[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tutaj wszystko było oświetlone.Ani jednego zakątka na tyle ciemnego, żeby się prześlizgnąć niepostrzeżenie.– Patrzcie! – Rus niemal skręcił kark, aby się czemuś przyjrzeć.– Tam, u góry.Na dachu budynku coś błyszczało, chociaż, aby zobaczyć dokładnie co, trzeba było osłonić oczy przed jaskrawym światłem lamp parkingowych.I wtedy ujrzeli niezliczone anteny, różnorakiej wielkości i rozmaitych kształtów, wyciągające się ku nocnemu niebu.– Do czego tego potrzebują? – zapytał Jones.Christopher wzruszył ramionami.– Nie mam pojęcia.Kiedyś jednak miał.Wtedy, gdy jeszcze stanowił część Koherencji.Wówczas miał o tym pojęcie tak jak wszyscy, teraz jednak zapomniał, bo tamtej wiedzy nie przechowywał w swojej głowie.Odetchnął głęboko.Pole było tutaj mocne, mocniejsze niż gdziekolwiek indziej.Potrzebowałby tylko jednej myśli i jednej sekundy, aby się z nim połączyć i znowu wiedzieć wszystko.Nie.Pamiętał pewną inną sekundę i to do niej przywarł, z całej siły.Do niej oraz do nadziei, że ten jego głupi plan mimo wszystko się powiedzie.76 | Nick i Brian zostali w furgonetce, aby sprawdzić, kiedy przychodzą strażnicy, reszta wróciła na kwaterę.– Pierwszy patrol zjawił się o wpół do dwunastej – relacjonował Nick nazajutrz rano, przy śniadaniu.– Potem za pięć druga.A następny mniej więcej dziesięć po czwartej.– Wyglądał na bardzo niewyspanego, podobnie jak Brian, który miał głębokie cienie pod oczami.– A jak to wygląda szczegółowo? – dopytywał się Jones.Siedział na odwróconej skrzynce i trzymał w dłoniach raport ze śledztwa, w którym wojskowi eksperci opisywali, jak rzekomo przeprowadzono atak na centrum komputerowe w Karolinie Północnej.Nicholas gestykulował, jak gdyby przesuwał niewidzialne auta po niewidzialnej planszy.– Pickup pomalowany na biało z logo firmy ochroniarskiej na drzwiach.Dwie osoby, obie w mundurach.Pasażer wysiadł, kierowca rozmawiał z kimś przez radio…– Z centralą – mruknął Brian.Zabrzmiało to, jakby zagrzmiała góra.– Podaje im, gdzie są.– Też tak myślę.– Nick przetarł zmęczoną twarz.– Facet, który wysiadł, miał wielką latarkę.Z paska zwisało mu radio, miał kaburę z pistoletem.– I to jest jeden z tych gości, z którymi zdecydowanie nie chce się zadzierać – dodał Brian.Jones pokiwał głową.– Nie będziemy z nimi zadzierać.Ani razu ich nie spotkamy.– Zwrócił się ponownie do Nicka.– A potem? Jak wygląda kontrola?– Podchodzi do głównego wejścia, świeci w okna…– A jak przechodzi przez bramę?– Ma klucz.– Czy brama otwiera się automatycznie?– Nie.Musi ją przesunąć.To bardzo prosta brama przesuwna.Jones pokiwał głową.– Dobra.– Drugim kluczem otwiera jakąś małą skrzynkę obok wejścia i wystukuje, z tego, co dało się rozpoznać przez lornetkę, jakiś kod.Sądzę, że na dowód, że tam był.Na koniec jeszcze raz obchodzi cały budynek.Nie wiem, czy po drugiej stronie też musi podać jakiś kod, ale mógłbym się założyć, że tak.W drodze powrotnej raz jeszcze przejeżdżaliśmy z tyłu.Obok schodów na rampę rozładunkową jest taka skrzyneczka w murze, która wygląda dokładnie tak samo, jak ta przy wejściu.– Dobra.A potem? Odjechali?– Zgadza się.Zasunął bramę, zamknął ją, usiadł obok swojego kolegi, znowu złożył meldunek, a potem pojechali dalej.Wszystko trwało tak od siedmiu do jedenastu minut.Jones pokiwał głową z zadowoleniem.– Czyli że wszystko przebiega dokładnie tak, jak opisał nam Christopher.To uspokajające.Powiedziałbym więc, że dzisiaj…– Jadą! – zawołał Finn, który patrząc przez okno, pilnował ulicy.Od razu wszyscy znaleźli się przy nim.Właśnie nadjeżdżał medomobil.Lekarze zaparkowali po przeciwległej stronie ulicy, bezradnie spojrzeli przez szyby, przypuszczalnie nie potrafili tak do końca uwierzyć, że właśnie tutaj jest cel ich podróży.– Otwórz im, zanim odjadą – powiedział Rus.Po kilku minutach oraz mnóstwie machania i nawoływania medomobil wtoczył się do hali przez otwartą bramę.Pozostali razem z Kyle’em złośliwie klaskali i gratulowali wysiadającym lekarzom.– No, szacunek, szacunek! – zawołał Kyle wesoło.– Trzecie miejsce!– Tak, tak – odparł Lundkvist, który wcale nie zdawał się dostrzegać w tym czegokolwiek zabawnego.Na widok łóżek kempingowych lekarze wyraźnie poweseleli.– To z pewnością milsze niż nocleg w karetce na dmuchanym materacu – oznajmił doktor Connery.Czekającą na nich kawę przywitali z jak największą radością.– Początkowo mieliśmy całkiem niezły czas – odpowiedział doktor Connery na pytanie, gdzie tak zamarudzili.– Co prawda, pierwszego dnia nie dotarliśmy jeszcze do Oregonu…– Nie wspominając o tym, że zgubiliśmy się w Boise – dorzucił doktor Lundkvist.– …tak, ale głównie dlatego, że musieliśmy tam pojechać, kiedy na Central Oregon Highway jakiś motocyklista miał wypadek, prawie na naszych oczach…– No, ja widziałem, jak poleciał w powietrze – odezwał się doktor Lundkvist – a gdzie ty wtedy miałeś oczy, to już nie wiem.– …i oczywiście od razu udzieliliśmy mu pomocy lekarskiej.I zawieźliśmy do szpitala – westchnął doktor Connery – a potem musieliśmy wymknąć się policji, która strasznie chętnie sporządziłaby protokół zdarzenia, z naszymi personaliami i tak dalej.Boże, ze strachu spociłem się wtedy jak mysz.Jer emiah Jones potarł nasadę nosa.– Mogliście przynajmniej dać jakoś znać.Doktor Lundkvist pokiwał głową:– Chciałem…– …ale nie było żadnego szyfru na tego rodzaju zdarzenia – bronił się doktor Connery.– Daliśmy więc spokój.Kiedy mężczyźni rozmawiali, Christopher znowu wyszedł do hali, aby raz jeszcze dokładnie przyjrzeć się medomobilowi.Dotąd jedynie słyszał o tym pojeździe.Okazało się, że wygląda inaczej, niż sobie wyobrażał.Przede wszystkim bardzo rzucał się w oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|