[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Obejdę ich i zajdę od tyłu.Tylko zrób to cicho.Jestem Apaczem - przypomniał Naki.- Jak sądzisz, kto wynalazł ciche chodzenie?Kilka sekund później już go nie było; zniknął w ciemnościach jak duch, tak cicho, że nie słychać było ani jednego stąpnięcia.Naki przesuwał się po lesie, kryjąc się za drzewa i kamienie.Trzej Meksykanie przykucnęli za dwoma głazami i starali się przeszyć wzrokiem ciemność.Kłócili się na temat taktyki walki, co pomogło Nakiemu.Kiedy krzyczeli jeden na drugiego, nie mogli go usłyszeć.Wyciągnął nóż z pochwy i czekał z natężoną uwagą.Jego ciało było napięte jak struna, kiedy gotował się do zrobienia tego, co konieczne, by ocalić życie przyjaciela i drogiej mu kobiety.Jeden z Meksykanów z niechęcią machnął ręką na pozostałych.Powiedział, że niech ich licho weźmie; sam to załatwi; i poszedł.Były to ostatnie słowa, jakie wypowiedział.Dotarł do drzew, gdzie czekał Naki -szybko i sprawnie został wysłany do swoich przodków.Naki wytarł nóż o spodnie Meksykanina i szybko włożył jego sombrero i poncho.Zpochyloną głową wyszedł na otwartą przestrzeń i ze strzelbą w prawej ręce podszedł do pozostałych dwóch bandytów.Spierali się o wysokość okupu, jakiego powinni zażądać za gringos, których zamierzali porwać; kiedy Naki im się przysłuchiwał, zdał sobie sprawę, że ratowanie biednych meksykańskich towarzyszy miało dla nich znacznie mniejsze znaczenie niż napchanie sobie kieszeni amerykańską walutą.Usłyszeli go i odwrócili się.- Chihuahua! To tylko Juan! - warknął jeden z nich.- Lo siento, compadres - powiedział Naki, odrzucając sombrero - pero, no me llamo Juan.Zrozumieli, że ktoś mówi, iż nie nazywa się Juan, ale zareagowali za późno.Naki wycelował i strzelił z biodra, szybko kładąc obu mężczyzn.Nienawidził zabijać, ale ci ludzie nie zawahaliby się ani przez chwilę przed zabiciem jego przyjaciół.W pewnym sensie rozumiał ich desperację, jednak nie mógł pozwolić, by skrzywdzili Sissy.Krew się w nim zagotowała, kiedy pomyślał o Meksykanach, którzy zabili jego szwagra Luisa i jego żonę Conchitę.Tamci byli federales, ale ci nie.To wielka różnica.Doskonale znał nędzę meksykańskich chłopów i współczuł im.Ale ci ludzie mogli zabić Sissy.Z tego, co wiedział, niektórzy rewolucjoniści wcale nie byli szlachetni i walcząc o wolność, nie gardzili własną korzyścią.Ta myśl sprawiła, że poczuł lekkie mdłości.Kiedy wyszedł na polankę, Thorn nagle zawołał do niego.Naki podniósł wzrok, ponownie spokojny i cywilizowany, serdeczny przyjaciel, a nie pradawny Apacz dzierżący swój łup.- Widzę, że ich znalazłeś - stwierdził Thorn.- Na szczęście znalazłem ich w ostatniej chwili - odparł Naki.Wstał i wsunął nóż do pochwy.- Było jeszcze dwóch, ale uciekli - poinformował go Thorn.- Pozwoliłem im.Naki wymienił znaczące spojrzenie z przyjacielem.- To byli Meksykanie, którzy zabili twoich rodziców.- Tak.Ale podobnie jak ty nie zabijam z zimną krwią.Strzelam tylko w obronie własnej.Zanim Naki zdołał odpowiedzieć, jakieś hałasy zakłóciły ciszę i obaj odwrócili się natychmiast z wycelowanymi strzelbami.Na polankę wpadł Richard, ciężko dysząc, a za nim pozostali.Na litość boską, zabierz stąd kobiety! - wrzasnął Thorn.- Czy Apacz kogoś oskalpował? - wykrzyknęła jedna z kobiet.Oczywiście Julie.- Nie, Apacz nikogo nie oskalpował - powiedział ze złością Naki.- Apacze nie skalpują ludzi ani nie napadają na dyliżanse.Na litość boską, teraz jest rok tysiąc dziewięćset dziesiąty!Trilby spojrzała na polanę i kolacja podeszła jej do gardła.Popędziła w krzaki i zwymiotowała, gdyż widok zabitych mężczyzn, nawet w tym bladym świetle, był tak okropny i groźny, że nie mogła tego znieść.Sissy ominęła Richarda i ruszyła do przodu, z szeroko otwartymi, zaciekawionymi oczyma.- Nie! - powiedział stanowczo Naki, z takim samym żarem, jaki płonął w jego oczach, kiedy na nią patrzył.- Wracaj.- Nie rozkazuj mojej siostrze - warknął Richard.- Chodź tutaj, Sissy - dodał.- On nie może mi rozkazywać, ale ty możesz? - zapylała wyniośle Sissy, patrząc z wściekłością na brata.- Nie jestem taka delikatna.Jeśli żyją, trzeba im udzielić pomocy.- Z pewnością nie żyją - odparł zimno Naki.Sissy wiedziała - powiedział jej to przecież - jaki miał powód, by żywić nienawiść do niektórych Meksykanów.Nie sprawiał jednak wrażenia triumfującego, tylko wyczerpanego.Chciała do niego podejść, ale wstrzymała ją jego rezerwa, a i okoliczności też nie były zbyt sprzyjające.Jej wzrok jeszcze raz omiótł ziemię, zanim się odwróciła i podeszła do pozostałych.Nie bała się śmierci - wierzyła w przyszłe życie.Tak czy owak, było jej żal zabitych Meksykanów, pomyślała jednak, że to nie pora, by o tym mówić.- Jak mogłaś na to patrzeć? - zapytała ją załamującym się głosem Julie, kiedy przyłączyła się do grupki.- To straszne.- Muszę się z tym zgodzić - powiedział wyniośle Richard.- Czy koniecznie trzeba było ich.zaszlachtować?- Mieli równe szanse zaszlachtowania nas - powiedział Naki bez żadnego wstępu; kiedy stał naprzeciw białego mężczyzny, wydawał się jeszcze wyższy.- Czy chcesz wiedzieć, co zrobiliby kobietom? - dodał z zimnym uśmiechem.Sissy już to wiedziała.- Richardzie, wystarczy - powiedziała, widząc, że nadal chce dyskutować.- Czy nie zapominasz, gdzie jest twoje miejsce? - przywołał ją do porządku brat.- Moje miejsce - odparła - jest tam, gdzie mam ochotę przebywać.Nie masz do mnie żadnego prawa ani żadnej władzy nade mną.I nie zapominaj o tym.- Widzę że będę miał matce coś do powiedzenia na temat twojego zachowania -uprzedził ją Richard.Spojrzała na niego z błyskiem w oku.- Myślisz, że mnie to obchodzi?- Chyba nie - odparował - zważywszy na towarzystwo, z jakim przestajesz!Uniosła dłoń i wymierzyła mu mocny policzek.Richard dotknął twarzy i spojrzał na Sissy ze zdumieniem.- Uderzyłaś mnie! - stwierdził, z trudem łapiąc oddech.- Faktycznie, i sprawiło mi to ogromną przyjemność - odparła Sissy.- Czy teraz możemy pójść, drogi bracie?Nie odezwał się już ani słowem.Sissy nie spojrzała na Nakiego, kiedy mijała swego brata, podążając w kierunku, skąd przyszli.Zachowywała się zgodnie z obyczajem Apaczów i Naki musiał to wiedzieć.I wiedział.Uśmiechnął się i dołączył do Thorna, by pogrzebać zabitych Meksykanów.Pochowali mężczyzn w płytkich grobach, które zasypali kamieniami.W tym skalistym terenie było to wyczerpujące zadanie, ale nie chcieli zostawić żadnego śladu, który mogliby znaleźć ich towarzysze.- Musimy zawiadomić wojsko - powiedział chwilę potem Thorn.- Może to być początek czegoś bardzo nieprzyjemnego.Mimo sympatii, jaką żywię dla ich sprawy, nie podoba mi się to, że meksykańscy rewolucjoniści tam i z powrotem bezkarnie przekraczają granicę.Mogę się założyć, o co tylko chcesz, że myśleli o okupie.Rzeczywiście, ale wcale nie byli rewolucjonistami.- Podsłuchałem ich rozmowę - powiedział Naki.Gdy Thorn usłyszał, co planowali, spojrzał na Trilby, która już zdążyła się pozbierać, i przemknęło mu przez myśl, że gdyby tym wyrzutkom udało się ją skrzywdzić, jego świat uległby zagładzie.Zebrali pozostałych i zwinęli obóz.Myśliwska wyprawa definitywnie się skończyła.Na szczęście obyło się bez tragedii.Trilby stwierdziła, że jedzie koło Thorna, kiedy opuścili górski trakt i wjechali na długą, krętą bitą drogę, prowadzącą na ranczo.Nie trzymała się teraz w siodle lepiej niż w tę stronę, ale nie mogła znieść myśli, że miałaby jechać razem z Thornem.Zdawał się to wiedzieć, gdyż nie nalegał.- Wszystko już w porządku? - zapytał z troską [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.