[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dloni trzymal brylantowe kolczyki otrzymane od Likemana – te same, ktore podarowal zonie dziesiec lat temu – a w jego umysle kolatal sie czysty, spokojny glos Vicki, ktora wypowiadala swe ostatnie slowa.–Pamietam, jak bylam niewidoma – te slowa dzwieczaly mu w czaszce – i pamietam agonie…ROZDZIAL CZWARTYJ.C.Craig snil swoj sen.Snil dziwny sen, ktorego korzenie siegaly o wiele dalej niz pamiec kazdego czlowieka czy stworzenia.Z wyjatkiem Craiga.Samo stworzenie, (ktore niegdys bylo Murzynem – albinosem o wielkiej mocy ESP) rzadko pojawialo sie w snach Craiga, a nawet, jesli, to jako mroczny, tajemniczy polip blakajacy sie na obrzezach podswiadomosci Craiga.Pojawial sie jedynie w takiej postaci, bo po pierwsze Craig nigdy go nie spotkal, po drugie Psychosfera zmiotla jego imie i byt z oblicza wszechswiata.Pozostal tylko mentalny glos.Wylacznie mysli i polecenia, ktore saczyl do umyslu Craiga ponad dwadziescia lat temu.Poniewaz w zakamarkach swiadomosci Jamesa Christophera Craiga, skryty w najczarniejszych katach jego podswiadomosci, Charon Gubwa poprzez telepatie zasial ziarno, ktore zakielkowalo i wzroslo.I z biegiem lat wydalo posthipnotyczne grzyby przybierajace groteskowe i chore formy.Grzyby byly obecne w jego snach; a interpretacje i sposob postepowania z nimi rowniez przybieral chorobliwe formy…–Psychomech!Psychomech byl Wyrocznia, przez ktora Craig pewnego dnia bedzie rozmawial z Bogiem na jawie, tak jak teraz rozmawia z nim w snach.I Craig zawsze rozmawial z Bogiem w snach, poniewaz tego dotyczylo glowne polecenie Gubwy, ze za kazdym razem, kiedy Craig zasnie, uslyszy jego glos, uslyszy i bedzie mu posluszny! I przez te lata glos ten zmienil sie w glos samego Boga, a jego slowo bylo prawem!Rozmowa Craiga z Bogiem zawsze przebiegala tak samo, przez dwadziescia z okladem lat zmienila sie nieznacznie, od kiedy pierwszy raz snil swoj dziwny sen.Sam Craig sie zmienil, ale rozmowa stala sie niemal pozbawiona tresci, poprzez powtorzenia zmieniajac sie w cos wiecej niz tylko rytualna liturgie.Zawsze zaczynala sie tak samo i zawsze w tym samym miejscu.Craig znajdowal sie tu w tej chwili.Rozejrzal sie wokol we snie i zobaczyl zwykle – niezwykle rzeczy – niezwykle pomimo swej zwyklosci.Jak zawsze znajdowal sie w przepastnym laboratorium, ktorego sciany konczyly sie gdzies za horyzontem, a sufit znajdowal sie wiele mil w gorze, rozswietlony wielkimi bzyczacymi neonami zakrzywiajacymi sie w oddali wraz z krzywizna ziemi.A moze ta pracownia znajdowala sie pod wielka kopula, lecz jesli nawet, to byla tak olbrzymia, ze Craig nie mogl tego dostrzec.Betonowa podloga byla wylozona gumowymi plytkami.Staly na niej wielkie tokarki, ostrzalki, krawalnice i tlocznie, czekajac w ciszy na swego pana.Kilometry kabli elektrycznych w plastikowych i gumowych koszulkach lezaly nawiniete na bebnach, a nad glowa jak potworne modliszki wznosily sie rampy i dzwigi, czy tez jak pajaki zwisajace ze stalowych sieci.Wszedzie jasno lsnil polerowany metal, wszedzie roznosil sie zapach plastiku, olejow i naelektryzowanego powietrza, ale panowala tu glucha cisza, wszystko tkwilo w bezruchu, nie bylo tu widac ani krzty zycia.Poza oczywiscie Craigiem.A moze jednak bylo tu zycie – Zycie Najwyzszego Rzedu – lecz tak skryte lub dziwnie odmienne od zycia Craiga, ze jego wiedza o nim byla bardziej intuicyjna niz faktyczna.Wyczuwal, ze gdzies tu jest, ale nie byl w stanie wykryc namacalnie tego faktu.Przypominalo to przebywanie w strzelistej katedrze – lub na dzikich, smaganych wichrami klifach z widokiem na potezny udreczony ocean – lub tez spogladanie w gore na wieczne sklepienie niebieskie.Wyczuwalo sie Obecnosc, choc nie wolno bylo nawet zerknac.A jesli juz, to niezwykle rzadko.Bog? Craig zalozyl, ze musial to byc Bog.Wiecej niz zalozyl, poniewaz grzyby Charona Gubwy od dawna juz rozprzestrzenily sie po calym jego organizmie.Juz nie tylko wypuszczaly zarodniki w jego podswiadomosci, ale zakorzenialy sie w jego psyche, id, jego osobowosci.I to rowniez stalo sie czescia jego swiata na jawie.Ale przez chwile jeszcze snil i we snie uslyszal Slowa Pana.–Craig, slyszysz mnie?–O tak, moj Panie, slysze.–Bedziesz sluchal i bedziesz posluszny.–Wiesz, ze tak, moj Panie.Jestem twym wiernym sluga.–To dobrze! Sluchaj mnie i badz posluszny, Jamesie Christopherze Craig, a uczynie cie kaplanem mojej swiatyni i nie bedziesz mial innego Pana przede mna.–Panie, przyjmuje twoja wiare!–Tak? Ale nie zawsze tak bylo.–Nie, bo bylem slepy, Panie, i nie znalem cie, i zgrzeszylem w swej ignorancji.Potem mnie pouczyles, Panie.–A na czym polegal twoj grzech?–Wierzylem w falszywego boga.Mial ludzka twarz i postac, lecz chcial byc czyms wiecej niz czlowiekiem.–Byl samym zlem, ten czlowiek, ktory chcial zostac bogiem!–Tak, Panie, i dzieki tobie poznalem, zem zgrzeszyl.Poznalem, odpokutowalem i pokajalem sie.–Jak sie nazywal, ten zly?–Garrison, moj Panie, tak mi powiedziales.–I jaka prace wykonales dla tego… Garrisona?–Poszedlem do jego swiatyni, moj Panie – poszedlem jako balwochwalca – i wybudowalem mu wyrocznie.–Falszywa wyrocznie dla falszywego boga!–O tak, Wielki!–A czy wyrocznia nazywala sie jakos?–Nazywala sie Psychomech, moj Panie.–I poznales Psychomecha, jego wszystkie czesci i funkcje?–Wiele mial czesci.Jestem tylko czlowiekiem.Ja…–Ale czys nie zbudowal wyroczni?–To byla Maszyna, moj Panie.Uczynilem ja potezniejsza, bardziej wydajna.Garrison mi kazal i jej usluchalem.–Garrison zrobil z ciebie swego blazna, Jamesie Christopherze Craig!–Tak, Panie.–Ale ja uderze w niego, nie z powodu jego szalenstwa, lecz bluznierstwa!–Bedzie tak, jak sobie zyczysz, Panie.–I kiedy zniknie na zawsze, i jego dzielo legnie w gruzach, wtedy bedzie ci wybaczone.–Dziekuje ci! O dziekuje ci, Panie!–Slaby ten falszywy bog, ten Garrison, a jego wyrocznia Psychomech zawodna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.