[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ile kartonów?- Dwadzieścia.- To chyba wszystkie.- Na to wygląda.Dwadzieścia kartonów po sto dwadzieścia pudełek w każdym to w sumie 2400 miniaturowych zasobników broni biologicznej.Pomnożyć to przez sześć miętówek w każdym zasobniku i Dahl miał do dyspozycji 14400 noś-ników.Pudełek było tyle, że każdy uczestnik konferencji mógł dostać kilka ekstra.Zjedz jedną teraz.Resztę zabierz do domu.Poczęstuj znajomych.- Kartony zabezpieczyli siatką - dodała Orlando.Żeby nie uszkodzić ich podczas transportu, domyśliłsię Quinn.- Sasami?- Nie.Zaczekaj.Quinn usłyszał trzask otwieranych i zamykanych drzwiczek.- Jadą w kierunku Karl Marx Strasse.- Orlando powiedziała to nie do niego, tylko do Nate'a.- Dobra.Już jestem.O co pytałeś?- Sasami?- Nie.Jedzie za nimi srebrzysty mercedes.Ale z tego, co widziałam, to wszystko.Jeden wóz eskorty to za mało.Musiało być ich więcej.Posiłki rozstawio-no zapewne wzdłuż trasy.TLR- Widzicie ich?- Są ulicę przed nami.- Którędy pojadą? Strzelaj.- Trasą C - odparła Orlando, wskazując jedną z tras, którą można było dotrzeć na Kaiserdamm.- Dobra.Jeśli coś się zmieni, daj mi znać.Quinn schował komórkę.Wyszedł z kawiarni i skręcił w stronę parkującego przy krawężniku porsche, którym miał jeździć tego dnia.Wsiadając i odpalając silnik, zauważyłgrupkę spóźnialskich wchodzących do kamienicy.Kolejni studenci.Pewnie chcieli trochę zarobić.Wziął głęboki oddech i ruszył.Jadąc, podłączył do komórki urządzenie głośnomówiące, wetknął słuchawkę do ucha i wybrał numer.Peter odebrał dopiero po dłuższej chwili.- No to zaczynamy - rzucił Quinn.- Ale co zaczynacie?- Zamknij się i słuchaj.Jeśli coś pójdzie nie tak, za kilka godzin ktoś do ciebie zadzwoni.Jeżeli uważnie go wysłuchasz i zrobisz to, co powie, mo-żecie mieć szansę.Ale bez gwarancji.Instrukcje, które przekazał Kretowi, były jeszcze prostsze.Gdyby nie zadzwonił do niego do trzynastej czasu berlińskiego, Kret miał powiedzieć wszystko Peterowi.- Cholera jasna, co się tam dzieje?- Obiecuję, że wkrótce się dowiesz.- Quinn.Quinn przerwał połączenie.Skręcił na wschód, w Kantstrasse, i zadzwonił do Orlando.- Gdzie jesteście?- Wciąż na trasie C.- Co z ich obstawą?- Widać tylko mercedesa.- Dobra.Uprzedź mnie pięć minut przed dojazdem na miejsce akcji.- To już zaraz.TLRQuinn jechał ostrożnie, próbując nie zwracać na siebie uwagi.Dotarł już na wyznaczoną pozycję, ale Orlando wciąż milczała.Znalazł wolne miejsce i zaparkował, nie wyłączając silnika.Telefon zadzwonił minutę później.- Pięć minut.- Sytuacja?- Bez zmian.- Nie zauważyli was?- Nie.Jak na kogoś, kto prawie nie może się ruszać, Nate radzi sobie cał-kiem dobrze.- Nie rozłączaj się.Quinn położył plecak na kolanach.Wyjął sig sauera, sprawdził magazynek i położył pistolet na fotelu obok.Zapasowe magazynki były w plecaku.Wyjął dwa i schował do kieszeni.Plecak położył na podłodze.- Dwie minuty - zameldowała Orlando.- Są cztery ulice przed tobą.Quinn zerknął w kierunku, skąd miała nadjechać furgonetka.Nic.Pusto.Sięgnął za siebie po uzi, które odebrał porywaczom Nate'a.Miał tylko jeden magazynek, ale wiedział, że brak amunicji można nadrobić siłą odstrasza-nia.- Zaczekaj.- Znowu Orlando.- Co jest?- Skręcają.- W którą stronę?- W lewo.- Orlando zaczynała się denerwować.- W lewo!Ruszając, Quinn usłyszał w tle głos przeklinającego Nate'a.- Co się dzieje?- Utknęliśmy.- Zauważyli was?- Nie.Stoimy w korku.-TLRWidzicie ich?- Zaczekaj.- Pauza.- Nie.Musieli znowu skręcić.Nie wiem, gdzie są.Quinn, musimy ich znaleźć.Musimy odebrać im te kartony.- Orlando mó-wiła z coraz większym naciskiem, z coraz większą rozpaczą.Quinn dodał gazu.Kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie Orlando i Nate zgubili furgonetkę, skręcił w boczną uliczkę.Jadąc, omiatał wzrokiem każ-de skrzyżowanie.Szukał białego vana, ale nigdzie go nie było.Zaczęło ogarniać go poczucie klęski, ale szybko je odpędził.Musieli odebrać im te kartony.Nie mieli wyboru.- Akcja odwołana - rzucił do telefonu.- Jedziemy do Charlottenburga.Do punktu odbiorczego.- Przyjęłam.- Orlando przekazała rozkaz Nate'owi.Quinn zmienił trasę i już wkrótce mknął na zachód, w kierunku Charlottenburga.Próbował zachować spokój.Mogło im się jeszcze udać.Musiało się udać.To była ich ostatnia szansa.TLRRozdział 38Jechał, przez cały czas wypatrując furgonetki.Ale nigdzie jej nie było.- Gdzie jesteście? - spytał.Szum, trzaski i wreszcie:- Dwa kilometry od celu.Panował spory ruch, co znaczyło, że był kilkanaście minut szybszy od nich.- Ja jestem prawie na miejscu.- Zaczekasz?- Nie - odparł bez wahania.- Niech Nate doda gazu.Tuż przed nim była kawiarnia Einsteina.Skręcił za rógi zacisnął zęby.- Furgonetka już tu jest - rzucił, parkując ulicę przed kamienicą.- Zaczęli wyładowywać kartony? - spytała Orlando.- Chyba nie.Drzwiczki są zamknięte.- Będziemy tam za dwie minuty.- Nie, za minutę.Furgonetka parkowała przed wejściem do kamienicy.Z tyłu stało czworo TLRludzi.Dwóch wyglądało na silnorękich.Dwoje pozostałych, mężczyzna i kobieta, byli młodsi.Pewnie mieli pomagać przy rozładunku.Dokładnie naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, stały dwa samochody, ciemne bmw i srebrzysty mercedes.W każdym siedziało trzech mężczyzn.Z minuty na minutę robiło się coraz zabawniej.Quinn położył pistolet na kolanach i otworzył okno.Jeden z goryli podszedł do drzwiczek furgonetki i położył rękę na klamce.Quinn wrzucił jedynkę i wdepnął pedał gazu.Porsche skoczyło do przodu.Cała stojąca przy vanie czwórka jednocześnie podniosła głowę.Ci młodsi robili wrażenie zaciekawionych, ale dwóch pozostałych natychmiast schroniło się za furgonetkę.Otworzyły się drzwiczki mercedesa i bmw.Quinn chwycił pistolet lewą ręką, wycelował i oddał dziesięć szybkich strzałów.Tamci rozpierzchli się na wszystkie strony, nie mogąc odpowiedzieć ogniem.Wciąż z palcem na spuście Quinn szarpnął kierownicą w prawo i wjechał na chodnik.Młodzi zniknęli.Porsche wpadło między furgonetkę i ścianę kamienicy.Quinn w ostatniej chwili zahamował i kiedy samochód się zatrzymał, otworzył drzwiczki i wyskoczył.W lewej ręce trzymał pistolet, w prawej uzi.Tamci jeszcze do niego nie strzelali.Tak jak się tego spodziewał, furgonetka była dobrą osłoną.Żaden z nich nie chciał zniszczyć jej zawartości.Podbiegł do tylnych drzwiczek.Musiał policzyć kartony, sprawdzić, czy wszystkie tam są.Coś za nim zaszurało.Odwrócił się i zobaczył biegnącego w jego stronę mężczyznę, jednego z silnorękich.Płynnym ruchem skoczył w prawo, już w powietrzu poczęstował go serią z uzi i wylądował na chodniku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.