[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem zapomniał o swoim bezwzględnym panowaniunad emocjami.Jego ciało stwardniało z pożądania.Zamknął oczy i sam dał sobie rozkosz, pieszczącsię palcami, jednocześnie przywołując pod powiekami obraz Elphame.Nie takiej, jak minionej nocy,poranionej i wystraszonej, lecz takiej, jaką widział tamtego ranka, gdy obwieszczała swoim ludziom,że zamek MacCallana jest jej zanikiem.Elphame pięknej i radosnej, emanującej siłą.Kiedy rozkosz minęła, otworzył oczy i natychmiast wyczuł zapach krwi.Swojej krwi.Palce u jednej zdłoni piekły.Przekręcił głowę, żeby sprawdzić, co z nimi się stało.Już wiedział.W chwili największej rozkoszy drapał paznokciami skałę tak mocno, że wyżłobił w niej krwawe ścieżki.Skulił obolałą dłoń, skulił się cały, czując największą rozpacz.Czy kiedykolwiek będzie mu wolno znią się kochać? Nie zauważył, że podrapał skałę.A gdyby to była Elphame? Rozorałby paznokciamijej ciało, nie zdając sobie z tego sprawy!Elphame, która była Wcieleniem Bogini, temu nie mógł zaprzeczyć.A Przepowiednia, przekazana muprzez matkę, głosiła, że tylko krew umierającej Bogini ocali jego i jego pobratymców od szaleństwa,mrocznego dziedzictwa po ojcach Fomorianach.Lochlan będzie musiał ją zabić.Zabić Elphame.Zacisnął mocno szczęki.Nie! Musi być jakaś inna droga, musi!Epono, błagam, nie pozwól, żebym ją skrzywdził.Prędzej sam umrę!Przekręcił się na bok, podkulił nogi i starał się odpędzić od siebie strach i osamotnienie, przywołując w pamięci spojrzenie Elphame, pełne życzliwości.Nie patrzyła na niego jak na uosobienie wszelkiegozła.Widziała w nim człowieka, a nie Fomorianina.Zbyt długo jest sam.Samotność doskwierała.Zamknął oczy i pomyślał o tych, którzy zostali na Pust-kowiu.Jak dają sobie radę? Jest początek wiosny, powinni teraz siać, sadzić, by podczas długiej zimy mieć czym napełnić żołądki.Powinni zacząć łowić i wędzić ryby, a kiedy śnieg stopnieje, wyruszyć wgóry, żeby schwytać dzikie kozy, którymi uzupełnia się stada udomowionychkóz.Życie na Pustkowiu nie jest łatwe, trzeba wiele zrobić, by przetrwać.Wiedział, że podczas jego nieobecności przewodzić ludźmi będzie Keir.Ambitny Keir zawsze tegopragnął, siły i władzy.Cała nadzieja w Fallon.Oby udało jej się pomóc mu rządzić mądrze i trzymaćna wodzy mroczne instynkty, które w przypadku Keira zbyt często zbliżały się do niebezpiecznejgranicy.Otworzył oczy, przerażony.Co on wyrabia? Jak mógł tak się zapomnieć?! Natychmiast wyciszyłswoje myśli o domu, o swoich ludziach.Pogasły, jak ogień zalany wodą.Było to konieczne, zdawałsobie przecież sprawę, jak niebezpieczne są teraz tego rodzaju rozmyślania.Psychiczna więź, jakałączy go z jego pobratymcami, jeszcze jeden spadek po Fomorianach, była niezwykle silna.Rozmyślanie o nich jeszcze ją umacnia, u obu stron, do tego stopnia, że może skłonić jego ludzi dowyruszenia w drogę jego śladem.Gdyby odnaleźli ścieżkę przez niedostępne Góry Trier, prowadzącądo Partholonu, gdyby wyśledzili Lochlana - byłoby to fatalne.Przez ludzi z zamku MacCallana oni,hybrydy skrzydlatych ludzi, podobnych do Fomorian, byliby postrzegani tylko w jeden sposób.Jakonajeźdźcy.I to prawda, byliby najeźdźcami, pomyślał z goryczą Lochlan.Przecież ich cel byłby jasny.Pojmać Elphame i spełnić Przepowiednię.Dlatego nie wolno o nich myśleć, tylko o Elphame.Ojej urodzie, ojej sile.O tym, że musi znaleźć się jakiś sposób, by ocalić jego ludzi.I zdobyć dla siebie Elphame.ROZDZIAŁ SZESNASTY- To już piąty dzień! Jeśli mnie stąd nie wypuścicie, oszaleję! - perorowała Elphame, nie dopuszczając brata do głosu.- Tylko mi nie mów, że moje rany są bardzo poważne! Ja sama wiem o tym najlepiej.W boku piecze, jakby pogryzły mnie setki mrówek, boli mnie ramię i piąty dzień z rzędu rozsadza migłowę.Ale powtarzam, muszę wyjść z tego namiotu i pójść gdzieś dalej, a nie wysiadywać tuż przednamiotem!Płachta u wejścia do namiotu uniosła się, do środka weszła Brenna z tacą.Na tacy leżały czystebandaże i stał kubek z parującymi ziółkami.- Och, nie! - jęknęła Elphame.- Nie wypiję już aniłyka tej usypiającej trucizny.Jestem zmęczona spaniem, zmęczona leżeniem w łóżku, zmęczona tymnamiotem.A przede wszystkim jestem zmęczona swoim własnym zapachem!Brenna spojrzała na Cuchulainna.Znękany podniósł obie ręce na znak, że się poddaje i odwróciwszysię od swojej rozczochranej, sfrustrowanej siostry, zaczął wyraźnie przesuwać się ku wyjściu, mówiącpo drodze:- Brenno, ty jesteś Uzdrowicielką i ty podejmujesz decyzję.Obie kobiety spojrzały na niego identycznie.Posępnie.- I pomyśleć, że dziewczęta prawie mdleją na jego widok! - wykrzyknęła oburzona Elphame.- Bo onpodobno jest taki odważny!- Ale te dziewczęta to nie moja siostra! Moja siostra, kiedy jest chora, jest okropna! Dlatego jaumywam ręce i zostawiam ją tobie, Brenno.Błagając cię o wybaczenie!Uśmiechnął się do siostry, której oczy miotały teraz błyskawice, skłonił się szarmancko Brennie,dodając jeszcze:- Pokorny sługa.I znikł za płachtą u wejścia namiotu.- On nigdy nie da mi spokoju! Nigdy! Bez przerwy mnie się czepia.- zajęczała znów Elphame i zobrzydzeniem odgarnęła z czoła długie, tłuste pasmo brudnych włosów.- To straszne! Brenno, ja poprostu śmierdzę!Po czym odruchowo podrapała się po bandażu na ranie z boku.- Ale pod jednym względem ma rację.Zachowuję się okropnie.Brenna uśmiechnęła się.- Wcale nie, jesteś tylko znudzona tym leżeniem, czemu się nie dziwię.Dobrze, że się buntujesz.Gdybyśbyła potulna jak owieczka, wtedy naprawdę zaczęłabym się martwić o twoją głowę.- Dzięki.- Elphame, oczywiście, podrapała się po głowie.- Ale jakoś to za mało, żeby poprawić mihumor [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|