[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle rozległ się jakiś dziwny świst, a potem jeszcze jeden i ku swemu zdumieniu Marcus poczuł ostry ból w skroni.Podniósł dłoń, zdając sobie niejasno sprawę, że ktoś do nich strzela i że kula musnęła jego lewą skroń.Przez krótką chwilę zdawało mu się, że znów jest w Tuluzie, że uchyla się przed kulami, słyszy krzyki swoich żołnierzy i zachęca ich do walki, a potem odpoczywa wraz z nimi gdzieś pośrodku francuskich linii.Tyle kul, tyle krwi, pokrywającej wszystko wilgotnym czerwonym całunem.Duchessa wykrzyknęła jego imię.Jeszcze jeden świst i zobaczyła, jak wielki konar odrywa się od klonu i spada na ziemię ledwie parę metrów od niego.Bez namysłu rzuciła się w stronę Marcusa.Tajemniczy napastnik wystrzelił znowu i tym razem poczuła ostry ból w lewym boku, pomimo to przywarła do męża całym ciałem, za wszelką cenę starając się go osłonić.Stanley stanął dęba, tańcząc pod nimi szaleńczo, a Birdie, przerażona, pogalopowała przed siebie, zostawiając Duchessę w ramionach męża.- Duchesso! O Boże.Jeszcze jeden strzał, a potem następny.Marcus ścisnął piętami boki Stanleya.- Szybko, przeklęte bydlę! Ruszaj!Stanley pognał przed siebie niczym pocisk.Marcus przycisnął Duchessę mocniej do piersi.Była przytomna, lecz wiedział, że jest ranna, nie był tylko świadomy jak ciężko.Pognał Stanleya do miejsca, gdzie droga zawracała, skręcając z powrotem ku Chase Park.I pewnie udałoby im się wrócić bez dalszych przeszkód, gdyby nie stado szpaków, które nagle zdecydowały się wylecieć spod ochraniającej je korony wielkiego dębu.Grzmot i towarzysząca mu błyskawica, która nagle rozdarła niebo, sprawiły, że ptaki oszalały i zaczęły miotać się w powietrzu, fruwając tu i tam bez celu i kierunku.Stanley stanął dęba, tańcząc na tylnych nogach, prychając i rzucając wielkim łbem jak oszalały.Marcus zdążył jeszcze pomyśleć, że stracił nad nim panowanie, a potem nagle znalazł się na ziemi, trzymając mocno Duchessę i starając się ochronić ją własnym ciałem, kiedy toczyli się zboczem ku płytkiej rozpadlinie, by wylądować w końcu w miękkim błocie, z nieprzytomną Duchessa rozciągniętą bezwładnie na jego piersi.Jakoś udało mu się wdrapać z powrotem na zbocze z bezwładnym ciałem żony w ramionach.Starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów i bez przerwy ocierał krew, która zalewała mu lewe oko.Stanley stał na skraju zbocza, drżąc i przewracając oczami.Bogu dzięki był tam, nie uciekł z powrotem do stajni.Z trudem wspiął się na jego grzbiet, nie puszczając Duchessy ani na chwilę.Była nieprzytomna, ale i tak nie miało to znaczenia, bo Stanley gnał jak wicher.Marcus jeszcze go poganiał, trzymając luźno wodze i pozwalając, by koń przeskakiwał ogrodzenia tam, gdzie chciał.W końcu do pokonania pozostał im już tylko wysoki płot, znaczący granice posiadłości.Stanley wziął przeszkodę, mając pod brzuchem spory zapas.Marcus obejmował Duchessę mocno, a jego krew mieszała się z jej krwią.Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że został ranny także w dłoń.To dziwne, pomyślał, nie czuję niczego, niczego poza głębokim, zżerającym duszę i serce strachem.To była najdłuższa jazda w jego życiu.A kiedy wreszcie zatrzymał Stanleya przed wielkimi schodami frontowymi Chase Park, zawołał ile sił w płucach: - North! Spears! Badger! Chodźcie tu, szybko, szybko!Zsunął się z siodła, nie wypuszczając bezwładnego ciała żony.Głowa Duchessy opadła mu na ramię.Boże święty!North właśnie wypadał z drzwi, z Badgerem depczącym mu po piętach.- Została postrzelona.Sprowadźcie Ravena z Darlington, szybko!Badger podbiegł do niego, podczas gdy North wskakiwał już na grzbiet Stanleya.Chwycił wodze i w sekundę nie było po nim śladu.- Proszę ją zanieść na górę, milordzie.Panie Sampson! A, tu pan jest.Proszę szybko przygotować gorącą wodę i czyste ręczniki.Lord Chilton pojechał po lekarza.Marcus nie zdawał sobie sprawy, jak mocno ją trzyma, dopóki Badger nie powiedział łagodnie: - Proszę, niech pan ją położy.Tak, dobrze, na łóżku.A teraz musimy zdjąć z niej tę suknię.Marcus popatrzył na swoją dłoń.- Mam na sobie jej krew, Badger.- Tak, milordzie, ale nie tylko jej.Pan także został ranny.Dobry Boże, i to nawet dwa razy - w głowę i w rękę.Jezu, to nie do wiary.Zbyt wiele bólu, za wiele nieszczęść.Nie chcę, by znowu cierpiała.- Wiem, Boże, wiem.- Co się, u licha, wydarzyło? - spytała Maggie, a jej głos zabrzmiał niczym skrzek.Tuż za nią podążał Spears.- Została postrzelona - powiedział Badger spokojnie.- Rozbierzmy ją z tych mokrych ubrań, a wtedy będziemy mogli zatamować krwawienie.- O, nie - jęknęła Maggie.- Tylko nie to, nie znowu.Nie minęły minuty, a Duchessa leżała na boku, okryta od dołu kołdrą, podczas gdy Marcus uciskał ranę, znajdującą się tuż nad lewym biodrem.- No, nareszcie.Jest pan Sampson z wodą i ręcznikami.Marcus sięgnął po ręcznik, uniósł umazane krwią ręce i spojrzał w dół na przedziurawione ciało, z którego nadal sączyła się krew.Na szczęście kula przeszła na wylot, nie uszkadzając kości.Tam, gdzie weszła, widać było tylko, małą dziurkę, wyglądającą całkiem niewinnie, lecz ciało wokół niej było zaczerwienione i pokryte krwią.Przechylił ją lekko, by zobaczyć miejsce, gdzie pocisk opuścił ciało.Ta rana wyglądała gorzej, ciało było postrzępione, a krew płynęła jednostajnym, gęstym strumieniem.Z trudem przełknął ślinę.Podczas lat żołnierskiej służby widział wielu rannych mężczyzn, lecz to.to było więcej, niż mógł wytrzymać.To była Duchessa, jego żona, z pewnością nie dość silna, by znosić taki ból.Jego dłoń bezwiednie zacisnęła się w pięść.Potrząsnął głową.- Już dobrze, milordzie - powiedział Spears spokojnie - ona teraz potrzebuje pomocy, nie gniewu.Na to będzie czas później.Wiemy, co robić, proszę się nie obawiać.Kula przeszła na wylot, więc nie trzeba będzie jej wyciągać.Nie sądzę, by uszkodziła jakiś organ lub przeszła na tyle blisko, aby zaszkodziło to dziecku.Boże, dziecko.Nie poświęcił mu nawet jednej myśli.Podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju.Badger, Spears, Maggie i Sampson stali obok łóżka.Czuł ich troskę i wsparcie.Odetchnął głęboko, starannie złożył czysty ręcznik, podany mu przez Spearsa, i przycisnął go do ran.Poczuł, jak Spears obmywa mu twarz i przyciska do skroni ręcznik.Nie czuł bólu.Nagle Maggie wysunęła się do przodu.- Patrzcie, nadal ma na sobie kapelusz - powiedziała i zaczęła wyciągać szpilki z włosów Duchessy.Marcus o mało się nie roześmiał.Leżała na boku, prawie naga, a wymyślny błękitny kapelusik, brudny i pomięty, nadal mocno trzymał się głowy.Bezmyślnie przyglądał się, jak Maggie przygładza jej włosy.Przycisnął mocniej wylot rany.- A teraz, milordzie - powiedział Spears głosem tak stanowczym, jakiego nigdy dotąd u niego nie słyszał - pańska kolej.Musi pan zdjąć ten mokry płaszcz i pozwolić, bym opatrzył pańskie rany.Nie, milordzie, pan Badger doskonale sobie poradzi.Proszę ze mną.Choć wydawało im się, że od wyjazdu Northa upłynął cały dzień, w rzeczywistości do jego powrotu nie minęły nawet dwie godziny.Gdy tylko weszli do sypialni, doktor zapytał: - Czy odzyskała przytomność?- I tak, i nie - powiedział Marcus.- To ją odzyskuje, to znów zapada w nieświadomość.Nie sądzę, by była na tyle przytomna, żeby odczuwać ból [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.