[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Trochę trudniejsze od parkowania po pijanemu we własnym garau, ale tylko trochę.Nie ma sensu dramatyzować.Zaskoczony Crowhaven zmarszczył brwi.–Trochę trudniejsze… Pan chyba artuje!–Posadzenie tego pudła na wodzie to moja sprawa, zgoda? Na pańskim miejscu niepokoiłbym się tym, co będzie później.–Ja tam jestem zwykłym inynierem w stopniu oficera – odparł niewzruszenie komandor.– I nie zamierzam się bawić w komandosa.To nie moja brana.–Przyrzekłem posadzić was bezpiecznie, a Al obiecał doprowadzić was do okrętu.– Głos Pitta był cichy, ale wyraźny.– Dalej to ju wasz cyrk i wasze małpy.–Jest pan pewien, e okręt jest suchy?–Ju to przerabialiśmy, ale powtórzę, by pana uspokoić.Gdy go opuszczałem, był suchy, poza przednim przedziałem torpedowym.–Jeśli nikt tam nie grzebał, będę w stanie wypompować wodę z tego przedziału i uruchomić okręt w ciągu czterech godzin.–Ma pan na to cztery i pół godziny, co zostawia tylko pół godziny marginesu.–Niewiele, ale powinno starczyć.To i tak nie zmienia faktu, e jest to czyste szaleństwo.–Zdaje pan sobie naturalnie sprawę, e moecie być zmuszeni, by wywalczyć sobie drogę do wnętrza okrętu?–Ju powiedziałem, e nie jestem komandosem.Dlatego zaprosiłem do współpracy zawodowców.– Crowhaven wskazał kciukiem za siebie na ostatni rząd foteli.– Wszyscy mi zawsze mówili, e nie ma to jak ludzie z SEAL.Pitt spojrzał na pięciu męczyzn wskazanych przez podwodniaka -pełen zespół oddziałów uderzeniowych US Navy.Ich wygląd wzbudzał szacunek, w przeciwieństwie do reszty byli spokojni.Siedzieli odpręeni, a dwóch nawet spało.Widać było, e mieli stalowe nerwy.Przeszli szkolenie do walki w kadych warunkach i zazwyczaj przy przewadze przeciwnika.–A pozostali? – Pitt przeniósł wzrok na Crowhavena.–Podwodniacy.Niewielu jak na okręt tej wielkości, ale jeśli ktośzdoła doprowadzić “Starbucka” do Pearl Harbor, to właśnie oni.Oczywiścieprzy załoeniu, e przynajmniej jeden reaktor jest na chodzie.Jeślimusielibyśmy zaczynać od uruchomienia reaktora, to nie ma adnejmoliwości, eby zdąyć na czas.–Jeden działa – uspokoił go Pitt, nadrabiając miną.W rzeczywistości nie było sposobu przewidzieć ani stanu, w jakim wtej chwili był “Starbuck”, ani tego, czy reaktor nadal funkcjonował.Istniała nawet powana wątpliwość, czy okręt nadal jest na miejscu, chocia prawdopodobieństwo, e tamci zdołali go gdzieś przesunąć, było niewielkie.Jedyne co mogli zrobić, to czekać i mieć nadzieję.–Gdybyście mieli problemy i nie zdołali go ruszyć do czwartejtrzydzieści, to zbierajcie się w diabły.Lepiej popływać trochę, zanim helikoptery was znajdą ni siedzieć w puszce, z której niewiele zostanie -przypomniał.–Nie jestem bohaterem – uspokoił go podwodniak.– Nie musi siępan martwić o to, czy będę dbał o własną skórę.Pitt poklepał go po ramieniu i wrócił do kokpitu.Admirał Hunter po raz dwudziesty w ciągu ostatniej godziny spojrzał na zegarek i nerwowo zdusił niedopałek w wypełnionej do połowy popielniczce.Wstał i nerwowo podszedł do mapy rozwieszonej na jednej ze ścian głównej sali bunkra, po czym odwrócił się do Denvera siedzącego w niedbałej pozie z nogami na oparciu krzesła.Komandor ani na moment nie zwiódł Huntera obojętnym wyrazem twarzy, admirał wiedział, e Denver jest równie zdenerwowany jak on sam.Gdy w głośniku rozległ się głos Pitta, komandor poderwał się na nogi.–Tatusiu, tu Dzieciak, słyszycie mnie? Over.Hunter i Denver pochylili się nad radiotelegrafistą niczym parawygłodniałych sępów.–Tu Tatuś.Słyszę cię doskonale.Over.–Zbliam się do flagi, załoga gotowa.Over.Znaczyło to, e lecą ju na minimalnym pułapie i zaczynają ostatnietap lotu przed wodowaniem w pobliu pozycji “Starbucka”.–Do zobaczenia w… – głos zamilkł w pół zdania.–Dzieciak, tu Tatuś.Odezwij się.Over.– Hunter wyrwał operatorowimikrofon.W głośniku panowała cisza.Dopiero po dłuszej przerwie odezwał się znacznie silniejszy i nieco zniekształcony głos:–Tatusiu, przepraszam za przerwę.Jakie są polecenia? Over.Hunter i Denver spojrzeli na siebie i nagle pobladli.–Polecenia? – powtórzył wolno Hunter.– Oczekujesz na polecenia?–Tak, proszę podawać.Over.Wolno, jakby w transie, admirał odłoył mikrofon i wyłączyłnadajnik.–Jezu, mają nas – stwierdził mechanicznie.–To nie był Pitt – rzekł zmienionym głosem Denver.– Radiostacja Delphiego musiała namierzyć transmisję.Zagłuszyli Pitta i władowali się na naszą częstotliwość.Hunter powoli opadł na fotel.–Nigdy nie powinienem był się zgodzić na ten wariacki plan -westchnął.– Teraz nie ma sposobu, eby Crowhaven zdołał się z nami skontaktować z pokładu “Starbucka”.–Moe nadawać kodem przez komputer szyfrujący – podsunął Denver.–Nie moe – zirytował się admirał.– Zapomniał pan, e dopiero po tym rejsie mieli zainstalować go na “Starbucku”.Mogą uywać tylko radia i dopóki komandosi nie załatwią tego nadajnika, to Delphi moe słuchać i włączać się w kadą transmisję.Nawet jeśli nie zdaje sobie sprawy z tego, co planujemy, to będzie wiedział wszystko, zaledwie Crowhaven zacznie nadawać…–I zaatakuje okręt albo rozwali go na kawałki – zakończył Denver.–Niech ich Bóg ma w opiece.– Głos Huntera był ledwie słyszalny.– Bo to jedyne, na co mogą liczyć.Pitt wściekłym ruchem zerwał słuchawki i rzucił je na podłogę.–Skurwiel nas zagłuszył – warknął.– Jeeli Delphi domyśli się, co jest grane, to zorganizuje nam tak gorące powitanie, e lepiej nie myśleć.–To cudowne uczucie wiedzieć, e ma się takich przyjaciół jak ty -stwierdził Giordino.–Szczęściarz.– Na twarzy Pitta nie było tym razem uśmiechu.–Myślę, e Hunter modli się teraz, ebyśmy przerwali misję.–Nic z tych rzeczy – sprzeciwił się zupełnie powanie Al.–Przeceniacie tego ółtookiego klowna.Załoę się o skrzynkę porządnegotrunku, e załatwimy, co mamy załatwić i znikniemy, zanim mu do głowyprzyjdzie, e miał przyjemność z dwoma największymi złodziejamiokrętów podwodnych na Pacyfiku.–Skoro tak twierdzisz…–Pomyśl logicznie: nikt zdrowy na umyśle nie wpadłby na pomysł, by dobrowolnie rozbijać całkiem dobry samolot, wodując na pełnym morzu i to w środku nocy… Naturalnie poza tobą, ale to przypadek kliniczny.Delphi myśli pewnie, e jesteśmy kolejnym lotem zwiadowczym i do rana niczego nie będzie podejrzewał.–Lubię cię za ten nieustający optymizm.–Mama zawsze mówiła, e to u nas rodzinne.–A co z naszymi pasaerami?–Nikt ich tu nie prosił, to raz.Teraz pewnie spisują testamenty, to dwa.A trzy, to dlaczego chcesz sprawić im zawód?–Niech będzie, lecimy dalej.– Dirk popukał w wysokościomierz,którego strzałka płasko leała na poziomie ziemi.Strzałka nie drgnęła,włączył więc reflektor lądowiskowy.W jego świetle, o kilkanaście stópponiej, widać było powierzchnię morza przesuwającą się z prędkościądwustu siedemdziesięciu mil na godzinę.Pitt wzruszył ramionami, załoyłinne słuchawki i przysłuchiwał się uwanie.– Sygnały z markera zbliająsię do maksymalnego poziomu – oznajmił.– Lepiej zajmijmy sięprzygotowaniami do lądowania, a raczej wodowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.