[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem.„Szkarłatna Królowa” w niczym nie przypominała statków czy łodzi, jakie Chauncey widywała do tej pory.- Amerykańskie parowce są najwspanialsze na świecie - powiedział Delaney, idąc obok niej szerokim, drewnianym nabrzeżem Clay.- Wielu nazywa je nawet wodnymi pałacami.Chauncey oglądała parowiec szczerze zachwycona.Wysoki na kilka pięter, z wielkimi drzwiami, oknami i czymś, co do złudzenia przypominało galeryjki, wyglądał jak dom.- Nocą, na wodzie, kiedy we wszystkich oknach płoną światła, a kominy wyrzucają z siebie ogień niczym miniaturowe wulkany, „Szkarłatna Królowa” sprawia wrażenie zaczarowanego zamku.- Mówi pan jak poeta - powiedziała Chauncey, choć słowa Delaneya wywarły na niej wrażenie.Odwróciła się, słysząc głośne pokrzykiwania.Szeroki drewniany dok zapełniali robotnicy, załadowujący i rozładowujący klatki do przewozu towarów.Konie rżały donośnie, a woźnice strzelali z batów, manewrując wozami pomiędzy krążącymi we wszystkich kierunkach ludźmi.Wzdrygnęła się, gdyż popołudnie było chłodne i pochmurne, a wzdłuż długiego nabrzeża kłębiła się mgła.- Zimno ci? Wejdźmy na pokład.Lucas zaniósł już nasze bagaże.Z pewnością polubisz kapitana.Nazywa się Rufus 0’Mally i choć doskonale potrafi czarować damy swoim irlandzkim wdziękiem, straszny z niego służbista.- Mówisz, jakbyś go znał - zauważyła Chauncey mimochodem, ponieważ jej wzrok przykuły ruch i rozgardiasz, panujące na pokładzie „Szkarłatnej Królowej”.Chyba powinnam już przywyknąć do tego, że tutaj damy w jedwabiach oraz wykwintnie odziani dżentelmeni w cylindrach niemal ocierają się o groźnie wyglądających mężczyzn w obszarpanych spodniach i kapeluszach z flaneli, pomyślała.Wyobraziła sobie podobną scenę w Londynie i omal nie wybuchnęła śmiechem.To było po prostu niemożliwe.- Pracuje dla mnie - powiedział Delaney jak gdyby nigdy nic.Kiedy znaczenie jego słów dotarło do Chauncey, odwróciła się i spojrzała na męża z konsternacją.- Jesteś właścicielem tego statku? - spytała powoli.- Tak, do spółki z Samem Brannanem.Sam macza palce w tylu interesach, że wręcz nie sposób tego policzyć.To on namówił mnie do uczestnictwa w tym przedsięwzięciu.Jest bardzo dochodowe.- Spostrzegł, że spochmurniała i dodał, zdziwiony:- Nie jesteś zadowolona, że twój mąż potrafi zapewnić ci dostatnie życie?- Przede wszystkim nie jestem małpką, by trzymać mnie w złotej klatce!- Nie, nie jesteś.- Nie musisz się o mnie troszczyć.Mam własne fundusze.Choć nadal nie wiedział, co ją zdenerwowało, postanowił na razie dać sobie z tym spokój.- „Szkarłatna Królowa” przewozi głównie pasażerów, udających się do Sacramento, jednak po drodze zatrzymuje się w wielu miejscach.Być może następnym razem udamy się do Grass Valley i Marysville, gdzie odwiedzimy generała Suttera.Z pewnością spodoba ci się Hock Farm.Moglibyśmy też wybrać się nad rzekę Yuba.Mam tam kopalnię złota.Założę się, że masz, pomyślała, kopiąc leżący jej na drodze zwój konopnej liny.- Kalifornia to w dużej części dzika, niecywilizowana kraina - kontynuował Delaney, pozdrawiając skinieniem głowy pułkownika Dakwortha i jego żonę.- Mieszkają tu przedstawiciele wielu narodów: Niemcy, Szwedzi, Chińczycy, a nawet paru Anglików.Nagle zamilkł, zaciskając usta.- Patrzcie, patrzcie, czyż to nie pan Delaney Saxton i jego żoneczka? Jak leci, paniusiu?Chauncey spojrzała na stojącego przed nią ciemnowłosego, potężnie zbudowanego mężczyznę.Zamrugała, gdy Delaney odezwał się szorstko:- Baronie! Jestem pewien, że nam wybaczysz - dodał, chwytając łokieć Chauncey w żelazny uścisk i szybko się oddalając.- Kim jest ten Baron? - dopytywała się, zaintrygowana.- Dlaczego tak go nie lubisz?- To nie jest miły facet.Prawdę mówiąc, chyba nie zaufałbym mu nawet, gdyby otaczali go aniołowie grający na harfach.A oto i kapitan 0’Mally.Kapitan był bardzo niskim mężczyzną, ubranym w przeładowany ozdobami, szkarłatny mundur.Jego łysa głowa wydawała się równie krągła jak brzuch.Oczy kapitana połyskiwały błękitem.Wyglądał jak dobroduszny, absolutnie nieszkodliwy miś.- Poznaj moją żonę, Rufusie.Przedstawiam ci kapitana 0’Mally, Elizabeth.Kapitan strzelił obcasami, a jego szeroki uśmiech stał się jeszcze szerszy.- Jest pani czarująca, madame, a ja właśnie zostałem oczarowany, zapewniam panią! - Przez chwilę wpatrywał się w nią uważnie.- A zatem, to pani jest tą angielską damą, która upolowała naszego Dela.- Dokładnie tak to wyglądało - zgodził się ochoczo Delaney.- Miło mi pana poznać, kapitanie - powiedziała Chauncey, wyciągając do niego dłoń w rękawiczce.Choć ręce kapitana były równie małe i delikatne jak jej własne, to uścisk miał żelazny.- A oto i pan Hoolihan, madame - powiedział kapitan, prostując się na całą wysokość.Chauncey skinęła głową wysokiemu mężczyźnie o wielce ponurym obliczu, który wyrósł obok nich jak spod ziemi.On też miał na sobie szkarłatny mundur, pozbawiony jednak złotych łańcuchów i mosiężnych guzików.- Pan Hoolihan dołączył do nas w zeszłym tygodniu - powiedział kapitan.- To jego druga podróż.Oczywiście, przedstawił znakomite referencje.Mężczyźni wymienili kilka fachowych uwag na temat statku.Nagle Chauncey zorientowała się, iż pan Hoolihan przygląda się jej kątem oka.W jego spojrzeniu nie było jednak uznania ani ciepła.Obserwował ją, jakby była motylem, którego zamierza umieścić w swojej kolekcji.Nagle gdzieś z tyłu rozległ się głośny gwizd.Zadrżała, przestraszona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|