[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można położyć się spać w ciepły, wiosenny wieczór i obudzić się w świecie, który przez noc przemienił się w zimowy.Marznę ubrana w cienką sukienkę p o d cienką kurtką - w Lublinie, jak również przez całą drogę do Warszawy, a potem do Berlina panowała wiosna.W Kopenhadze zastałam przełom zimy i wiosny.Tutaj wciąż trwała zima, czuło się jednak, że niedługo się ociepli.W powietrzu unosił się zapach ożywczej zieleni drzew i świeżego, topniejącego już śniegu.Czuło się, że jedna pora roku przechodzi w drugą.Podwójna dawka tlenu w każdym wdechu wywołuje euforię, ale jest to euforia podszyta smutkiem.Zgarniam śnieg z ratanowego krzesła przy mamie i siadam koło niej, nie dotykając jej.Wygląda, jakby miała się rozpaść; nie z powodu własnej kruchości, lecz mrozu.Opowiadała mi, że latem, przed moimi narodzinami, spali w tej altanie.Czynili tak z p o w o d u upału i dlatego, że matka była bardzo gruba i ledwo można było ją przenieść z jednego krzesła na drugie, nie mówiąc już o wniesieniu do domu.Nie znosiła, gdy bracia ojca wciąż wskazywali na jej brzuch, wypytując, kiedy wydobędzie z siebie to coś.- Jak było ? Na pogrzebie ?Mama mruży oczy od słońca.Nie wiem - mówi.No tak, była na nim, tak naprawdę na nim nie będąc.Ale z pewnością byłpiękny.Tak powiedział Rikard.Więc musiał taki być.Potakuję.Na p e w n o był.Nawet jeśli matka siedziała w kościele z tyłu, 297niecierpliwie wyczekując końca ceremonii.Z samego tyłu, choć powinna usiąść na samym przodzie.Człowiek nic nie musi -mówię.A ojciec?Postarzał się.Wyszeptała jej to na u c h o pani pastor, bo przecież sama nie mogła mu się przyjrzeć.Ta sama pastor, która prowadziła pogrzeb babki Idun, kiedy tata przyjechał tu ostatnim razem.Matka nie pamiętała jej, ale ona najwyraźniej zapamiętała ojca.Zauważyła na tamtym pogrzebie, że był przystojny, teraz się jednak postarzał, choć przecież nie był jeszcze taki stary - ale właściwie, co miał wspólnego wiek z wiekiem?Matka czekała tylko, aż uroczystość dobiegnie końca.Krótka ceremonia, z dziećmi, które przyjechały z północy, i kilkoma starymi znajomymi z pracy w fabryce dłużyła się w nieskończoność.Trumnę przyozdobiono świeżymi gałęziami z różnych drzew dziadka.Nie spodobałoby mu się to - nie mógłby ścierpieć, że połamano drzewom gałęzie.To tak, jakby oderwano dzieciom ręce.Ale umarł i nie miał już nic do gadania.Miło było zobaczyć rodzinę i znajomych - nawet jeśli ich tak naprawdę nie widziała.Przybyli wszyscy, ale nikt nie zostałna dłużej.Ostatni wyjechali Rikard i Marina, ale ich pociąg odszedł na kilka godzin przed moim przyjazdem.Rikard wyglądałzwyczajnie, nie postarzał się ani o dzień - w każdym razie, jeśli wierzyć jego własnym słowom.Zrobiło mu się może więcej zmarszczek od słońca i śmiechu wokół oczu - tylko tyle.Nowa dziewczyna: młoda, słodka i w ciąży.Zawsze były młode, słodkie i w ciąży - wyjaśniła matce Marina, chociaż dzieci nie widziano -chyba matki uciekały z nimi, gdyż Rikard był typem, z którym kobiety chciały mieć dzieci, lecz niekoniecznie coś więcej.Po drodze kupiłam matce kilka paczek silk cut.Wyciągam dwa papierosy, zapalając je dla nas.Węszy w powietrzu.Czy to.tak, nie da się z niczym pomylić zapachu jasnego, delikatnego tytoniu.298- Nie palę, nie paliłam od czasu przed twoimi urodzinami.- Ani ja - odpowiadam - ale z tobą jestem gotowa zrobić wyjątek.Uśmiecha się.- No dobra.Wyciąga rękę ułożoną do papierosa.Zaciągając się ostrożnie, wciąż się uśmiecha.Poważnieje jednak, kiedy wypuszcza dym spomiędzy posiniałych z zimna warg.Pnie w arboretum dziadka mają jedną stronę ośnieżoną, drugą skąpaną w słońcu.Od drzew dochodzi trzask gałązek, które puszcza lód.Rzeczy niszczą się dopiero wtedy, gdy lód wypuszcza je ze swoich objęć.- Lo - matka zwraca się do mnie z ociąganiem.- Co?Spadzisty dach- D w a tygodnie wyrwane z czasu i przestrzeni, o d e r w a n e od wszystkiego, do czego byłam przyzwyczajona - opowiada matka.Dwa tygodnie to nic, dwa tygodnie to wszystko.Poczekaj, aż ci przejdzie - powiedział Björn.Ale nie przeszło.Lubiła spędzać czas z Björnem, sam na sam w nowym domu, oczekując przybycia reszty rodziny wraz z załadunkiem.Jeśli chodziło o nią, to wolała, aby trwało to jak najdłużej.Możliwe, że za bardzo przypadła jej do gustu ich nowa sytuacja; nowe światło sprawiło, że wyglądał i pachniał inaczej, mocniej.Jej wygląd również się tutaj zmienił - widziała to w jego oczach.Björn nauczył ją rąbać drewno.Powinna przeznaczyć swoją energię na coś pożytecznego - uważał.Uczyła się szybko, jak czegoś, co już właściwie umiała.Najbardziej ze wszystkiego lubiła z nim nic nie robić - nigdy tak nie było - w starym d o m u zawsze się coś robiło.Nowy d o m był jednak w idealnym stanie, nie trzeba było w nim nic naprawiać, niczego od nich nie wymagał.Zamiast tego zbierali ślimaki w arboretum: spasione, o srebrnozielonym połysku.Słyszał, że można je było jeść - w każdym razie we Francji.Tu, na południu, znajdowali się już w połowie drogi, szkoda by było 300więc pozwolić im się zepsuć.Ugotować je czy co? Masło? Sól?Mama nie miała pojęcia, ale spróbowali.Wyszła maź.Śmiali się z tego przez cały wieczór.Jego śmiech był czymś niespotykanym.Bardzo jej się spodobał.Kiedy nauczyła go śmiechu, zapragnęła też nauczyć go pływać, ale nie chciał.- Tylko zwierzęta pływają - zaprotestował.- Ech, no chodź.Weszła pierwsza do pasa w wodę, aby mu pokazać, i odwróciła się.- Spójrz na mnie - nic ci nie grozi.Lecz spojrzenie Bjórna mówiło co innego; że sam jej widok jest niebezpieczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|