[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wieśniacy nazbyt dobrze znali magiczny ludek Gór Żmijowych, aby szukać po kątach ogniowych koboldów, skrzatów i mamunów, które pomściły śmierć ich opata.Jednak tuż przy Kaniuku, pod trupem wojownika z rozszarpanym gardłem, znaleźli martwego rudego kota i pogrzebali go w nogach mogiłki opata, którego z czasem zaczęto czcić jako świętego męczennika i osobliwego patrona Gór Żmijowych.Na świętych obrazach Kaniuk jest siwiuteńkim starcem, który klęczy pod figurą Cion Cerena w oczekiwaniu na swych morderców.Nieodmiennie towarzyszy mu rudy kot.KoniecA kochał ją, że strachZ Wilżyńskiej Doliny wszędzie było daleko.Gościniec omijał ją szerokim łukiem, tak, że do cywilizacji wiodły jedynie dwie kręte i mocno porośnięte trawą ścieżki.Wysoka ścieżka wspinała się pomiędzy trzema zawieszonymi nad doliną szczytami, Palem, Maczugą i tym, który zwano Mnichem, aż do kupieckiego traktu.Niska ścieżka opadała łagodnie wzdłuż Wilżyńskiego Potoku i poprzez ziemie starosty prowadziła ku odległym posiadłościom opactwa.Co prawda, była jeszcze trzecia ścieżka, ale ona bynajmniej nie zmierzała ku cywilizacji.Raczej w kierunku zupełnie przeciwnym.Szymek jednak nigdy nie powędrował hen, hen w siną dal ani wysoką, ani niską ścieżką - a w każdym razie nie dalej, niźli na skraj pastwisk, na których zgodnie wypasano owce ze wszystkich trzech wiosek Wilżyńskiej Doliny.Raz tylko, nasłuchawszy się nieopatrznie gadek wędrownego kapłana, postanowił się zaciągnąć na starościńskiego pachołka.Zamarzyły mu się wojenna sława, gorzałka w karczmach przy trakcie i przychylne wojakom dziewuchy.I z tego rozmarzenia wykradł się z wioski głęboką nocką i pognał w dół wilżyńskim potokiem.Jednakże jeszcze nie zaczęło dnieć, kiedy dopadł go władyka, dopadł, po czym wymłócił Szymkowi grzbiet i gwoli przestrogi wsadził w pręgierz.Gdyby szło o kogo innego, pewnie by władyka, człek bardzo nieprzychylny zbiegostwu, nie poprzestał na pręgierzu, ale Szymek był persona w Wilżyńskiej Dolinie znaczna.Mianowicie, był Szymek dworskim świniopasem i powierzoną swej opiece trzodę wybornie wprawił do wyszukiwania trufli.Wkrótce jednak okazało się, że bez Szymka uparta nierogacizna żadnym sposobem nie daje się namówić do współpracy.Nadąsane świnie nie chciały odstąpić pręgierza, zaś wielki ryży wieprz, który przewodził stadu, z czystej złośliwości poszarpał ulubionego pańskiego ogara.Na koniec zniechęcony władyka musiał chłopca wypuścić.I tak się skończyło Szymkowe wędrowanie.Czas mijał mu spokojnie, nie tyle biegł, co pełznął dostojnie i z godnością.Nowiny nie nadchodziły, ani kupcy, ani zbójcy do Wilżyńskiej Doliny nie zaglądali.Zresztą i jedni, i drudzy nie mieli tu czego szukać.Okolica była bowiem nieurodzajna, a ludek ubogi, spokojny i płochliwy, jak tylko konie na trakcie usłyszał, chwytał na gwałt dobytek i zmykał w góry.A już najbardziej jesienią, kiedy poborcy podatkowi ciągnęli.Szymek był równie płochliwy, jak sąsiedzi i przeważnie siedział pospołu ze swymi świńmi głęboko w lasach.Aż do przeszłego tygodnia.Gdyż ostatniej niedzieli, kiedy wedle zwyczaju zamiast słuchać kazania stał w gromadzie znajomych pod starą lipą i gęsto spluwał na placyk przed kapliczką, zakochał się w Jarosławnie, córce Betki młynarza.I to zakochał się, że strach.Było to uczucie wielkie, obejmujące Jarosławnę razem z jej cudnymi brązowymi oczami (szczególnie kochał lewe - zdawało mu się, że nieustannie zezuje w jego kierunku), pięcioma krowami posagu, puchową pierzyną, trzema haftowanymi poduchami, dostrzeżonymi przez czujnego Szymka w komorze, i z czternastoma morgami gruntu, które Jarosławna dostanie po ojcu.Ojca wybranki, Betkę młynarza, obejmował swą miłością nader niepewnie, ponieważ nie bez słuszności podejrzewał, iż jego głębokie uczucie może pozostać nieodwzajemnione.Dlatego właśnie chyłkiem przekradał się trzecią ścieżką do chatki Babuni Jagódki, pospolicie nazywanej starą, parszywą wiedźmą.Jednakże w owej chwili Szymek starał się usilnie zapomnieć o jej przezwisku.Miał nadzieję, że Babunia będzie w cierpliwym, przyjaznym ludziom nastroju.Pociągnął nosem.A jak nie będzie, pomyślał, i to i tak zdążę uciec.Na szczęście na wiosnę Babunię strasznie pokręciła podagra.Chatka Babuni, ginekologicznej znakomitości dwóch powiatów, sprawiała wrażenie stosowne do profesji właścicielki: była zaniedbana, brudna i cuchnęła kozimi odchodami.Jednakże sława gospodyni niosła się znacznie dalej, niźli odór inwentarza.Wieśniacy powtarzali szeptem, że Babunia pokątnie kuruje poszczerbionych zbójców z Przełęczy Zdechłej Krowy, a podobno zdarzało się również, że posyłano po z nią z dworu władyki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.