[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Isolla zastała go przy pakowaniu.– Stało się coś ważnego – wyjaśnił.– Muszę natychmiast jechać do wieży.Może się okazać, że wrócę dopiero za parę dni.– Nie słyszałeś nowin? Wrócił ten lord, który wyruszył w rejs na poszukiwanie Zachodniego Kontynentu.Ma być gwiazdą wieczoru.– Słyszałem.– Golophin się uśmiechnął.– Znam lorda Murada, ale pewien mój przyjaciel… ma kłopoty.I tylko ja mogę mu pomóc.– To musi być ktoś bliski – zauważyła Isolla, nie kryjąc ciekawości.Nie sądziła do tej pory, że Golophin mógłby się z kimś bliżej przyjaźnić, może poza Abeleynem.– Mój były uczeń.Paź zapukał i zajrzał do komnaty przez uchylone drzwi.– Muł już czeka, panie.– Dziękuję.– Golophin zarzucił na ramię wypakowaną po brzegi skórzaną sakwę, nałożył kapelusz z szerokim rondem i w przelocie pocałował Isollę w policzek.– Opiekuj się królem, kiedy mnie nie będzie, pani.– Nie omieszkam.Golophinie…Ale czarodziej już wyszedł.Isolla była na niego zła, w dodatku zżerała ją ciekawość.Może powinna ją zaspokoić? Lubiła Golophina, ale jego wyniosłość i zblazowanie czasem działały jej na nerwy.Najwyżej przegapi wystawną kolację i opowieści podróżnika.Miała przeczucie, że pospieszny wyjazd Golophina też ma coś wspólnego z przybyciem statku z zachodu.Udała się do swoich komnat.Musiała się przebrać w strój bardziej stosowny do konnej jazdy.JEDENAŚCIEWojsko przebudziło się w czarnej porze przedświtu.W lodowatej ciemności, potykając się, klnąc i zacierając zdrętwiałe ręce żołnierze zakładali pancerze i pogryzali suchary.Corfe, Marsch i Andruw znad kubka wina obserwowali budzącą się armię.– Wysyłajcie kurierów – przypomniał Corfe, szczękając zębami.– Nawet jeśli nie będziecie mieli żadnych nowin, poinformują mnie o waszej pozycji.I, na miłość boską, nie pakujcie się w nic większego, dopóki nie dociągnę do was z głównymi siłami.– W porządku – odparł Andruw.– Nie ucz ojca dzieci robić.– Niech ci będzie.Corfe niechętnie rozstawał się z Katedralnikami i oddawał ich pod czyjąś komendę – nawet pod komendę Andruwa.Zaczynał rozumieć, że jego ranga nie tylko wiąże się z przywilejami, ale przede wszystkim wymaga poświęceń.Pożegnał się z Marschem i Andruwem i odprowadziłich wzrokiem, gdy w słabym brzasku jechali ku obozowisku konnicy.Chwilę później Katedralnicy zaczęli szykować konie, a po półgodzinie wyjechali z obozu długim, milczącym szeregiem.Pierwsze promienie słońca rozświetlały właśnie niskie chmury na horyzoncie.Późnym porankiem reszta armii – łącznie jakieś sześć i pół tysiąca ludzi – rozciągnięta w długą na półtorej mili kolumnę maszerowała już na wschód.Corfe jechał w straży przedniej, w otoczeniu około piętnastu kirasjerów – niedobitków regimentu kawalerii z Wału Ormanna.Jego trębacz, Cerne, uparł się, że z nim zostanie, Andruw zaś uroczyście przydzielił mu jeszcze sześcioosobową straż przyboczną złożoną z barbarzyńców.Za tą nieliczną grupką konnych maszerowało pięciuset torunnańskich arkebuźników, dalej dwa tysiące Fimbrian Formia i trzy tysiące arkebuźników pod dowództwem Ranafasta.Kolumnę zamykała karawana, licząca około sześciuset powolnych, wrednych, ciężko obładowanych mułów pod eskortą dalszego tysiąca torunnańskich strzelców.Przez pierwsze kilka mil zdarzało im się jeszcze dostrzec na horyzoncie przemykających Katedralników: czarną smugę w szarym, ponurym krajobrazie.Około południa weszli jednak na bardziej pofalowany teren; długie, kamieniste grzbiety przegradzały im drogę, spowalniając marsz i zasłaniając widok na wschód.Wczesnym popołudniem chmury nieco się rozproszyły i rozległe plamy światła przesuwały się po ziemi w miejscach, gdzie słońce wyjrzało zza postrzępionych obłoków.Na wschodnim widnokręgu czarne słupy wznosiły się pod niebo i zakrzywiały ostro, osiągnąwszy wysokość, na której wiał silniejszy wiatr: to były dymy z płonących miast nad Searilem.Żołnierze wpatrywali się w nie z zaciętymi twarzami.Milczący ludzki wąż z mozołem posuwał się naprzód.Rozbili obóz w cieniu wysokiego skalnego żebra.Corfe wystawił straże na jego szczycie, a pozostałym żołnierzom pozwolił rozpalić ogniska; od wschodu i południa osłaniały ich wybrzuszenia terenu.Zrobiło się przeraźliwie zimno.Chmury zniknęły na dobre i na niebie płonęły miriady gwiazd.Największe z nich mrugały czerwonym i błękitnym światłem.O północy przybył kurier od Andruwa.Dzielącą ich odległość przebył w pięć godzin.Katedralnicy rozbili obóz sześć mil na południowy zachód od rzeki.Nie rozpalili ognisk.Znieśli po drodze trzy bandy merduckich szabrowników, nie ponosząc żadnych strat, a następnego dnia zamierzali skręcić na południowy wschód i posuwać się równolegle do Searilu.Nieopodal znajdowała się Berrona, spore miasto, którego Merducy jeszcze nie złupili.Sądząc jednak po coraz liczniejszych oddziałach, jakie Andruw napotykał na swojej drodze, większe siły nieprzyjaciela musiały znajdować się w pobliżu i było mocno wątpliwe, aby chciały zrezygnować z tak smakowitego kąska.Kiedy kurier jadł szybką kolację, kirasjerzy oporządzili jego konia i przyprowadzili mu świeżego.Siedząc przy ognisku, Corfe przygotowałodpowiedź.Kazał Andruwowi zrobić rekonesans w okolicy Berrony jednym, najwyżej dwoma szwadronami, resztę trzymając z dala od wroga.Sam z głównymi siłami zamierzał ruszyć w stronę miasta forsownym marszem i rankiem połączyć się z kawalerią.Od Berrony dzieliło ich około trzydziestu pięciu mil, więc zapowiadał się ciężki dzień, ale wiedział, że żołnierze to wytrzymają.A potem się zobaczy.Jeżeli chciał sprowadzić armię do Torunnu w jakim takim stanie, zdolną do walki, miał teraz ostatnią szansę, by wydać bitwę większym siłom merduckim.Za dwa, najdalej trzy dni będzie musiał albo zarządzić odwrót, albo jeszcze bardziej ograniczyć i tak skąpe racje żywnościowe.W tym drugim wypadku konie zaczęłyby padać z głodu, a do tego nie chciałdopuścić.Zmęczonego kuriera wyprawiono w drogę powrotną.Przy odrobinie szczęścia powinien dotrzeć do Andruwa przed świtem, pokonawszy siedemdziesiąt mil w ciągu jednej nocy.Corfe nie miał pojęcia, w jaki sposób wyszukuje drogę po ciemku, w obcym i pofałdowanym terenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.