.- Nie mów do mnie „kolego” - syknął Tatę, wstając od stołu.- Przepraszam, kolego - powiedział Alex, podniósł się i wskazał Tate’owi drzwi.- Szable raczej nie wchodzą w grę - stwierdził.- A szkoda.- Objął Tate’a ramieniem i poprowadził go przez hałaśliwy tłum w stronę wyjścia.- Zostaje nam walka na pięści, kolego.- Spotkamy się na górze - powiedział Tatę.- Muszę się odlać.- A votre service, monsieur.Będę czekał na rufie - powiedział Hawke i pogwizdując wesoło, skierował się długim korytarzem do schodów, po czym wyszedł na słone powietrze.Usiadł na drabince, z której korzystali mechanicy przy wlewaniu paliwa do F-14.- Cześć, Hawke - powiedział wysoki mężczyzna, idący ku niemu od strony tomcatów.Alex podniósł głowę.Nie poznał głosu ani sylwetki.- David Balfour - powiedział mężczyzna.- Leżeliśmy razem w tym zawszonym szpitalu w Kuwejcie.- Balfour? - zdziwił się Alex.- To ty? Dobry Boże, myślałem, że nie żyjesz!Rozdział 43Stokely, z trudem utrzymujący się na siedzeniu w środku starego autobusu, patrzył na Ambrose’a Congreve’a, podskakującego za wielką kierownicą.Widok był taki, że tylko boki zrywać.Ambrose był ubrany w tweedową marynarkę z białą chusteczką w górnej kieszeni, flanelowe spodnie i błyszczące brązowe buty z frędzlami.Miał też na nogach drogie, żółte skarpety.Stoke, jak wszyscy inni uczestnicy akcji, ubrany był na czarno i włożył kamizelkę kuloodporną.Wszyscy oprócz Ambrose’a, który miał na sobie starą szarą wełnianą kamizelkę ze skórzanymi guzikami! Niesamowity facet.Z fajką w zębach pędził zrytą koleinami piaszczystą drogą wijącą się wśród karłowatych palm.Ze zgrzytem zmieniał biegi, hamował, a potem znów dodawał gazu.Mistrz kierownicy ucieka!Autobus wspiął się na szczyt wysokiego wzgórza i Stokely zobaczył ocean.To znaczyło, że byli już blisko.Wszyscy siedzieli cicho i trzymali się mocno, czego się: tylko dało.Stoke wiedział, że w takich sytuacjach każdy myśli o swojej najbliższej przyszłości.Nikt nie wiedział, co ich czeka.Nie było czasu na zwiad.Może będzie łatwo, może bardzo ciężko.Jeśli coś pójdzie nie tak - jak wtedy w Panamie - lepiej nawet o tym nie myśleć.Stoke sprawdził sprzęt i amunicję.Oprócz pistoletu maszynowego typu Heckler & Koch MP5, zawieszonego na szyi, w kaburze na udzie miał berettę 92-SF i dziesięć magazynków.Sto wydrążonych pocisków Hydra-Shok, z których każdy mógł dosłownie urwać człowiekowi głowę.Miał też wiele innych cacek, przytroczonych do pasa.Sztylet, granaty ogłuszające.I krótkofalówkę marki Motorola ze słuchawkami, dzięki której będzie mógł porozumiewać się z Rossem i Quickiem.A oprócz tego piętnaście metrów nylonowej liny z powleczoną gumą kotwiczką na jednym końcu.Rozpierała go energia.Wreszcie znowu w akcji!Stoke, Ambrose i Ross z pomocą Amena Lillywhite’a naprędce przygotowali plan akcji.Na parkingu pod klubem Amen narysował patykiem na ziemi plan domu Carlosa de Herrerasa.Parter, pierwsze piętro, drugie piętro.Duże szerokie schody zaraz za frontowymi drzwiami.Korytarze prowadzące na tyły budynku.Sypialnia de Herrerasa znajdowała się na pierwszym piętrze od frontu, kwatery straży na parterze, na tyłach budynku.Posiadłość otaczał kamienny mur trzymetrowej wysokości.Dostać się na jej teren można było przez strzeżoną żelazną bramę od frontu lub przez dwie duże drewniane bramy od zachodu.Klasyczna akcja.Zaskoczenie.Zamieszanie.Przeważająca siła ognia.Lataj jak motyl, kąsaj jak osa.Innymi słowy, rób to, co SEAL umie najlepiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|